Podczas trwających na Białorusi powyborczych protestów doszło do zatrzymań i atakowania pracowników mediów. Działacz Związku Polaków na Białorusi Andrzej Poczobut przekazał w środę wiadomość o odnalezieniu dziennikarza "Naszej Niwy". Biełsat poinformował, że "około dwudziestu ich współpracowników zatrzymała milicja i służby specjalne w ciągu ostatnich trzech dni". Tymczasem jak donosi w środę po południu białoruska agencja BiełTA, szef MSW miał polecić podwładnym, by "nie ruszać dziennikarzy".
Od niedzieli na Białorusi trwają protesty i starcia z siłami bezpieczeństwa. Rozpoczęły się one po niedzielnych wyborach prezydenckich, w których - według wstępnych oficjalnych wyników - wygrał dotychczasowy prezydent Alaksandr Łukaszenka. Jak podała Centralna Komisja Wyborcza (CKW), dostał on 80,08 proc. głosów, a jego rywalka Swiatłana Cichanouska - 10,09 proc. głosów.
By rozproszyć manifestacje w Mińsku, siły bezpieczeństwa użyły gazu łzawiącego, gumowych kul, granatów hukowych i pałek. Według białoruskiego MSW, "w Mińsku i Nowopołocku funkcjonariusze organów spraw wewnętrznych i wojskowi wojsk wewnętrznych byli zmuszeni do aktywnego zastosowania specjalnych środków w celu przerwania nielegalnych działań".
Wśród atakowanych i zatrzymywanych są także dziennikarze.
Redaktor "Naszej Niwy" odnaleziony
Radio Swoboda przekazało we wtorek wieczorem, że w Mińsku zaginął redaktor naczelny niezależnej gazety "Nasza Niwa" Jahor Marcinowicz. Jechał w rejon stacji metra, gdzie doszło do starć demonstrantów z milicją. Zdążył wysłać kolegom po fachu SMS-a o treści "SOS" i na tym kontakt z nim się urwał. Białoruskie MSW potwierdziło, że Marcinowicz został zatrzymany, nie podało jednak, z jakich powodów.
W środę działacz Związku Polaków na Białorusi Andrzej Poczobut przekazał, że redaktor Jahor Marcinowicz został odnaleziony.
"Był więziony w Żodzino. Teraz według "Naszej Niwy" samochodem MSW jest przewożony do Mińska. Tam ma być zwolniony" - poinformował.
Włoski reporter uwolniony z aresztu na Białorusi. Spędził trzy dni bez jedzenia
Włoski reporter Claudio Locatelli w środę poinformował w mediach społecznościowych, że został uwolniony z aresztu na Białorusi. Jak wyjaśnił, spędził tam bez jedzenia trzy dni.
"Zostałem brutalnie aresztowany, jestem po trzech dniach bez jedzenia i z małą ilością wody" - podkreślił włoski freelancer, który przedstawia się jako "walczący dziennikarz". Relacjonował w Mińsku protesty po niedzielnych wyborach prezydenckich i został aresztowany przez białoruską milicję.
"Czuję się dobrze" - oświadczył Locatelli.
Wyraził uznanie dla włoskiej ambasady w Mińsku, która dzięki "wielkiemu wysiłkowi" doprowadziła do jego uwolnienia. Zaznaczył, że o szczegółach swego aresztowania poinformuje po powrocie do Włoch, gdy będzie już bezpieczny. Sytuację na Białorusi opisał jako "wybuchową".
Biełsat: ponad dwudziestu zatrzymanych współpracowników
Biełsat poinformował w środę, że "ponad dwudziestu ich współpracowników zatrzymała milicja i służby specjalne w ciągu ostatnich trzech dni". Są też ranni. Miłosz Dobrzyński z Biełsatu zaznaczył jednak, że dokładna liczba nie jest możliwa do ustalenia z powodu blokad sieci telefonii komórkowej oraz internetu, którego na Białorusi nie było przez ostatnie dni.
"Funkcjonariusze państwowych służb zatrzymują ich w trakcie pracy i wyłapują pod domami, a następnie wywożą na komisariaty, uniemożliwiając poinformowanie o tym fakcie bliskich lub współpracowników. Zwykle po kilku lub kilkunastu godzinach zatrzymani mogą wrócić do domów, jednak zanim to nastąpi, otrzymują termin rozprawy sądowej, na której słyszą wyroki grzywien lub pozbawienia wolności na 5, 10 lub 15 dni" - poinformował Miłosz Dobrzyński z Biełsat TV.
Dodał, że o losie niektórych przez długi czas nie było informacji. Wymienił między innymi Stanisława Iwaszkiewicza, który na antenie Biełsatu prowadzi najpoważniejsze śledztwa dziennikarskie dotyczące m.in. korupcji w administracji państwowej, porwano w niedzielę spod lokalu wyborczego. Odnalazł się w jednym z mińskich aresztów po niemal dwóch dobach, z wyraźnymi śladami pobicia.
