Gdański sąd, na wniosek obrońców oskarżonych, wyłączył jawność procesu gangu sutenerów, który rozpoczął się w środę. Przed sądem odpowiada 21 osób podejrzanych o czerpanie korzyści z prostytucji co najmiej 70 kobiet. Prawdopodobnie nie uda się odczytać aktu oskarżenia, bo w sądzie nie stawili się wszyscy wezwani.
Proces rozpoczął się w środę o godz. 9, ale - jak informuje Bartłomiej Zambrzycki, reporter TVN24 - prawdopodobnie sprawa zostanie odroczona. Z powodu nieobecności jednego z adwokatów nie można odczytać liczącego 326 stron aktu oskarżenia.
Już na początku pierwszej rozprawy obrońcy oskarżonych zawnioskowali o wyłączenie jawności procesu, na co sąd się zgodził.
"Świetnie nas traktowali"
W środę na ławie oskarżonych zasiadło łącznie 21 osób - członków gangu sutenerów, którzy sami o siebie przedstawiali jako "organizację". Gang zasłynął brutalnymi metodami - prostytutki miały m.in. tatuaże podkreślające, czyją są własnością. Mimo to niektóre wciąż wspierają gangsterów.
- Świetnie nas traktowali, nie powinni tutaj siedzieć - powiedziała reporterowi TVN24 jedna z nich, która także zasiada na ławie oskarżonych w rozpoczętym właśnie procesie.
- Nie da się ukryć, że mają spore grono wielbicielek. Nawet gdy dowożono ich do prokuratury na przesłuchania, przed budynkiem ustawiały się panie, które głośno im kibicowały. Wykrzykiwały imiona i zapewniały o dozgonnej miłości - relacjonował w grudniu w "Gazecie Wyborczej Trójmiasto " jeden z prokuratorów.
Jak dowiedzieli się reporterzy TVN24, gdański sąd przyszykował się na podobną sytuację w czasie rozpraw. Zastosowano dodatkowe środki ostrożności, m.in. większą niż zwykle liczbę policjantów.
Pedagog szefem "organizacji"
Według aktu oskarżenia na czele grupy stali bracia B. - trzej mężczyźni w wieku 26, 31 i 24 lat. Działali od czerwca 2009 do września 2013 roku.
Szefem był 31-letni Aleksander, z wykształcenia pedagog, w swoim środowisku nazywany "Złoty", "Mniejszy" lub "Olo". Ściśle współdziałali z nim jego bracia Leszek i Paweł. Grupa działała głównie na terenie Gdyni - Witomina, gdzie mieszkała większość oskarżonych. Ci mieli jednak plany rozszerzenia działalności na całe Pomorze.
Z akt sprawy wyłania się obraz gangu zorganizowanego niczym sekta. Charakteryzowała go bezwzględna dyscyplina i fanatyzm. Obowiązywał ścisły podział ról i kary nie tylko za odmowę świadczenia usług seksualnych, ale też np. za wyjście bez zezwolenia. Kobiety często traciły cały zarobek, zdarzały się też brutalne kary fizyczne. Poza szefami byli też ochroniarze, którzy pilnowali biznesu. Zarządzał nimi Mateusz W., ps. Pimpas. Ochroniarze, szczególnie ci na niższych szczeblach organizacji, byli traktowani tak samo jak prostytutki. Ich życie było kontrolowane w każdym aspekcie, a z grupy nie można było odejść.
"Niewolnica pana Leszka"
Gangsterzy szukali młodych kobiet z problemami finansowymi. Poznawali je w klubach i dyskotekach, oferowali pożyczki, a gdy one nie mogły ich spłacić - proponowali świadczenie usług seksualnych. Kobiety były bite i zmuszane do seksu. Zarówno te, które dobrowolnie świadczyły usługi seksualne, jak i te zmuszane, były traktowane jak niewolnice. Niektóre na nogach, plecach, ramionach i miejscach intymnych miały tatuaże podkreślające, do kogo należą, np. "Niewolnica Pana Leszka". Tatuowane było też słowo "Organizacja".
Bracia nie tylko układali im "grafik" pracy, ale też decydowali o możliwości wyjścia na zakupy, do fryzjera czy kosmetyczki - o całym życiu kobiet, które były im absolutnie podporządkowane.
"Organizacja" zarządzała też czterema agencjami towarzyskimi w Gdyni. Jak wyjaśniał prokurator Marciniak, w każdej jednorazowo pracowało od sześciu do siedmiu kobiet, a w ciągu czterech lat przewinęło się ich w sumie około 70. Bracia wyszukiwali inne agencje towarzyskie i - stosując groźby oraz przemoc - zmuszali pracujące tam kobiety do płacenia haraczu (do 2 tys. zł miesięcznie od każdej z nich).
Prokuratorzy wyliczyli, że grupa zarobiła nie mniej niż 5,8 mln zł. Jak wyjaśnił Marciniak, pieniądze były rozdzielane według uznania braci, pomiędzy członków grupy, pomagających im w ściąganiu haraczy, pilnowaniu umawianiu i kontrolowaniu pracy prostytutek.
Grozi im 15 lat więzienia
Na poczet kar grożących oskarżonym zabezpieczono część należącego do nich majątku o łącznej wartości prawie pół miliona zł. Ustanowiono też hipotekę przymusową na należącym do jednego z oskarżonych mieszkaniu, w którym działała agencja towarzyska.
Za zarzucane przestępstwa oskarżonym grozi kara do 15 lat więzienia, grzywna oraz utrata korzyści osiągniętych z przestępstw.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem, czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: ws/r / Źródło: TVN24 Pomorze
Źródło zdjęcia głównego: materiały prokuratury