- Mam przywilej rozmawiać z Palestyńczykami, którzy tak samo jak ja, stracili swoich bliskich w tym konflikcie. Niech ofiary naszych bliskich będą ofiarami pokoju, a nie wojny. Wierzę we wspólną przyszłość, dla niej warto się poświęcić i działać, bo gdzie jest działanie, tam jest nadzieja, a gdzie jest nadzieja, tam jest zmiana - mówi Maoz Inon, 49-letni Izraelczyk, który w ataku Hamasu 7 października ub. roku stracił oboje rodziców. Dziś głośno mówi o potrzebie pokoju. Każdemu, kto chce słuchać.
- Maoz Inon w sobotni ranek chwilę rozmawiał przez telefon z rodzicami. Jeszcze nie wiedział, że to będzie ich ostatnia rozmowa.
- W ataku Hamasu na Netiv HaAsara 7 października 2023 zginęło w sumie 20 osób. Byli wśród nich rodzice Maoza.
- Ich syn nie chce zemsty, lecz pokoju. Opowiada o tym, oprowadzając wycieczki po Nazarecie, największym arabskim mieście w Izraelu, i przedstawiając swoich palestyńskich znajomych.
Dzień, który zmienił wszystko
To była sobota, 7 października 2023.
- Obudziłem się około godziny 7.30. Zobaczyłem wiadomość od rodziców. Napisali, że słyszeli syreny i poszli do schronu. Takie sytuacje zdarzały się w przeszłości, więc bardzo się nie martwiłem. Zaparzyłem kawę, włączyłem wiadomości. Wtedy dowiedziałem się, że Hamas atakuje izraelskie wioski - opowiada Maoz Inon w lutym, gdy oprowadza nas po Nazarecie.
- Natychmiast zadzwoniłem do ojca. Odebrał i powiedział: "Maoz, jesteśmy w bezpiecznym pokoju. Słyszymy, jak strzelają. To wszystko". Zadzwoniłem znów za 10 minut, rodzice nie odebrali. Nigdy już ich nie usłyszałem.
Maoz Inon jest izraelskim przedsiębiorcą. Od ponad 20 lat wraz z Palestyńczykami rozwija turystykę w Nazarecie. Teraz, po śmierci rodziców, ma nową misję - chce pokoju między Izraelczykami i Palestyńczykami. Dziś Maoz Inon to dziś aktywista, który swoją historię opowiada na całym świecie, wywiadów udzielił m.in. telewizjom CNN, France24, Al-Jazeera.
Kiedy kontaktuję się z nim z prośbą o spotkanie w Izraelu, od razu pada zaproszenie. - Przyjedź do Nazaretu. Zapraszam Cię na mój tour nadziei, w trakcie którego opowiadam swoją historię, historię moich rodziców i pokazuję piękno starego Nazaretu, bo promowaniem jego palestyńskiego dziedzictwa zajmuję się od blisko 20 lat.
Parę dni później lecę do Izraela. Spędzamy wspólnie dzień. Maoz jest niezwykle serdeczny, sprawia wrażenie bardzo otwartej osoby i przez prawie cały dzień jest uśmiechnięty. Prawie, bo pod uśmiechem kryje się ogromna rozpacz po stracie najbliższych, trauma i wiele trudnych emocji. Zobaczę to pod koniec dnia, kiedy czytając słowa swojej mamy zostawione na ostatniej, wykonanej przez nią mandali, Maoz nie będzie w stanie ukryć rozpaczy po jej stracie.
Tour nadziei
Spotykamy się pod koniec lutego w centrum Nazaretu, największego arabskiego miasta w Izraelu. Na miejscu zbiera się grupa około 25 osób, nie tylko z Izraela. Są ludzie z Kanady, Stanów Zjednoczonych, Francji, Hiszpanii, Japonii, Australii... W różnym wieku i różnych profesji, nauczyciele, aktywiści, filmowcy, artyści, przewodnik turystyczny, dwóch dziennikarzy.
- Jeszcze pięć miesięcy temu byłem przekonany, że nic, absolutnie nic na świecie nie może cię przygotować na to, co zrobisz, co powiesz, jak się zachowasz w przypadku, gdy twoi rodzice zostaną nagle zamordowani w ataku terrorystycznym. W ataku, w którym zabitych zostanie także 18 innych osób, które znasz, wśród których dorastałeś. Twoich przyjaciół, sąsiadów, ich dzieci. Rozpaczałem bardzo, ale po kilku dniach, powiedziałem sobie: "Maoz, masz do zrealizowania misję. Musisz przebaczyć przeszłość i poświęcić się dla budowania przyszłości" - rozpoczyna swoją opowieść Maoz.
