Pół roku temu powiedzieli sobie "tak" w Mariupolu. Dziś rosyjskie wojska robią wszystko, by to miejsce obróciło się w pył. Alina i Filip są bezpieczni. Młode małżeństwo mieszka teraz w Kostrzynie, ale cała rodzina Aliny jest tam - w atakowanym Mariupolu, w którym - jak mówią - brakuje już wszystkiego.
W "kluczowych dla Ukrainy kwestiach" wciąż pat, ale jest porozumienie w sprawie "wspólnego zapewnienia korytarzy humanitarnych w celu ewakuacji ludności cywilnej" – poinformował w czwartek po drugiej turze rozmów ukraińsko-białoruskich doradca prezydenta Ukrainy Mychajło Podolak.
Na taki korytarz humanitarny bardzo liczą Alina i Filip Napierałowie z gminy Kostrzyn (woj. wielkopolskie). To młode małżeństwo. Para powiedziała sobie "tak" zaledwie pół roku temu w Mariupolu na południowym wschodzie Ukrainy. Od kilku dni to półmilionowe miasto jest oblężone przez rosyjskie wojska.
W środę, 2 marca Mer Mariupola podał w ukraińskiej telewizji o dużej liczbie ofiar nieprzerwanych od kilkunastu godzin ataków. Przekazał też, że w mieście brakuje wody. W czwartek władze miejskie Mariupola poinformowały, że Rosjanie - bez przerwy i z premedytacją - ostrzeliwują krytyczną infrastrukturę cywilną, pozbawiając port wody, ogrzewania i prądu oraz uniemożliwiając dostarczanie zaopatrzenia lub ewakuację mieszkańców.
Dziś (4 marca) brytyjskie ministerstwo obrony w komunikacie wywiadowczym poinformowało, że mimo niezwykle trudnej sytuacji Mariupol pozostaje pod kontrolą Ukrainy, ale jest ostrzeliwany i prawdopodobnie został okrążony.
Relacja tvn24.pl: Atak Rosji na Ukrainę
"O Mariupolu zapomniano"
- Mam w Mariupolu całą moją rodzinę. Rodzice są jeszcze młodzi, mają 46 lat. Mój brat tam mieszka z żoną i dzieckiem. Babcie i dziadkowie - też. Wszyscy tam tkwią i nikt z nich nie może wyjechać. Są porozrzucani po różnych częściach miasta. Część jest w centrum, a reszta na obrzeżach. Wiem, że ukrywali się w schronie, bo byliśmy w stałym kontakcie – opowiada Alina.
Od godziny 18 w środę kontakt się urwał. Alina i Filip nie mają żadnych wieści ani do rodziny, ani od miejscowych wolontariuszy. Im dłużej trwa cisza, tym trudniej zachować spokój. Zwłaszcza gdy wcześniej bliscy mówili wprost, jak trudna jest sytuacja.
- Oni od ośmiu dni są uwięzieni w mieście. Rosjanie ostrzelali kluczową infrastrukturę. Wiem, że każdego dnia do Ukrainy trafia pomoc humanitarna, ale niestety nie dociera na wschód, a tam sytuacja jest najtrudniejsza. W Kijowie i Charkowie jest bardzo ciężko, ale mam poczucie, że o Mariupolu zapomniano. To jest wielkie miasto, które zostało bez pomocy – mówi Alina. Jej najbliższa rodzina ukryła się w schronie w centrum miasta.
Czytaj też: Jak przebiegają walki o Mariupol?
- Z tego, co mi przekazywali, to nie opuszczali schronu. Jest tam bardzo dużo osób, wszystko jest przepełnione. Ci, dla których zabrakło miejsca, siedzą po prostu w swoich mieszkaniach. Tam nie ma warunków. W dramatycznej sytuacji są też szpitale – relacjonuje.
- Po tylu dniach odcięcia od cywilizacji ludzie już nie mają sił i nadziei. Tam nie ma wody. Jak deszcz zaczyna padać, to ludzie wystawiają miski, żeby mieć się czego napić. Brakuje też jedzenia, o lekach nie wspominając – dodaje Filip.
"Wierzymy, że w Mariupolu zdarzy się cud"
Alina i Filip mają nadzieję, że korytarz humanitarny zostanie szybko uruchomiony i dzięki temu ich bliscy będą mogli się przenieść do bezpieczniejszego miejsca. Bardzo liczą na to, że gdy tylko pojawi się taka możliwość, ewakuują ich do Polski. - Nigdy nie byliśmy w takiej sytuacji. To, co teraz możemy zrobić, to zebrać potrzebne dary i gdy tylko będzie to możliwe, dostarczyć do Mariupola – mówi Alina.
Lista najważniejszych produktów już jest, a na niej między innymi: żywność z długim terminem przydatności, woda butelkowana, leki, mleko modyfikowane dla niemowląt, jedzenie dla małych dzieci, pampersy i środki higieniczne. Pomoc w zbiórce obiecał burmistrz, który zadeklarował, że udostępni miejsce do magazynowania darów. - Jak będzie taka możliwość, to sami zawieziemy dary do Lwowa, a tam przekażemy je zaufanemu żołnierzowi, bo cywilny transport na razie nie ma szans na dotarcie. Ta zaufana osoba obiecała dostarczyć wszystko do wolontariuszy z Mariupola, którzy przygotowują posiłki do żołnierzy i cywilów – mówi Filip.
Kiedy będzie taka możliwość? Tego na razie nie wiadomo. Zbiórka darów w Kostrzynie ruszyła w czwartek. - Cały czas myślimy o tym, co tam się dzieje – mówi Filip. - Ale wierzymy też, że wszystko będzie dobrze, że się ułoży. Że w Mariupolu zdarzy się cud – dodaje Alina.
Zobacz też: Po co Rosji Ukraina? Magazyn "Czarno na białym"
Apel o powstanie korytarzy humanitarnych w Ukrainie
W czwartek Bogdan Klich, przewodniczący senackiej komisji spraw zagranicznych i UE, zaapelował do ministra spraw zagranicznych Zbigniewa Raua w sprawie utworzenia przez Organizację Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie (OBWE) korytarzy humanitarnych na Ukrainie. "W związku z pogłębiającą się katastrofą humanitarną w oblężonych przez wojsko rosyjskie miastach Ukrainy między innymi w Mariupolu proszę o podjęcie natychmiastowych działań w celu utworzenia przez OBWE korytarzy humanitarnych do tych miast" - napisał Klich w liście do szefa polskiej dyplomacji.
Jak podkreślił, "brak żywności oraz wody, a także ciągły ostrzał artyleryjski i rakietowy tych miast, może doprowadzić do ogromnej liczby ofiar wśród ludności cywilnej". "Ewakuacja kobiet, dzieci i osób starszych, chorych i niepełnosprawnych jest sprawą pierwszej potrzeby" - wezwał były minister obrony narodowej. "Polska jako państwo sprawująca obecnie przewodnictwo w OBWE powinna wystąpić z taką inicjatywą, a OBWE wymusić na Rosji, która jest jej członkiem, szybkie uruchomienie takich korytarzy zgodnie z międzynarodowym prawem humanitarnym" - zaapelował Klich.
TVN24 na żywo - oglądaj w TVN24 GO:
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: FB - Маріупольська міська рада