Biełsat informuje, że obrażenia odnieśli także fotoreporterzy: odłamek granatu hukowego trafił Alaksandra Wasiukowa, Taćcianę Kapitonawą ogłuszył wybuch, a Iryna Arachouskaja została trafiona gumową kulą.
"Na razie w kilku błyskawicznie przeprowadzonych procesach dziennikarzy Biełsatu skazano na łączne kary 30 dni pozbawienia wolności oraz grzywny. Spodziewamy się, że ten bilans znacząco się zmieni, gdyż w najbliższym czasie planowanych jest więcej rozpraw przeciwko współpracownikom niezależnych mediów" - przekazano.
Szef MSW do podwładnych: nie ruszać dziennikarzy
Szef MSW Białorusi Juryj Karajeu powiedział w środę swoim podwładnym, by "nie ruszać dziennikarzy" - donosi białoruska państwowa agencja BiełTA. Podczas trwających w tym kraju powyborczych protestów doszło do zatrzymań i atakowania pracowników mediów.
- Moje pryncypialne stanowisko - nie ruszać dziennikarzy. Oprócz przypadków, kiedy stają między łamiącymi prawo i siłami porządkowymi - przekazał minister na roboczej naradzie.
Resort spraw wewnętrznych zaznaczył, że w większości przypadków zatrzymani dziennikarze są wypuszczani bez sporządzania protokołów administracyjnych - pisze BiełTA. "Rozumiemy, że ci ludzie również wykonują swoje zawodowe obowiązki" - wskazał resort, cytowany przez agencję.
Wiceszef Biełsatu: w Grodnie mocno pobito naszych dwóch dziennikarzy
W środę rano wiceszef Telewizji Biełsat Alaksiej Dzikawicki mówił we "Wstajesz i wiesz" w TVN24, że liczba zatrzymanych pracowników stacji "cały czas się zmienia".
- Wczoraj wieczorem to już było około 10 osób. Jedną osobę wypuścili. Niestety w Grodnie dwóch naszych dziennikarzy dotkliwie pobito. Jednemu wybito cztery zęby za to, że podszedł po prostu do aresztu, żeby zapytać o los swoich kolegów. Drugi został brutalnie pobity. - Nasz operator (...) i znany muzyk na Białorusi, (został - red.) brutalnie pobity, wrzucony do aresztu - dodał.
Gość TVN24 wskazywał, że "na Białorusi jest tak, że jak wieczorem zatrzymują kogoś, to dopiero następnego dnia jest informacja o tym, gdzie ta osoba jest i co jej zagraża".
- Natomiast przy takiej liczbie aresztowanych, przy takiej taśmie, jaką urządziła władza białoruska, jest ogromny chaos, nie wiadomo, kto gdzie jest. Na przykład wczoraj, dopiero po trzech dniach, udało nam się znaleźć naszego dziennikarza Stanisława Iwaszkiewicza, który został osądzony. Na szczęście dostał tylko karę pieniężną, około dwóch tysięcy złotych, i został zwolniony. Natomiast od trzech dni nie wiedzieliśmy, gdzie on jest - podkreślił.
Według Dzikawickiego, na Białorusi "panuje ogromny chaos". - Więc w tej chwili powiedzieć w stu procentach dokładnie, ilu naszych dziennikarzy jest uwięzionych, nie mogę. Myślę, że około dziesięciu - powiedział.
"On po prostu został zatrzymany na ulicy. Najwidoczniej go pilnowano"
Wicedyrektor Białsatu przekazał, że dziennikarze są zatrzymywani, "kiedy wykonują obowiązki służbowe". - Natomiast sam kolega Iwaszkiewicz akurat tego dnia nie był (w pracy - przyp. red.). Oczywiście wszyscy, którzy są na Białorusi, byli w stanie gotowości, ale akurat on w tym momencie nic nie nadawał, nie robił nic związanego z bezpośrednią pracą, bo to jest dziennikarz śledczy. On po prostu został zatrzymany na ulicy. Najwidoczniej go pilnowano - mówił Dzikawicki.
Wskazywał, że dla zatrzymanych dziennikarzy "są dwa rodzaje oskarżeń". - Pierwszy to praca bez akredytacji. Bo na Białorusi jest taki system, że państwo nie uznaje czegoś takiego, jak freelancer czy wolny strzelec. Trzeba koniecznie być akredytowanym przy jakiejś redakcji, jeżeli się chce pracować dla mediów zagranicznych - wyjaśniał.
- Nas nie akredytowano już trzy razy. Składaliśmy dokumenty, ale się nie udało. Więc (dziennikarze - red.) za to, że pracują bez akredytacji, ciągle dostają kary pieniężne, średnio od tysiąca do dwóch tysięcy złotych. W ciągu ostatnich kilku lat zapłaciliśmy już około 120 tysięcy dolarów, czyli to jest mniej więcej pół miliona złotych kar pieniężnych za naszych pracowników - kontynuował.