Jego mama Bilha Inon była artystką i prowadziła zajęcia plastyczne z dziećmi, ojciec Yakovi Inon był rolnikiem. Całe życie mieszkali w kibucach. Zostali zabici w Netiv HaAsara, leżącym przy północy Strefy Gazy. Razem z rodzicami Maoza Hamas zabił tam 7 października ub. roku 20 osób.
- Moi rodzice byli ludźmi pokoju. Nie zwracali uwagi na pochodzenie, kolor skóry, wiek. Wszystkich traktowali jednakowo. Chcieli pokoju, więc chcę zachować ich dziedzictwo, bo dziś Izrael powtarza stary błąd, który popełnił już wiele razy: prowadzi wojnę, a wojna nie przyniesie bezpieczeństwa ani Izraelczykom, ani Palestyńczykom. Zemsta też nie przywróci życia moim rodzicom i innym zabitym Izraelczykom i Palestyńczykom - mówi nam Maoz.
Pomiędzy jego opowieściami o rodzinie, dorastaniu i o tym, jak zaczął wspierać lokalną, palestyńską społeczność w Nazarecie, zatrzymujemy się w różnych miejscach na starym mieście, w sklepach, kawiarniach, galeriach sztuki, małych zakładach z rękodziełem, których właścicielami są Palestyńczycy, znajomi Maoza.
Jeden ze sklepów z rękodziełem i pamiątkami prowadzi Souad, 45-letnia nauczycielka. Opowiada o sobie i o tym, jak atak z 7 października wpłynął na jej życie.
- Ten dzień zmienił mnie i zmienił mieszkających w Nazarecie Palestyńczyków. Przede wszystkim odważyliśmy się mówić o tym, co dzieje się dziś i o naszej trudnej historii. Żyjemy tu od lat, ale ze strachu nigdy nie opowiadaliśmy o przeszłości. Wielu ludzi z naszej społeczności straciło członków rodzin w obecnej wojnie w Strefie Gazie. Na początku te osoby bały się o tym mówić, ale w pewnym momencie odważyły się i to nas wyzwoliło - opowiada nam Souad. - Zrozumiałam, że jeśli chcemy żyć tu, obok Izraelczyków, nie możemy milczeć. Nie możemy bać się negatywnych reakcji, ale musimy wzajemnie zaakceptować naszą historię, nawet jeśli jest trudna. Nie mówiliśmy na przykład o Nakbie, a moja matka wciąż opowiada swoje wspomnienia.
Nakbą, czyli w tłumaczeniu z języka arabskiego katastrofą, określa się masowe wysiedlenia i wywłaszczenia Palestyńczyków podczas wojny arabsko-izraelskiej w 1948 roku. Według szacunków wysiedlono wówczas ok. 700 tysięcy Palestyńczyków.
Souad wzdycha: - Historia nie przestanie istnieć, jeśli nie będziemy o niej mówić.
Budowanie porozumienia
Idziemy dalej przez Nazaret. Teraz o swoich korzeniach opowiada Maoz. Jego dziadkowie wyemigrowali z Europy Wschodniej w latach 30-tych do Palestyny, wtedy jeszcze znajdującej się pod mandatem brytyjskim. Zakładali kibuce na pustyni Negew. Od strony matki - kibuc Ruchama, a od strony ojca - kibuc Nir Am, który leży zaledwie półtora kilometra od granicy ze Strefą Gazy. Kiedy jego rodzice się pobrali, zamieszkali w kibucu, z którego pochodził ojciec Maoza. - Nienawidziłem życia w kibucu, tej wspólnoty i tego, że ktoś, kto nie był moją matką, mówił mi, co mam robić - wspomina.
Kiedy Maoz miał 14 lat, rodzina wyprowadziła się z kibucu do Netiv HaAsara, gdzie ojciec Maoza uprawiał ziemię. - Uprawianie ziemi na pustyni Negew jest bardzo trudne. Jednego roku susza, drugiego powódź, trzeciego owady, czwartego piękne zbiory pszenicy, a potem ceny się załamały, więc nikt nie chciał kupować. Na koniec każdego sezonu ojciec mówił, że w przyszłym roku nie będzie siał, a potem znów kupował nasiona i mówił, że postara się o lepsze plony - wspomina Maoz.
