Szpital kliniczny na szczecińskich Pomorzanach musi zapłacić 20 tysięcy złotych zadośćuczynienia spadkobiercom zmarłej na nowotwór pani Joanny za brak rzetelnej i podanej w przystępny sposób informacji o jej stanie zdrowia. Sąd oddalił roszczenia wynikające z rzekomych błędów lekarskich, bo biegli uznali, że takich nie było. Rodzina zmarłej wnioskowała o milion złotych oraz rentę.
W środę zapadł wyrok w Sądzie Apelacyjnym w Szczecinie dotyczący przeoczenia nowotworu u pani Joanny - kobieta już po rozpoczęciu postępowania sądowego zmarła. Pacjentka zarzucała błędy diagnostyczne lekarzom szpitala klinicznego na Pomorzanach w Szczecinie. W pierwszej instancji sąd oddalił jej powództwo.
Pani Joanna domagała się miliona złotych odszkodowania, a następnie - po jej śmierci - mąż i córka domagali się dodatkowo renty. Sąd przyznał im jedynie 20 tysięcy złotych (po 10 tysięcy dla każdego ze spadkobierców kobiety) zadośćuczynienia za brak rzetelnej i podanej w przystępny sposób informacji o jej stanie zdrowia.
Została tylko kasacja
W pozostałym zakresie Sąd Apelacyjny w Szczecinie, który prześledził przebieg choroby onkologicznej kobiety, oddalił powództwo jej męża i nieletniej córki. - Sąd Apelacyjny zmienił wyrok Sądu Okręgowego i częściowo uwzględnił żądania powodów. Uwzględnił powództwo w niewielkim zakresie - przekazał nam sędzia Janusz Jaromin, rzecznik prasowy Sądu Apelacyjnego w Szczecinie.
Wyrok jest prawomocny. Strony mogą jeszcze skierować w tej sprawie skargę kasacyjną.
Na wyroku zaważyły opinie dwóch biegłych, którzy uznali, że lekarze nie popełnili błędów medycznych i diagnostycznych. Prokuratura już wcześniej umorzyła postępowanie karne w tej sprawie opierając się na trzeciej opinii biegłego, który także nie znalazł uchybień w działaniach lekarzy ze szpitala na Pomorzanach.
Szpital od początku zaprzeczał oskarżeniom pacjentki. Po decyzji prokuratury mąż kobiety, pan Marek, mówił: - To wielka kompromitacja i pogarda dla ludzkiego życia. Lekarze w swoich opiniach po prostu powielili zeznania lekarza prowadzącego żonę. Błąd zaniechania i błąd diagnostyczny jest oczywisty. Nie popuszczę.
Pani Joanna trafiła do poradni w 2002 roku, bo jej matka zmarła na raka piersi. Chciała być pewna, że jeśli jest w grupie ryzyka, będzie pod kontrolą. Kobieta twierdziła, że mimo to lekarze przez lata uznawali raka w jej piersi za torbiel i nie zlecali jej biopsji ani mammografii.
Jak relacjonowała, w 2014 roku, gdy torbiel znacząco się powiększyła, uspokajano ją, że "się wchłonie" i tylko na wyraźne jej żądanie zlecono biopsję. Badanie potwierdziło, że to rak.
Lekarz: skuteczność jedynie 60-procentowa
Kolejne badania wykazały, że jest złośliwy i zaszły już przerzuty na węzły chłonne. Kobieta trafiła do Zachodniopomorskiego Centrum Onkologii. Zmarła, mimo chemioterapii i dwóch operacji.
Szef Onkologicznej Poradni Genetycznej prof. Jan Lubiński w 2015 roku w rozmowie z reporterem TVN24 przyznał, że faktycznie pacjentka już kilkanaście lat wcześniej została przydzielona do grupy podwyższonego ryzyka, ale - jak tłumaczył - specjaliści po badaniach USG nie widzieli wskazań do bardziej szczegółowych działań.
Jak wyjaśniał dyrektor, skuteczność USG we wczesnym wykrywaniu raka wynosi jedynie 60 proc. Ponadto światowe wytyczne są takie, że jeśli specjalista stwierdza po badaniu USG, że wszystko jest w porządku, to nie ma przesłanek do biopsji.
Źródło: TVN24 Szczecin
Źródło zdjęcia głównego: tvn24