Kupione w trakcie pandemii choroby COVID-19 za dziesiątki milionów złotych kombinezony i przyłbice - choć nie spełniały norm bezpieczeństwa - trafiły do służby zdrowia - informuje "Gazeta Wyborcza", której dziennikarze dotarli do dokumentów w tej sprawie. Wynika z nich, że Grupa Lotos, która kupiła sprzęt dla medyków, miała - podobnie jak rząd - zdawać sobie sprawę z problemu. W wewnętrznej opinii koncernu podkreślono, że "kombinezony na wskutek wady nie mogą być wykorzystane w jakikolwiek sposób". Do sprawy odniósł się minister w kancelarii premiera Michał Dworczyk i Piotr Mueller, rzecznik rządu.
W szczycie pandemii COVID-19 w 2020 r., na polecenie premiera, kontrolowane przez państwo spółki KGHM i Lotos oraz Agencja Rozwoju Przemysłu miały sprowadzić do kraju środki ochronne warte kilkaset milionów złotych.
Czytaj w Konkret24: Rekompensata dla KGHM i Lotosu za zakup chińskich maseczek? Ustawa to umożliwia
Już wtedy "Gazeta Wyborcza" ujawniła, że maseczki kupione przez KGHM nie spełniały norm. Teraz dziennikarz "Wyborczej" przypomina, że rzecznik prasowy Lotosu był wówczas pytany, czy koncern nie zamawiał podobnego towaru. Odparł wtedy, że spółka nie kupowała maseczek. "Nabyła natomiast 500 tys. kombinezonów, 300 tys. przyłbic i 100 tys. par nakładek na buty. Wszystko zostało sprowadzone w czterech transportach" - przypomina "GW".
"Gazeta Wyborcza": zażądali wymiany i wezwali do zwrotu pieniędzy
W czwartek, 23 marca, "Wyborcza" poinformowała, że dotarła do dokumentów Grupy Lotos, które miały wykazać, że kombinezony i przyłbice również nie spełniały norm, a "w ogromnych ilościach trafiły do służby zdrowia".
Wady sprzętu miały być tak poważne, że początkowo spółka zażądała od kontrahentów wymiany na towar pełnowartościowy, a gdy to się nie powiodło - wzywała do zwrotu pieniędzy.
"Wiemy, że chodziło o dostawy warte blisko 20 mln zł, ale z pewnością było ich znacznie więcej. Sami prawnicy Lotosu w wewnętrznej korespondencji przyznawali, że duża część środków ochronnych została już 'rozdysponowana' i z tego powodu nie podlega reklamacji" - napisała "GW".
W opinii, do której dotarła gazeta, napisano, że "kombinezony na wskutek wady nie mogą być wykorzystane w jakikolwiek sposób".
Czytaj też: Lotos chciał mieć własne auto elektryczne, na projekt wydano ponad milion dolarów. Jest śledztwo
"Znakomita część została zużyta przez odbiorców końcowych"
Jak ustalił dziennikarz, jedna z firm dostarczających sprzęt, na której konto przelano ponad siedem milionów złotych, na rynku miała istnieć dopiero od pięciu miesięcy. Kapitał zakładowy spółki - jak wynika z informacji gazety - wynosił pięć tysięcy złotych, a jej siedzibą było niewielkie mieszkanie znajdujące się w bloku w warszawskiej dzielnicy Ursus. Firmę założyła 27-latka, wcześniej pracująca m.in. dla sieci klubów fitness. Zapytana o sprawę przez dziennikarzy, przyznała, że otrzymała wezwanie do zapłaty, ale reprezentowana przez nią firma nie zastosowała się do niego.
Czytaj też: "Urodzony Górol" i łańcuszek transakcji, który doprowadził do zakupu bezużytecznych maseczek
"Spółka napisała, że te same kombinezony były dostarczane przez kilkunastu różnych dostawców, więc nie można przyjąć, że akurat te wadliwe pochodzą" właśnie od niej - przytacza "GW". I dodaje, że Lotos - zdaniem spółki - nie zbadał towaru we właściwym czasie, a powinien to uczynić zgodnie z art. 563 par. 1 Kodeksu cywilnego.