Wiceszef Biełsat TV mówił dalej, że drugi rodzaj zarzutów "to jest udział w nielegalnych zgromadzeniach". - Za to, oprócz kar finansowych, można jeszcze dostać do 15 dni aresztu. (…) To są takie najbardziej powszechne zarzuty - podsumował.
Telewizja Biełsat to stacja białoruskojęzyczna, która nadaje z Polski i jest przez nią finansowana. Na Białorusi jest dostępna poprzez sygnał satelitarny i w internecie.
Pobity współpracownik TV Polonia. "Wybito mu cztery przednie zęby"
Działacz Związku Polaków na Białorusi Andrzej Poczobut przekazał, że dziennikarz Jan Roman, który jest współpracownikiem TV Polonia, został w poniedziałek pobity pod komisariatem w Grodnie i przebywa obecnie w szpitalu.
- Wczoraj mieli wypuścić z aresztu jego aresztowanych kolegów dziennikarzy. Przyszedł pod komisariat, żeby ich spotkać, tylko i wyłącznie. Nagle podjechał samochód wojskowy Hummer, z którego wyskoczył specnaz i zaczął wszystkich pałować – relacjonował Poczobut.
Roman, który nie był jedynym czekającym przed aresztem, "został kopnięty butem w twarz i wybito mu cztery przednie zęby" – powiedział Poczobut. Zbito mu też okulary i leżącego uderzano pałkami.
Dodał, że Roman spędził noc w areszcie i we wtorek rano został skazany na karę grzywny, a obecnie przebywa w szpitalu.
"Ostatnie dni OMON polował na niego. Dlaczego? Najlepsze zdjęcia z grodzieńskich protestów są jego autorstwa"
Poczobut we wtorek wieczorem na Twitterze poinformował też o zatrzymaniu Ruslana Kulewicza - fotoreportera z protestów w Grodnie.
"To Ruslan Kulewicz - najszybszy reporter w Grodnie, krajoznawca popularyzator zapomnianej polskiej historii Grodna. Kilka minut temu został zatrzymany przez OMON. Ostatnie dni OMON polował na niego. Dlaczego? Najlepsze zdjęcia z grodzieńskich protestów są jego autorstwa" - napisał dziennikarz w mediach społecznościowych.
W kolejnym wpisie dodał, że Kulewicz został pobity w trakcie zatrzymania przez OMON, o czym - jak podał Poczobut - poinformowała żona fotoreportera. "Ona również była zatrzymana, ale wkrótce została zwolniona. Kulewicza czeka proces sądowy" - napisał działacz Związku Polaków na Białorusi .
We wtorek wieczorem portal Meduza podał, że po czterdziestu godzinach braku kontaktu z aresztu zwolniono dziennikarza Maksima Sołopowa, który relacjonował niedzielne wybory prezydenckie na Białorusi.
"Próbowali walić pałką w kamerę, ale wykręciłem się i dostałem po plecach"
TASS podaje również, że grupa niezidentyfikowanych mężczyzn zaatakowała dziennikarzy rosyjskiej redakcji BBC w Mińsku. "Grupa mężczyzn w czarnych mundurach bez znaków rozpoznawczych zbliżyła się do dziennikarzy. Jeden z nich zażądał pokazania akredytacji, a potem zerwał kartę akredytacyjną z szyi korespondenta, wyrwał mu aparat z rąk i próbował go zniszczyć" - podała strona internetowa BBC. Dziennikarze nie zostali zatrzymani.
Fotoreporter portalu Onliner Wład Barysewicz powiedział, że jest w szpitalu na oględzinach po brutalnej interwencji milicji. - Zatrzymali nas, zniszczyli kamerę, pobili i wypuścili - dodał. Jak mówi, funkcjonariusze byli brutalni i uderzali jego głową o ścianę. Przy metrze Puszkińska milicjanci pobili operatora portalu TUT.by, zniszczyli kamerę i zabrali kartę pamięci. Karty pamięci ze zdjęciami skonfiskowano także fotoreporterom TUT.by, agencji AP i Naszej Niwy.
Do zatrzymań doszło także w Brześciu, gdzie brutalnie zatrzymano współpracownika TUT.by oraz w Grodnie, gdzie zatrzymano między innymi reportera Hrodna.life. - Próbowali walić pałką w kamerę, ale wykręciłem się i dostałem po plecach - powiedział Władzimir Kostin, pracujący dla agencji Reuters.
CZYTAJ WIĘCEJ: W Mińsku do aresztów trafiło także kilku dziennikarzy, o których losie redakcje nie miały wieści przez wiele godzin >>>
Źródło: PAP, meduza.io, TVN24