Jego mama była artystką. Ale gdy mieszkasz na pustyni, trudno zarabiać na sztuce, więc pracowała w szkolnej kuchni i uczyła dzieci. - W latach 80-tych wszyscy tworzyli sztukę z materiałów pochodzących z recyklingu. Latem mama prosiła nas o zbieranie patyczków po lodach, a pod koniec wakacji siadaliśmy przy stole, dawała nam farby i malowaliśmy je. Moje zawsze były najbrzydsze, ale mama przyklejała je wszystkie na ścianę. Wisiały w domu moich rodziców do 7 października - mówi Maoz.
To jedne z piękniejszych wspomnień z dzieciństwa, o których opowiada. Ale nie brak w jego pamięci i trudnych chwil. Choćby trzyletniego pobytu w wojsku, gdy skończył 18 lat. Służba wojskowa jest w Izraelu obowiązkowa.
CZYTAJ TEŻ: "JEROZOLIMA? NIEBEZPIECZNE MIEJSCE DO ŻYCIA" >>>
- To był dla mnie trudny czas, przez cały okres służby miałem depresję. Pochodziłem z domu, w którym mówiono o pokoju, a służba była jego zaprzeczeniem. Nie mogłem się tam odnaleźć - wspomina Maoz.
Już po odbytej służbie pokonać depresję pomogła Maozowi jego obecna żona Szlomit. Są ze sobą 29 lat. Zanim zdecydowali się założyć rodzinę, postanowili podróżować po świecie, a potem także po Izraelu.
- Przez 40 dni wędrowaliśmy od Kirjat Szemona na północy do Ejlatu na południu. Po raz pierwszy zdaliśmy sobie sprawę, że żyjemy w kraju biblijnym, miejscu wielu wydarzeń historycznych, o których czytaliśmy, uczyliśmy się w szkole. Przemieszczaliśmy się między społecznościami żydowskimi i arabskimi, od małych wiosek po duże miasta, i byliśmy zdumieni potencjałem turystycznym tych miejsc, a nie było o nich nawet jednego słowa w języku angielskim. Zaczęliśmy więc opisywać je na stronie internetowej - wspomina Maoz.
By zobaczyć jak wyglądały podobne szlaki, Inon poleciał z żoną do Stanów Zjednoczonych, a potem do Ameryki Południowej. Tam, w niewielkiej wiosce w środkowym Ekwadorze przekonali się, jak turystyka może wzmocnić lokalną społeczność i jej dziedzictwo. To wtedy postanowili, że będą to robić w Izraelu dla społeczności palestyńskiej. - Nie mieliśmy wówczas ani jednego palestyńskiego przyjaciela, nie wiedzieliśmy nic o ramadanie, nie znaliśmy muzułmańskich świąt, ale postanowiliśmy, że otworzymy pensjonat w arabskiej społeczności i dzięki temu nie tylko my poznamy tę kulturę, ale również nasi goście. Chcieliśmy stworzyć wspólną wizję dla Izraelczyków i Palestyńczyków, bo żyjemy w tym samym miejscu, dosłownie obok siebie, a dzieli nas ogromny mur - mówi Maoz.
Inon opowiada nam, że turystyka może być jednym z elementów budowania porozumienia między Izraelczykami i Palestyńczykami. Zdecydował się poszukać miejsca na prowadzenie hostelu w samym centrum społeczności palestyńskiej. Najlepszym do tego miejscem okazał się Nazaret, największe arabskie miasto w Izraelu, zamieszkane przez arabskich muzułmanów i arabskich chrześcijan. Maoz chciał, by izraelscy i zagraniczni turyści przyjeżdżali do miasta i poznawali arabską kulturę i historię.
- Zakochaliśmy się w tym mieście od pierwszej chwili. Stanęliśmy na starym mieście, które wtedy było puste, wszystko było zamknięte i słuchaliśmy dzwonów kościelnych i azanu - muzułmańskiego wezwania na modlitwę - i byliśmy oczarowani - wspomina.
Izraelczyk w centrum palestyńskiego miasta
Maoz otworzył pensjonat na starym mieście w maju 2005 roku, w przepięknym zabytkowym domu w osmańskim stylu. Wówczas na tym rogu ulicy nie było niczego. Dziś naprzeciwko znajdują się dwa inne pensjonaty prowadzone przez Palestyńczyków, a także galerie sztuki i kafejka.
Podczas naszego spaceru po Nazarecie rozmawiam z jedną z uczestniczek. Pochodzi z Nowego Jorku, ale mieszka w Jerozolimie, gdzie jej mąż pracuje jako przewodnik turystyczny. Nie chce się przedstawiać, za to chętnie opowiada o powodach przyjazdu.
