Na początku maja odbędą się powtórzone wybory parlamentarne w Rumunii. Zarejestrowanych jest 11 kandydatów. Pierwszy sondaż daje prowadzenie George Simionowi - politykowi radykalnej prawicy, który zapewnił sobie poparcie usuniętego z listy kandydatów Calina Georgescu. - Czeka nas bardzo burzliwa kampania, pełna zwrotów akcji i zapewne niezbyt ładnych zagrywek - powiedział socjolog Remus Stefureac, szef ośrodka INSCOP.
Po burzliwych miesiącach związanych z anulowaniem wyborów prezydenckich Rumunia ma już listę 11 kandydatów przed powtórką kampanii. Pierwsza tura powtórzonych wyborów parlamentarnych w Rumunii odbędzie się 4 maja, ewentualna druga tura - 18 maja.
Formalnie kampania wystartuje 4 kwietnia, ale lista kandydatów została już zatwierdzona, a na ulicach Bukaresztu pojawiły się pierwsze plakaty wyborcze. Ani sztabowcy głównych polityków, ani komentatorzy nie mają jednak wątpliwości, że podobnie jak pierwsze wybory te powtórzone nie rozstrzygną się w kampanii na ulicach miast, lecz w internecie.
Sondaże wskazują na lidera
Po anulowaniu wyborów przez Sąd Konstytucyjny rumuńska polityka skupiała się wokół postaci Calina Georgescu - prawicowego radykała, który niespodziewanie wyszedł na prowadzenie w listopadowej pierwszej turze, przetasowując polityczne karty. W związku z kierowanymi wobec niego zarzutami o nieuczciwe prowadzenie kampanii i wsparcie ze strony Rosji oczekiwano, że Georgescu nie zostanie dopuszczony do ponownego startu. Rumuńskie służby wykryły m.in. działania Rosjan, które pomogły mu zdobyć olbrzymią przewagę w internecie w ostatnich tygodniach przed tamtym głosowaniem.
Gdy kilkanaście dni temu Sąd Konstytucyjny rzeczywiście podjął decyzję o niedopuszczeniu Georgescu do ponownego startu, na jego "spadkobiercę" wybrany został George Simion z radykalnie prawicowego Związku na rzecz Jedności Rumunów (AUR).
Formalnie Georgescu poparł jeszcze liderkę skrajnie prawicowej partii POT Anamarię Gavrilę, ale ta wycofała się ze startu, gdy Sąd Konstytucyjny zatwierdził kandydaturę Simiona.
Simion "prawowitym następcą"?
Pierwsze sondaże wyraźnie wskazują na czołową pozycję Simiona (29 proc. w sondażu CURS opublikowanym w niedzielę, a przeprowadzonym w dniach 19-22 marca). Simion - niedawno uchodzący za głównego skandalistę rumuńskiej sceny politycznej, objęty zakazem wjazdu do Mołdawii i Ukrainy - teraz prezentuje bardziej umiarkowany wizerunek, a w kampanii posiłkuje się poparciem ideologicznych sojuszników spoza Rumunii.
Poparli go między innymi były premier Polski Mateusz Morawiecki czy szefowa włoskiego rządu Giorgia Meloni - partnerzy europejskiej rodziny Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (EKR).
Jak mówią rozmówcy z kręgu analityków i dziennikarzy politycznych, wielką zagadką pozostaje to, jak trwały okaże się "efekt Georgescu" i czy będzie miał decydujące znaczenie w wyborach, a także czy Simion zdoła przekonać zwolenników antysystemowego polityka, że jest jego "prawowitym następcą".
W unieważnionej pierwszej turze wyborów Georgescu zdobył prawie 23, a Simion - niecałe 14 procent głosów.
- Wciąż czekamy na mocniejsze potwierdzenia sondażowe, ale na razie na czele jest George Simion z radykalnie prawicowego Związku na rzecz Jedności Rumunów (AUR). Na przejście do drugiej tury szanse mają popierany przez koalicję rządzącą Crin Antonescu, burmistrz Bukaresztu Nicusor Dan oraz były premier i lider socjaldemokratów Victor Ponta. Ale ważne jest to, że to "na razie". W poprzedniej kampanii na tym etapie niespodziewany zwycięzca pierwszej tury Calin Georgescu był nieliczącym się kandydatem - zastrzega socjolog Remus Stefureac, szef ośrodka INSCOP, który realizuje sondaże.
