Premier Turcji Binali Yildirim powiedział w sobotę na konferencji w Monachium, że jego kraj nie rozumie, dlaczego USA, które również należą do NATO, wspierają w Syrii kurdyjską milicję Ludowe Jednostki Samoobrony (YPG), uważaną przez władze w Ankarze za organizację terrorystyczną.
- Chronimy południową granicę NATO. (Tymczasem) inny kraj członkowski Sojuszu współpracuje z organizacją terrorystyczną, która stanowi zagrożenie dla naszego kraju i naszych granic, pod pretekstem walki z tzw. Państwem Islamskim (IS) i nam jest to bardzo trudno zrozumieć - podkreślił szef tureckiego rządu w wystąpieniu na forum Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa.
Należy skupić się na rozmowach pokojowych
Yildirim zaznaczył, że Turcja wypełnia swe obowiązki państwa sojuszniczego i angażuje się w walkę przeciw tzw. IS. Według niego w celu osiągnięcia długotrwałego pokoju w Syrii, należy skupić się na rozmowach pokojowych w Soczi i Astanie, a także zgromadzić w Genewie wszystkich głównych graczy: członków antydżihadystycznej koalicji, przedstawicieli ONZ, Rosji, Iranu, a także Turcji. YPG stanowią główny lądowy komponent wspieranych przez USA Syryjskich Sił Demokratycznych (SDF), które USA uzbroiły, wyszkoliły i wspierają za pomocą nalotów i sił specjalnych w walce z IS. Turcja uznaje YPG za organizację terrorystyczną, która należy do zdelegalizowanej w Turcji separatystycznej Partii Pracujących Kurdystanu (PKK).
"Zatrzymujemy migrantów w regionie"
Pod koniec stycznia Turcja rozpoczęła zbrojną ofensywę przeciw Kurdom w regionie Afrin na północnym zachodzie Syrii w obawie, że Kurdowie skonsolidują tereny odbite tam z rąk bojowników Państwa Islamskiego. Ankara na tym skupia obecnie swe główne wysiłki w Syrii, zarzucając Amerykanom, że popierając YPG, popierają jedną organizację terrorystyczną w walce przeciw drugiej. Turcja twierdzi, że USA nie spełniły dotąd swych obietnic: nie przestały zbroić YPG, nie odebrały im ciężkiej broni po pokonaniu islamistów w Syrii i nie wycofały sił YPG z miasta Manbidż niedalekiego Afrinu. Turecka ofensywa do tej pory ograniczała się do Afrinu, ale Turcja otwarcie rozważa rozszerzenie jej na obszary (m.in. Manbidż), gdzie mogłoby dojść do konfrontacji jej wojska z siłami wspieranymi przez Amerykanów. Yildirin przekonywał też, że jego kraj nie rozpętał wojny w Syrii i przypomniał, że Turcja przyjęła 3,5 mln uchodźców, walczy z tzw. IS i uniemożliwiła wjazd do kraju 5,8 tys. zagranicznych bojowników pochodzących z Europy. Podkreślił, że jego kraj gwarantuje bezpieczeństwo Europy. Jakiś czas temu do Europy docierało ponad 2,5 tys. imigrantów dziennie, obecnie jest to 70 osób dziennie - powiedział. Zatrzymujemy migrantów w regionie i dlatego terroryści nie mogą podawać się za uchodźców - powiedział.
"Asad nadal wykorzystuje broń chemiczną"
Doradca Białego Domu ds. bezpieczeństwa narodowego H.R. McMaster stwierdził natomiast, że "publiczne relacje" pokazują, iż siły reżimu syryjskiego prezydenta Baszara el-Asada w dalszym ciągu używają broni chemicznej. McMaster podkreślił, że czas już, by społeczność międzynarodowa pociągnęła rząd syryjski do odpowiedzialności. - Czas już, by wszystkie kraje pociągnęły do odpowiedzialności syryjski reżim i jego sponsorów za ich działania i wsparły wysiłki Organizacji ds. Zakazu Broni Chemicznej - powiedział.
Iran tworzy i uzbraja coraz potężniejszą sieć sprzymierzeńców w takich krajach jak Syria, Jemen i Irak i może się ona zwrócić przeciwko rządom tych państw - powiedział McMaster. Za szczególnie niepokojące uznał, że ta sieć staje się coraz sprawniejsza. Iran wprowadza do niej coraz więcej broni. - Sądzimy więc, że czas działać przeciwko Iranowi - podkreślił doradca Białego Domu.
Autor: MR//rzw / Źródło: PAP