Centrum ratownictwa medycznego w Bangkoku podało, że w poniedziałkowej eksplozji w centrum stolicy Tajlandii zginęło 18 osób, a 117 zostało rannych. Wcześniej media spekulowały, że zabitych może być nawet 27, a policja podawała liczbę 16 ofiar śmiertelnych. Bomba wybuchła w hinduistycznej kaplicy. Według tajskich mediów, na miejscu policja rozbroiła dwa kolejne ładunki wybuchowe.
Do eksplozji doszło tuż obok ruchliwego skrzyżowania, w hinduistycznej kaplicy Erawan, znanej też jako San Phra Phrom, która jest atrakcją turystyczną i obiektem kultu hinduistycznego boga Brahmy. Znajduje się ona w dzielnicy handlowej Ratchaprasong, gdzie jest również wiele hoteli. Wybuch nastąpił w wieczornych godzinach szczytu.
Według tajskiej policji poniedziałkowy incydent to zamach bombowy, w którym użyto tzw. rurobomby - ładunku złożonego z trzech kilogramów trotylu, umieszczonego w rurze i owiniętego białym materiałem. Promień rażenia oszacowano na 100 metrów. W odległości 30 metrów od miejsca eksplozji odnaleziono urządzenie, które prawdopodobnie zostało użyte jako detonator.
Wcześniejsze doniesienia policji mówiły o bombie przytroczonej do motocykla.
Kolejne bomby
Amerykańska telewizja CNN przekazała, że tajska policja odgrodziła miejsce poniedziałkowej eksplozji, gdyż są tam inne materiały wybuchowe, które trzeba było rozbroić.
Według tajskiego dziennika "Khao Sod" saperzy rozbroili na miejscu eksplozji dwie kolejne bomby.
Rzecznik tajskiej policji Prawut Thawornsiri potwierdził wcześniej, że policja szuka kolejnych "dwóch lub trzech" ładunków wybuchowych.
Ranni i zabici
Najnowszy bilans tragedii podało centrum ratownictwa medycznego w Bangkoku. Według dziennika "Bangkok Post" 12 osób zginęło na miejscu, kolejne sześć po przewiezieniu do szpitala. Ofiary śmiertelne to przede wszystkim obywatele Chin, Tajwanu i Tajlandii.
Tajskie media informowały wcześniej, że było 27 zabitych - 10 mężczyzn i 17 kobiet..
- Sprawcy chcieli zniszczyć gospodarkę i turystykę, do incydentu doszło w środku dzielnicy turystycznej - ocenił w rozmowie z Reutersem minister obrony Prawit Wongsuwan.
W reakcji na wydarzenie premier Tajlandii Prayuth Chan-ocha zapowiedział zwołanie "narady wojennej", podała tajska telewizja publiczna.
Dramatyczne sceny
Bomba zostawiła po sobie krater o średnicy dwóch metrów - powiedział agencji Reuters ratownik medyczny pracujący dla pogotowia ratunkowego w Bangkoku.
- Wszędzie były ludzkie szczątki. Niektóre w kawałkach. W przypadku niektórych ciał nogi były na miejscu głów. To było okropne - opowiadał pochodzący z Nowej Zelandii ratownik Marko Cunnigham. Dodał, że ranni zostali przechodnie znajdujący się w odległości nawet kilkuset metrów od miejsca eksplozji.
Kraj niestabilny politycznie
Nikt dotychczas nie przyznał się do zamachu. Rząd Tajlandii walczy na południu kraju z muzułmańską partyzantką, lecz rebelianci do tej pory rzadko atakowali poza swoimi ojczystymi prowincjami. Kraj, który od 2014 kontroluje junta wojskowa, jest niestabilny politycznie. W ubiegłym roku wstrząsnęły nim liczne demonstracje antyrządowe.
Autor: fil//rzw / Źródło: Reuters, CNN, BBC News, khaosodenglish.com, telegraph.co.uk