Wybory prezydenckie w Rumunii
Rumunia ma już listę 11 kandydatów przed powtórką kampanii. Crin Antonescu, wywodzący się z Partii Narodowo-Liberalnej (PNL), w sondażu CURS ma 22 procent poparcia. Nadzieje wiążą z nim siły proeuropejskie (koalicja socjaldemokratycznej PSD, PNL i partii rumuńskich Węgrów UDMR), ale eksperci przyznają, że stoi przed niełatwym zadaniem. Antonescu to człowiek "starych elit", który na dodatek w ostatnich latach przebywał poza Rumunią.
Dobre notowania w sondażu ośrodka CURS (18 proc.) ma również startujący jako kandydat niezależny burmistrz Bukaresztu Nicusor Dan, założyciel i były lider centroprawicowej partii Związek Ocalenia Rumunii (USR). Dan, w przeszłości miejski aktywista, jako burmistrz jest oceniany umiarkowanie dobrze (w ubiegłym roku uzyskał reelekcję), chociaż większość rozmówców PAP zaznacza, że "mógł zrobić więcej". Dan to polityczny "normals": popiera proeuropejską politykę i transatlantyckie sojusze, nie ma na koncie głośnych skandali, konsekwentnie występował przeciwko korupcji, jest dość konserwatywny. Może się prezentować jako kandydat antysystemowy, ale raczej nie przekona do siebie wyborców radykalnej prawicy i zwolenników Georgescu. - Jest mocny w Bukareszcie, ale nie jest związany z żadną partią i ma bardzo słabą rozpoznawalność poza stolicą - ocenia szef INSCOP.
O poparcie antysystemowych wyborców walczy Victor Ponta, były lider PSD i były premier Rumunii, który obecnie promuje się jako rumuński "trumpista” i zapowiada, że wraz z nową amerykańską administracją "uczyni Rumunię wielką". Ponta słynął ze skandali i kontrowersji; polityczną cenę zapłacił po tragicznym pożarze w bukareszteńskim klubie Kolektiv w 2015 r., który stał się symbolem korupcji i nadużyć rumuńskich władz. - Ponta wciąż cieszy się zaufaniem około 20 procent wyborców i są ludzie, którzy zagłosują na niego po prostu dlatego, że jest Victorem Pontą. Oprócz tego liczy na wyborców PSD, którzy nie będą chcieli zagłosować na Antonescu, a także na swoje rzekome więzi z Donaldem Trumpem. Były premier chwalił się, że gościł w rezydencji Trumpa na Florydzie i grał z nim w golfa, i że był na (jego) inauguracji - mówi socjolog.
Elena Lasconi - w przeszłości dziennikarka telewizyjna i burmistrzyni niewielkiej gminy Campulung, a obecnie liderka USR - w listopadzie ubiegłego roku miała w drugiej turze wyborów zmierzyć się z Georgescu (w pierwszej turze uzyskała ponad 19 procent) i dawano jej niewielkie szanse na wygraną. Według sondażu CURS teraz może liczyć na około 12 proc. głosów. Polityczka centroprawicy była jedną z najbardziej poszkodowanych przez unieważnienie wyborów, później jej partii nie przyjęto do koalicji rządzącej. Pozwala jej to grać "antysystemową kartą", co daje jej pewne szanse na pozyskanie rozczarowanych wyborców, ale nie może ścigać się z Simionem czy Pontą na populistyczne hasła. Opowiada się za kontynuacją tradycyjnych sojuszy i poszanowaniem wartości demokratycznych.
Na listach wyborczych jest jeszcze sześcioro kandydatów, których jednak - przynajmniej na razie - nie wymienia się jako potencjalnie istotnych graczy. Są to naukowiec i były minister edukacji Daniel Funeriu, radykalnie prawicowy europarlamentarzysta Cristian Terhes, była posłanka, w przeszłości aktorka Lavinia Sandru, weterynarz i dziennikarz Sebastian Popescu, były oficer wywiadu Silviu Predoiu oraz inżynier John-Ion Banu, który wyemigrował z Rumunii do USA i jest opisywany przez media jako gorący zwolennik prawa do posiadania broni.
- Czeka nas bardzo burzliwa kampania, pełna zwrotów akcji i zapewne niezbyt ładnych zagrywek, bo każdy kandydat będzie walczyć i wszyscy mają świadomość, że do samego końca nic nie będzie przesądzone. W odróżnieniu od poprzedniej (kampanii - red.), gdy główni kandydaci, czując się pewnie, zignorowali debaty, teraz będą one mieć duże znaczenie - podsumowuje Stefureac.
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: PAP/EPA/ROBERT GHEMENT