Przy sprzedaży między przedsiębiorcami kupujący traci uprawnienia z tytułu rękojmi, jeżeli nie zbadał rzeczy w czasie i w sposób przyjęty przy rzeczach tego rodzaju i nie zawiadomił niezwłocznie sprzedawcy o wadzie, a w przypadku gdy wada wyszła na jaw dopiero później – jeżeli nie zawiadomił sprzedawcy niezwłocznie po jej stwierdzeniu.
Grupa Lotos w wewnętrznej opinii odnotowała, że "znakomita ich część (kombinezonów - red.) została już rozdysponowana przez RARS oraz zużyta przez odbiorców końcowych", czyli szpitale. I dalej: "W konsekwencji może okazać się, że spółka nie dysponuje odpowiednią próbą wadliwych kombinezonów, która byłaby wystarczająca dla biegłego".
Założycielka firmy przekazała dziennikarzowi "GW", że doszło do spotkania prawników obu stron, które "trwało jakieś siedem minut". Z jej słów wynika, że sprawa została zakończona, bo Lotos nie był w stanie wykazać swoich racji.
Jeszcze większe zamówienie, bo opiewające na 32 mln zł, Lotos miał złożyć w innej spółce - twierdzi "Gazeta Wyborcza". Firma miała odrzucić roszczenia Lotosu, twierdząc m.in., że dostawy spełniały wymagania normy akceptowanej przez polskie Ministerstwo Zdrowia, a ponadto nie zostały zakwestionowane przy przyjmowaniu towaru na rynek Unii Eueropejskiej.
Czytaj też: "Dowód, że premier wiedział i akceptował". Jak decydowano o zakupie respiratorów od handlarza bronią
Pytania bez odpowiedzi. Przez obowiązek dochowania tajemnicy
Orlen, który niedawno przejął Lotos, nie odpowiedział na pytania dziennikarzy "GW" na temat tych zamówień. Kancelaria Prezesa Rady Ministrów natomiast uchyliła się od szczegółowej odpowiedzi na temat łącznych kosztów i ilości sprzętu, który trafił do placówek medycznych, choć nie spełniał norm bądź był wadliwy. Kancelaria powołała się przy tym na zobowiązanie dochowania tajemnicy związanej z wykonywaniem umów.
Minister w kancelarii premiera: spółki bardzo dobrze wywiązały się z postawionych zadań
Reporter TVN24 o sprawę zapytał Michała Dworczyka, ministra w kancelarii premiera. - Jeśli chodzi o zakupy interwencyjne, realizowane przez spółki Skarbu Państwa, takie jak Lotos, Orlen czy KGHM, to rzeczywiście był taki program, w ramach którego te spółki Skarbu Państwa pomagały w zakupie środków ochronnych. Dzisiaj mamy krótką pamięć, więc może nie pamiętamy, ale na początku epidemii był olbrzymi deficyt, to była ogromnie ważna sprawa - stwierdził. I dodał: - Te firmy, które działają międzynarodowo, mają swoje agendy w różnych krajach na całym świecie, pomagały w tym procesie i za właściwą realizację tych zakupów odpowiedzialne były zarządy tych spółek. Według mojej wiedzy wszystkie te spółki bardzo dobrze wywiązały się z postawionych zadań.
O sprawę w czwartek pytany był też rzecznik rządu Piotr Mueller. - Na tyle, na ile byłem w stanie to zweryfikować, wiem, że toczy się w tej chwili proces dotyczący finalizowania płatności za część towarów pomiędzy niektórymi spółkami - stwierdził w odpowiedzi na pytanie reportera TVN24. Podkreślił, że same transakcje odbywały się pomiędzy Lotosem a Rządową Agencją Rezerw Strategicznych i to tam odbywał się proces certyfikacji i weryfikacji tych certyfikacji, a także pomiędzy dostawcą a osobą, która zamawia sprzęt. Dopytywany o to, czy KPRM wiedziała o wadliwości sprzętu, odpowiedział: - Nie mam tych dokumentów przed sobą.
Rzecznik rządu przypomniał, że w okresie epidemii COVID-19 wszystkie instytucje państwowe i spółki Skarbu Państwa były skupione na tym, aby zrealizować jak najwięcej dostaw sprzętu ochronnego do Polski. - W tamtym czasie deficyt tego typu towarów na świecie był gigantyczny. (...). Koszty były wtedy bardzo wysokie, bo cały świat w jednym czasie potrzebował sprzętu, kombinezonów - wskazał.
Źródło: Gazeta Wyborcza, TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock