Zaprojektowany przez Roberta Koniecznego budynek Centrum Dialogu "Przełomy" w Szczecinie w 2016 roku został okrzyknięty Najlepszym Budynkiem Świata. Jednak końcowa realizacja to efekt "trudnej i skomplikowanej drogi", jaką musiał przejść katowicki architekt. "Wyczerpany mentalnie i finansowo po walce o przestrzeń placu przystąpił do walki o środek obiektu" - piszą w książce "Konieczny. Na styk" Piotr Kozanecki i Bartosz Paturej. Jako pierwsi publikujemy jej fragment.
Robert Konieczny jest najbardziej znanym polskim architektem. Jego projekty otrzymały wiele wyróżnień, m.in. za Dom Roku 2006 (House of the Year 2006) portalu World Architecture News, za Miejską Przestrzeń Publiczną 2016 (European Prize for Urban Public Space 2016) i tytuł Najlepszego Domu Świata w konkursie Wallpaper Desing 2017.
W 2017 roku nominację do tej najważniejszej europejskiej nagrody architektonicznej otrzymał za Arkę Koniecznego oraz pawilon wystawowy Muzeum Narodowego w Szczecinie - Centrum Dialogu "Przełomy". Szczecińska realizacja Koniecznego szybko została uznana za jeden z najlepszych współczesnych budynków europejskich. Potwierdził to między innymi tytuł Najlepszego Budynku Świata podczas Światowego Festiwalu Architektury w Berlinie w 2016 roku.
Droga do finałowego sukcesu, jakim stała się siedziba Centrum Dialogu "Przełomy", nie była łatwa. Żeby osiągnąć ten efekt, pracownia Koniecznego stanęła na krawędzi bankructwa, a on sam był bliski załamania nerwowego. O tym, jak powstał Najlepszy Budynek Świata 2016 roku, piszą dziennikarze Piotr Kozanecki z tvn24.pl oraz Bartosz Paturej, obecnie związany z Deutsche Welle, w książce "Konieczny. Na styk".
Książka - jak czytamy w opisie - jest zbiorem "reportaży o ludziach, relacjach, miejscach i budynkach". "O potrzebie bezpieczeństwa, o ambicjach, potknięciach, mierzeniu się z systemem, o zawiści i środowiskowych niesnaskach. O tworzeniu czegoś, czego nikt jeszcze nigdy nie stworzył. O pasji i o posuniętym czasami do ekstremum dążeniu do doskonałości" - pisze o książce jej wydawca.
Jako pierwsi prezentujemy fragment książki "Konieczny. Na styk", opisujący kulisy powstawania Centrum Dialogu "Przełomy" w Szczecinie.
"Konieczny. Na styk" - fragment książki
Kiedy oglądamy zdjęcie ubranego w jeansy, wyluzowanego i roześmianego Koniecznego śmigającego na rolkach po Przełomach, trudno nam wyobrazić sobie, jak trudną i skomplikowaną drogę musiał przejść. Trzeba bowiem pamiętać, że na walce o kształt budynku i placu wcale się nie skończyło. Konieczny musiał jeszcze zadbać o wnętrza. Choć zgodnie z warunkami konkursu i wszelkimi umowami nie miał w żaden sposób zajmować się przyszłą ekspozycją "Przełomów", nie odpuścił także tego tematu. Wyczerpany mentalnie i finansowo po walce o przestrzeń placu przystąpił do walki o środek obiektu.
Trup by się ścielił gęsto
- To był moment, kiedy była wykańczana skorupa budynku. Muzeum zaczęło jakieś przymiarki do wnętrz. Ja już wtedy czułem, że będzie źle i zrobiłem ostatnią zmianę w projekcie. W środku miał być surowy beton, a my zalaliśmy wszystko czernią. Chciałem się w ten sposób symbolicznie odciąć - tłumaczy Konieczny.
To, że będzie źle, zauważyła na szczęście Hanna Podsiadła (ówczesna wicedyrektorka Muzeum Narodowego w Szczecinie, które było inwestorem Przełomów - przyp. red.), która nie zważając na wcześniejsze kłótnie, po cichu wysłała Koniecznemu projekt przygotowywany przez wybrane bez konkursu (nie było konieczności go organizować) warszawskie biuro.
- Pomimo wszystkich konfliktów trzeba było to dokończyć i pchać dalej. Wiedziałam, że tylko pan Robert może mi z tym chaosem pomóc. Starałam się cały czas, taka rola inwestora. Chciałam, żeby zewnętrzny wygląd budynku miał swoje odzwierciedlenie w środku - tłumaczy będąca obecnie na emeryturze Podsiadła.
- To był, jednym słowem, może dwoma, absolutny shit. Facet jeździł po świecie i robił zdjęcia różnych wystaw, a potem z tej bazy danych czerpał i wkładał je w swoje projekty - tłumaczy Konieczny, opisując projekt warszawskiego projektanta, i podaje przykład. - Mamy schody i zawieszone nad nimi szklane tafle z różnymi informacjami. Odwiedzający miał czytać i iść w dół. Trup by się ścielił gęsto. Skąd się ten pomysł wziął? Projektant zobaczył to w jakimś innym muzeum. Tyle że tam była prosta przestrzeń, szeroki korytarz, a nie schody. Brakuje słów, żeby opisać cały dramat tego wnętrza. Kopiowali jakiś pomysł, wkładali go do Przełomów i dorabiali filozofię - denerwuje się architekt.
Muzeum, nie bez oporów, bo oznaczało to kolejne opóźnienia, podjęło zatem decyzję o organizacji konkursu na wnętrza.
- Nasz kolejny błąd, bo trzeba było to zrobić dużo wcześniej - wzdycha Hanna Podsiadła.
Do sędziowania zaproszono także Koniecznego. Wspomina, że nie był zachwycony żadną z prac, ale załamał się dopiero, gdy po otwarciu kopert dowiedział się, jaka firma stoi za zwycięskim pomysłem. Było to szczecińskie biuro Redan.
- Znałem je z prac na rynku w Katowicach - mówi Konieczny z miną dobitnie dającą do zrozumienia, co myśli o projekcie centrum swojego miasta.
To powinien być finał zaangażowania Koniecznego w Przełomy. Sędziował w konkursie, więc nie mógł potem pracować z jego zwycięzcami, a na pewno nie mógł za taką pracę brać pieniędzy, bo to byłby już jawny konflikt interesów.
- Dostali od nas plany i na tym miało się skończyć, ale mnie to cały czas truło. Chodziłem po biurze i marudziłem, że jednak trzeba się z tym Redanem skontaktować. Michał Lisiński (prawa ręka Koniecznego w KWK Promes - przyp. red.) mnie sprowadzał na ziemię i mówił, że mam odpuścić, bo problemów z tym projektem mamy wystarczająco dużo, a czarne tło dla wystawy spowoduje, że się od niej odetniemy. Ja mu przytakiwałem i za 2-3 tygodnie sytuacja się powtarzała - wspomina Konieczny.
- W pewnym momencie Redan wysłał do nas pytanie o jakieś techniczne rzeczy, a do maila załączył rzut. I ten rzut… - zawiesza głos Konieczny - …ten rzut naprawdę nie był dobry. Poprosiłem naszą praktykantkę, żeby go wyciągnęła w trzeci wymiar, bo oni cały czas na dwóch tylko pracowali. Piątkowe popołudnie, skończyła. Jak to zobaczyłem… to było niewyobrażalnie złe - przekonuje. - Poza tym z opisu wynikało, że tam na wejściu jakieś kukły żołnierzy w mundurach miały stać, druty kolczaste, zasieki, masakra. Jeszcze nie wiedziałem do końca, jak się projektuje takie rzeczy, ale wiedziałem na pewno, że nie tak - mówi Konieczny.
Michał Lisiński nie mógł dłużej oponować. Konieczny chwycił za słuchawkę i wykręcił numer szefa Redanu Michała Czasnojcia. Umówił spotkanie na poniedziałek. Na prośbę Czasnojcia miał zabrać z Katowic także Romana Kaczmarczyka, który na zlecenie Redanu wykonywał część prac projektowych.
- Trzy osoby z KWK Promes i szpieg z Redanu, sześć godzin drogi przed nami - śmieje się Konieczny.
Kluczowe spotkanie
Nie wiadomo, jak potoczyłaby się historia Przełomów, gdyby nie te kilka godzin spędzonych wspólnie w aucie na trasie do Szczecina. Szybko bowiem okazało się, że Kaczmarczyk, choć wynajęty przez Redan jako projektant wystawy, mocno się od dotychczasowej pracy szczecińskiej firmy dystansuje. Do przyjęcia zlecenia namówił go Piotr Wysocki, z którym pracowali już wcześniej w nieformalnym duecie artystyczno-projektowym. Wydawało im się, że praca będzie może nie do końca zaspokajająca ich ambicje, ale przynajmniej finansowo okaże się przyzwoita.
- Projektowałem wcześniej różne wystawy związane ze sztuką oraz ekspozycję muzeum na Ostrowie Tumskim w Poznaniu. Znam Michała Czasnojcia z Redanu od wielu lat, współpracowaliśmy kilka razy. Z projektem Przełomów byłem na bieżąco. Mówiłem, że mi się nie podoba, więc kiedy okazało się, że potrzebne będą zmiany, Michał poprosił mnie, żebym to trochę posprzątał - wyjaśnia Piotr Wysocki.
Roman Kaczmarczyk wsiadł do samochodu Koniecznego mniej więcej w tym momencie, kiedy wiedział już, że współpraca przy wystawie w Przełomach może okazać się, jak mówił, "trudna, a nawet bezsensowna i niebezpiecznie zbliża się do czegoś, co można nazwać kompromitacją".
I KWK Promes, i Kaczmarczyk ruszali do Szczecina ze świadomością, że będą na miejscu osamotnieni walczyć z wiatrakami. Przyjechali na Pomorze z poczuciem zyskania sojusznika i silnym postanowieniem, że zaplanowaną już dość szczegółowo przez Redan wystawę wywrócą do góry nogami, choć nie wiedzieli ani tego, jak to zrobią, ani tego, co zaproponują w zamian. Prosto z podróży wkroczyli głodni, bo zamawiana z trasy pizza nie dojechała na czas, w bojowych nastrojach w sam środek zebrania Redanu z pracownikami muzeum.
Zatrzymajmy się na chwilę przy tym spotkaniu. Przy stole siedzą sami szczecinianie i Wysocki z Warszawy. Ci pierwsi mają plany, pomysły, wizję, gotowy projekt. Rozmowa toczy się o detalach, a czekający na desant z Katowic Wysocki milczy. Atmosfera nie jest może pełna twórczego fermentu i napięcia, raczej monotonnego uzgadniania kolejnych małych kroków. Uczestnicy czują się bezpiecznie, są oswojeni z całym przedsięwzięciem. Lada dzień ma zostać wybrany techniczny wykonawca wystawy. Na takie spotkanie wkraczają Konieczny z Kaczmarczykiem i trójką pracowników KWK Promes. I zaczynają stanowczo, w bezpośrednich słowach mówić, że projekt Redanu jest teatralny, przerysowany, bez jasnej wizji komunikacji, zbyt uszczegółowiony, gęsty, nieczytelny, kiczowaty, przysadzisty i skierowany na najniższe potrzeby.
- To było Muzeum Powstania Warszawskiego na sterydach. Zbitka bruku, kortenu, zardzewiałych siatek, połaci zapisanych pismem maszynowym Courier, kartonowo-gipsowej stylistyki i butów, bo przecież mówimy o emigracji - wylicza Kaczmarczyk.
Słowem, przyjechali buńczuczni panowie z dumnego Śląska i razem z warszawiakiem uczą prowincję, jak się robi nowoczesne muzeum.
- Moje dążenie do perfekcji było silniejsze niż poczucie wstydu, że musiałem się tak zachowywać, jak się zachowywałem - komentuje Konieczny.
Artyści wchodzą do gry
To, że ekipa nie została wyrzucona przez szczecinian za drzwi, jeszcze zanim przyjechała nieszczęsna pizza, wynika z kilku rzeczy. Po pierwsze szef Redanu odpuścił.
- Na początku poszliśmy w dość klasyczne wystawiennictwo, w stylu Muzeum Powstania Warszawskiego. Z kierowniczką CDP Agnieszką Kuchcińską-Kurcz docieraliśmy się długo, byliśmy tym zmęczeni. Na to przyszedł Konieczny i kopnął w stolik. Nie powiem, to było dla mnie na początku niekomfortowe, ale potem zrozumiałem, że za bardzo chciałem unikać konfliktów. Zabrakło mi pewnej refleksji, za dużo było dodawania, za mało konkretnej narracji wystawy, więc na ten ferment sprowokowany przez Koniecznego ostatecznie się zgodziłem - tłumaczy Czasnojć.
Także Olgierd Geblewicz, marszałek województwa zachodniopomorskiego uznał, że dalszy udział Koniecznego w pracy nad Przełomami ma sens.
- Zaufałem Robertowi, wiedząc, że będzie niechcianym gościem. Bo on nie akceptuje podejścia typu "jakoś to będzie". Mimo napięć był gwarancją spójności - tłumaczy.
Swoje zrobiły też niewątpliwie charyzma i dar przekonywania Koniecznego, Wysockiego i Kaczmarczyka, a także elastyczność władz muzeum, które ponownie były gotowe wejść we współpracę z Koniecznym. Przede wszystkim jednak Hanna Podsiadła i Lech Karwowski zdawali sobie sprawę z tego, że projektowi Redanu sporo brakuje. Wiedzieli też, że skazują się na ponowną drogę przez mękę, ale uznali, że lepsza droga przez mękę niż przeciętność.
- Tu stawiam duży plus dla szczecinian, że byli w stanie uwierzyć nam, że możemy to zrobić lepiej. Ale prawdę mówiąc, w tej sytuacji ciężko było nie być przekonującym. Poprzeczka nie była wysoko zawieszona. Wysocki powiedział mi później, że tylko na prowincji takie rzeczy da się zrobić, że w Warszawie już byśmy na tym etapie nie zmienili projektu. To był kowbojski ruch - opowiada Kaczmarczyk.
- Czasnojć nie chciał brnąć w swoją formę - dodaje Wysocki.
Kaczmarczyk z Wysockim przejęli pracę nad ekspozycją stałą i podpisali umowy bezpośrednio z muzeum. KWK Promes pracowało razem z nimi, bez żadnych dodatkowych pieniędzy.
- Robert chciał bronić swojego budynku - uważa Kaczmarczyk. - To był pierwszy taki przypadek, że w umowie z muzeum byłem określony słowem "artysta". I tak zaczęli na nas od razu mówić. Jest rada budowy, inżynier kontraktu, ktoś z nadzoru, z polityki, z muzeum, wszyscy do siebie per "panie dyrektorze", "panie inżynierze"… Rozmowa toczy się o tym, jaki typ betonu będzie lany, a nas pytają pobłażliwie: "co na to panowie artyści?" – wspomina ze śmiechem Wysocki.
Nowy tercet wziął się do pracy
- Chciałem, żeby to było przejrzyste, nieprzegadane, ograniczałem liczbę informacji - tłumaczy Kaczmarczyk. - Wszedłem mocno w historię Szczecina, w te gigabajty danych, które chcieli przedstawić. I odejmowałem, żeby znaleźć jakąś harmonię, żeby ułożyć informacje w przestrzeni. Pomysł był oparty na trzech spójnych koncepcjach: muzeum informacyjne zamiast dekoracyjnego i narracyjnego, muzeum, w którym sztuka koresponduje z historią, i abstrakcyjna przestrzeń - stąd pomysł na czerń, biel i światło - wyjaśnia.
Inicjatywa połączenia historycznego muzeum ze sztuką wyszła od Wysockiego. Taka forma też musiała jednak znaleźć swoją formułę prawną.
- Normalnie ogłasza się przetargi, które grożą tym, że zamiast artysty, którego sobie wymarzyłeś, zwycięzcą oferującym lepszą cenę okaże się ktoś operujący jako tako w Photoshopie. I wtedy jako autora kolażu masz jakiegoś "nołnejma" zamiast Kobasa Laksy, zdobywcy Złotego Lwa na Biennale w Wenecji - tłumaczy Wysocki. - Ale Czasnojć znalazł przepis, który pojawił się parę miesięcy wcześniej i który mówił, że w kulturze i nauce można do pewnej kwoty obejść się bez przetargu i że ta kwota wynosi około miliona złotych. Choć mocno to trzeba uzasadnić, wszyscy na ręce patrzą. Tak więc żeby nie spieprzyć tej wystawy, żeby się pojawiły dobre nazwiska, żeby nie było grafik niskiej jakości merytorycznej i wizualnej, żeby pokój przesłuchań wykonał Robert Kuśmirowski, który zajmuje się podrabianiem rzeczywistości, imituje rzeczy, które były albo których nie było, ale mogły być, to Czasnojć zaproponował tę formułę. I to się dzięki temu udało. Dostałem wykonawstwo wystawy, a budowlanka szła osobno – wyjaśnia.
Michał Czasnojć uzupełnia, że rzucił w pewnym momencie żartem, że w ustawie o zamówieniach publicznych jest punkt (art. 11, ust. 5, pkt 2), który mówi, iż nie stosuje się jej do zamówień o wartości mniejszej niż określone w osobnych przepisach kwoty, jeśli "przedmiotem są dostawy lub usługi z zakresu działalności kulturalnej związanej z organizacją wystaw, koncertów, konkursów, festiwali, widowisk, spektakli teatralnych, przedsięwzięć z zakresu edukacji kulturalnej lub z gromadzeniem materiałów bibliotecznych przez biblioteki lub muzealiów (…)". W czasie prac nad wystawą wspomniana kwota wynosiła nieco ponad 200 tysięcy euro.
Prawne problemy to jedno. Zderzenie osobowości i postaw to drugie. Tak jak Konieczny był trudnym partnerem dla Hanny Podsiadły i Lecha Karwowskiego, tak teraz Wysocki i Kaczmarczyk stali się trudnymi partnerami dla Agnieszki Kuchcińskiej-Kurcz, która jako szefowa przyszłych Przełomów została już na etapie Redanu włączona w prace przy ekspozycji. Trudno było jej współpracować z grupą artystów, bo nie dość, że przyzwyczaiła się już nieco do poprzedniej wersji wystawy, to jeszcze podchodziła do Przełomów jak do projektu życia.
- Karwowski intelektualista, historyk sztuki. Kuchcińska działaczka, człowiek oddolnej inicjatywy, za co zresztą mam do niej ogromny szacunek. A na to wszystko jeszcze Podsiadła, czyli trzymający się litery prawa urzędnik. Pomocna, ale nieufna. I my, artyści - śmieje się Roman Kaczmarczyk, opisując relacje pomiędzy głównymi aktorami procesu budowy.
- Karwowski i Podsiadła jako dyrektorzy pilnowali przepisów. Może czasem robili to nadgorliwie, ale bardzo doceniam, że wpuścili w ogóle sztukę w to muzeum. Gdyby to zależało od jakichś samorządowców, w ogóle by nas tam nie było - uzupełnia Piotr Wysocki.
Kaczmarczyk wspomina, że praca nad wystawą w Przełomach w 90 procentach składała się z papierkowej roboty i z zarządzania konfliktem, a w 10 z właściwego projektowania.
- No cóż, jak do gry weszli artyści, to całkowicie zmieniły się reguły - wzdycha Kuchcińska-Kurcz. - Sam Konieczny na początku bardzo dużo słuchał o historii Szczecina i ta współpraca szła świetnie. Natomiast później problem w relacjach między mną a grupą artystów, którzy na Koniecznego mieli spory wpływ, polegał na tym, że ich mniej interesowało "co", a bardziej "jak". Kiedy mówiłam, że coś musi się na wystawie znaleźć, bo merytorycznie i emocjonalnie to jest bardzo ważny przedmiot, to oni mi mówili, że to im jakościowo nie pasuje. Było mnóstwo sporów, straszliwie męczących - wspomina Kuchcińska-Kurcz.
- To rzeczywiście nie była dobra współpraca. Nie było między nami chemii. Kuchcińska-Kurcz nie rozumiała wielu rzeczy, które chcieliśmy robić. Powielała kalki, a my stawialiśmy na szukanie nowej drogi. Tłumaczyliśmy, że jeśli ktoś ma tu przyjechać i zapamiętać Szczecin jako osobny głos obok Gdańska czy Warszawy, to musimy zagrać innymi kartami. Po dwóch latach działania byliśmy znerwicowanymi, wykończonymi ludźmi - komentuje gorzko Kaczmarczyk.
- Kuchcińska miała wybujałe pomysły i chciała zbyt wiele rzeczy umieścić na tej ekspozycji. A naszym zdaniem nadmiar prowadzi do dezinformacji - dodaje Wysocki.
- Oni nie rozumieli, że pewne obiekty miały swoją wartość i były ważne. Czasem miałam wrażenie, że chcieli, żeby nic nie było, muzeum jako gra wyobraźni. Umawialiśmy się na jedno, a panowie robili i tak po swojemu - odpiera atak Kuchcińska-Kurcz.
- Od pewnego momentu to już się nawet nie umawialiśmy, tylko unikaliśmy - uzupełnia Kaczmarczyk. - Trzeba przyznać, że to był zajebiście ciężki projekt, który na dodatek często zmienialiśmy, co dla Kuchcińskiej, a jeszcze bardziej dla Karwowskiego i Podsiadły było szokujące. Przyjeżdżaliśmy z jednym pomysłem, a za dwa tygodnie z innym. Dla nas to był po prostu proces, sposób działania - wyjaśnia Wysocki.
Napięta atmosfera przed otwarciem
W ostatnich miesiącach pracy, czyli w drugiej połowie 2015 roku, atmosfera była już nie do zniesienia. Niedługo przed otwarciem Przełomów Kuchcińska-Kurcz zarzuciła Wysockiemu, że "zniszczył to muzeum". Konieczny już dawno przestał liczyć, ile pieniędzy dołożył do całego przedsięwzięcia. Kaczmarczyk musiał sam sobie przypominać, że to tylko wystawa i poziom stresu jest jednak nieadekwatny do sytuacji. Karwowski i Podsiadła z coraz większym trudem przełykali kolejne opóźnienia. Wykonawcy byli wykończeni realizowaniem sprzecznych poleceń, zmianami w dokumentacji projektowej i kolejnymi komplikacjami związanymi na przykład z całkowitą rewolucją w oświetleniu, które w ostatniej chwili wymieniono z halogenów na LED-y. A opinia publiczna coraz bardziej się niecierpliwiła.
- Tam każdy przeskakiwał siebie, ale też nikt nie był bez winy, każdy gdzieś coś trochę zawalił. My na przykład długo nie przedstawiliśmy żadnych wizualizacji, bo nie było co wizualizować, dogadywaliśmy koncepcję i warunki realizacji. Na dodatek musieliśmy usunąć starą dokumentację Redanu, stworzyć nową. To wszystko trwało, ale w rezultacie długo nikt nie wiedział, co my tak naprawdę robimy. W sumie jak na to patrzę dziś, to nie dziwię się, że oni się autentycznie bali, że my tego w ogóle nie dokończymy. Wiele razy mogli powiedzieć: koniec z tym, mamy was wszystkich dosyć. A uciągnęli. To jest jednak krzepiące - podsumowuje Kaczmarczyk.
- Mnóstwo się przy nich nauczyłam - dodaje Kuchcińska-Kurcz. - To, co mnie czasem ostatecznie drażni, dla odwiedzających jest niezauważalne. Swoją ascezą to muzeum wyznaczyło trendy.
Kierowniczka CDP ma dziś zresztą w swojej instytucji dużo bardziej przyziemne problemy.
- Mamy biuro, w którym komfortowo pracowałoby się dwóm osobom, a pracują cztery. Jak ktoś chce do nas przyjść podzielić się swoją bolesną, życiową historią, to nie ma gdzie z nim usiąść. Staramy się więc jeździć do domów - przyznaje.
To echo pierwotnego pomysłu na budynek, który miał być "niedużym pawilonem"… Zanurzeni w świecie sztuki i designu Wysocki i Kaczmarczyk prawie cztery lata po rozpoczęciu budowy, w styczniu 2016 roku, zorganizowali efektowne otwarcie wystawy, na które zaprosili zdecydowaną większość osób liczących się w branży. Nawet wówczas doszło jednak do spięcia, bo w ostatniej chwili zablokowali pomysł, żeby materiały o Przełomach rozdawali ludzie przebrani za funkcjonariuszy ZOMO. A Konieczny z Wysockim na kwadrans przed wpuszczeniem gości ukryli manekina w przebraniu zomowca w jakimś pomieszczeniu technicznym, co, na ich nieszczęście, zarejestrowały kamery. Samo przyjęcie udało się jednak dobrze, a odbiór budynku i wystawy był bardzo pozytywny.
Najlepszy budynek świata
W momencie otwarcia ekspozycji sam plac funkcjonował już ponad rok. Zrobiło się o nim głośno w maju 2015 roku, kiedy ogłoszono, że zrealizowana nieco wcześniej po sąsiedzku Filharmonia w Szczecinie dostała Nagrodę im. Miesa van der Rohego za najlepszy budynek Europy. Już wtedy podkreślano klasę Koniecznego, który umiejętnie schował swój obiekt pod ziemią, tworząc scenę dla spektakularnego budynku duetu Barozzi i Veiga.
W lipcu 2016 roku Przełomy otrzymały natomiast Nagrodę dla Najlepszej Przestrzeni Publicznej Europy (European Prize for Urban Public Space), która co dwa lata jest przyznawana przez Centrum Kultury Współczesnej z Barcelony (CCCB). To najważniejsza oficjalna nagroda Unii Europejskiej w dziedzinie przestrzeni miejskich.
Z prezentacji otrzymanej w Barcelonie nagrody Konieczny zrobił w Szczecinie mały performance i umówił się z marszałkiem Geblewiczem, że wystąpi na rolkach. Przez cały dzień w sierpniowym słońcu na placu odbywał się festyn pod tytułem "Masowanie grzbietu Przełomów".
"Grzbiet" Przełomów właściwie zaraz po oddaniu budynku do użytku stał się jedną z najważniejszych przestrzeni publicznych Szczecina. A Konieczny zaczął być zasypywany zdjęciami kolejnych aktywności i demonstracji, które organizowano na placu. Kiedy zobaczył wypełniony po brzegi podczas Strajku Kobiet amfiteatr muzeum, zadzwonił nawet zdenerwowany do konstruktora budynku, żeby przypomnieć sobie, czy przewidzieli takie obciążenia. Przewidzieli.
W listopadzie odbywała się w Berlinie największa impreza architektoniczna na świecie - World Architecture Festival. Trwa trzy dni, architekci rywalizują w ponad czterdziestu kategoriach. Projektów jest tak wiele, że nieraz odbywa się kilkanaście prezentacji naraz. W 2016 roku Konieczny wprowadził do konkursu aż trzy swoje obiekty: własny dom Arkę w Brennej, jednorodzinny Living-Garden House w Izbicy i Centrum Dialogu Przełomy w Szczecinie.
Do dziesięciominutowej prezentacji o Przełomach na WAF Konieczny przygotowywał się kilka tygodni. Najpierw chodził po pracowni i gadał: do siebie, do praktykantów, do najbardziej doświadczonych pracowników. Potem wyłączył kilka osób z pracy nad bieżącymi projektami i zaangażował je w tworzenie plansz do prezentacji. Następnie szykował przemówienie, które nie mogło pod żadnym pozorem przekroczyć regulaminowych dziesięciu minut, bo zostałoby brutalnie przerwane. A potem musiał je szlifować z tłumaczką, bo sam nie mówi zbyt dobrze po angielsku. Synchronizacja musiała być perfekcyjna.
- Kiedy okazało się, że w kategorii domów jednorodzinnych przepadła Arka, Robert chciał wyjść i wracać do domu, taki był rozżalony. Kompletnie nie wierzył w dobry wynik. Kiedy okazało się, że "Przełomy" wygrały w swojej kategorii i trafiły do ścisłego finału, byliśmy w szoku. Trzeba było na szybko organizować nocleg, bo prezentacje finałowe miały być dopiero za dwa dni, a my nic nie rezerwowaliśmy – opowiada Ela Bażant, pracowniczka biura KWK Promes.
- Zrobił niesamowitą robotę, bo zaczął interesować tym obiektem świat. Nie mam cienia wątpliwości, że gdyby nie ta pasja, to Przełomy nie byłyby zauważone. To obiekt, który będzie symbolem tego, co pozostawi po sobie nasze pokolenie. To teraz jeden z najważniejszych placów w Szczecinie, wszystkie protesty się tu odbywają - komentuje marszałek Geblewicz.
Biuro KWK Promes zwyciężyło najpierw w kategorii "kultura", a potem w wielkim finale pokonało między innymi takie sławy jak Zaha Hadid Architects i MVRDV, zgarniając nagrodę dla najlepszego budynku świata 2016 roku. To nie było zaskoczenie. To była sensacja! Do tej wygranej, jak przyznał Koniecznemu w zakulisowych rozmowach przewodniczący jury sir David Chipperfield, przyczynił się nie tylko genialny projekt, ale także sposób, w jaki Konieczny o nim opowiedział.
***
"Konieczny. Na styk. Prawdziwe historie o ludziach i architekturze" - Piotr Kozanecki, Bartosz Paturej, Wydawnictwo Wysoki Zamek, premiera książki 3 listopada.
Piotr Kozanecki (rocznik 1983) - dziennikarz Onetu w latach 2007-22, a od 2023 roku w tvn24.pl. Regularnie opisuje polską architekturę i przestrzeń publiczną. Dwukrotny laureat Nagrody Dziennikarzy Małopolski. Przewodnik beskidzki, górołaz, pasjonat książek. Mieszka w Krakowie.
Bartosz Paturej (rocznik 1987) - politolog, dziennikarz, ekspert branży mediów. W latach 2013-23 redaktor, dziennikarz i menedżer w Onecie, a od maja 2023 roku związany z Deutsche Welle. Laureat Nagrody Dziennikarzy Małopolski (2017).
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Michał Wojtarowicz-Oczajdusza