- Jestem bardzo zainteresowana tym, co robi Maoz, jego historią i wysiłkami na rzecz naprawy bardzo zepsutych przez lata tego konfliktu relacji między Palestyńczykami a Izraelczykami. To niełatwe, zwłaszcza teraz, po 7 października i podczas trwającej wojny w Gazie. To są małe kroczki, ale to dobry kierunek, jestem pełna podziwu dla pracy Maoza, szczególnie po osobistej tragedii, która go spotkała - mówi 72-latka.
Jednym z niezwykłych punktów oprowadzania po starym mieście są odwiedziny w kulturalnej kawiarni u Samiego - uznawanej w Nazarecie za miejsce wręcz kultowe, choć powstała zaledwie w 2016 roku. To jedno z pierwszych miejsc, które pojawiło się na starym mieście, kiedy to zaczęło się odradzać około osiem lat temu. Jak wspominają mieszkańcy, wówczas poza handlarzami narkotyków w tych zaułkach nie było nikogo i niczego.
- To był zaniedbany i ciemny zakątek starego miasta, a kamienica była zniszczona. Próby ożywienia tego miejsca kończyły się niepowodzeniem. Momentem nadziei stała się wizyta w Nazarecie papieża Jana Pawła II w 2000 roku. Mieszkańcy liczyli, że miasto stanie się celem pielgrzymek, ale tak się nie stało. Najpierw był Maoz i jego hostel, a potem powoli, powoli zaczęły pojawiać się kolejne miejsca. Razem z Maozem zaczęliśmy organizować festiwale kultury, kiermasze i wydarzenia na ulicach, by zachęcić mieszkańców i turystów do odwiedzania starego miasta - wspomina Sami.
W jego kawiarni kawa to dodatek. To głównie miejsce koncertów, spotkań z literatami, artystami, ludźmi kultury. Można tu też kupić palestyńskie rękodzieło, prace znanych palestyńskich artystów, książki i sztukę. - Skupiamy się na tym, by pokazać to, co lokalne. Mamy palestyńskie rękodzieło zrobione przez kobiety z Nazaretu, Hajfy, Zachodniego Brzegu Jordanu, Strefy Gazy. Strefa Gazy jest dla nas szczególnie ważna, ale ma smutną historię. Z naszej spółdzielni kobiet w Gazie, zajmujących się tradycyjnym haftem, w obecnej wojnie zginęła połowa członkiń, więc te wszystkie przedmioty mają swoją historię. To ważne, że przez sztukę możemy opowiadać te historie Nazareńczykom, Izraelczykom, turystom z zagranicy - opowiada Sami.
To jest właśnie to miejsce
Po wizycie u Samiego i kilku innych galeriach ze sztuką i rękodziełem, dochodzimy do hostelu Maoza, przepięknego, osmańskiego dwustuletniego budynku.
- Kiedy wszedłem tu po raz pierwszy w 2005 roku, cały dziedziniec zawalony był śmieciami, śmierdział moczem. Patrzyłem przez rozbite okno i zobaczyłem ten piękny, ręcznie malowany sufit i marmurową podłogę, na której leżały zdechłe gołębie. Powiedziałem sobie: "Maoz to jest właśnie to miejsce". Zapukałem do sąsiadów, dali mi numer do córki właściciela. Zadzwoniłem i powiedziałem, że chciałbym wynająć tę nieruchomość. Zapytała: "Jesteś Żydem?". Odpowiedziałem, że tak. Na co ona: "Wy, Żydzi, zabraliście nam ziemię w 1948 roku, a teraz chcesz dom moich rodziców?". Powiedziałem, że to nie ja zabrałem tę ziemię, a ten dom się rozpada i chcę go uratować. Przekonałem ją, by spotkała się ze mną na kawę. Na trzeciej kawie pokazała mi dom od środka. Na czwartym spotkaniu przedstawiła mi kilka sklepów, firm, które były jeszcze otwarte na tej ulicy. Na piątym spotkaniu powiedziała, że zgadza się na wynajem, ale ma trzy warunki: pierwszy, by nazwać pensjonat imieniem jej ojca; drugi, by zachować arabski charakter budynku, bez izraelskich flag i symboli; a trzeci, by dać gwarancję, że co roku, przez pięć kolejnych lat będę inwestował 15 tysięcy dolarów w renowację tego miejsca. Zgodziłem się i zadzwoniłem do żony, żeby jej powiedzieć, że dostałem klucze i zostaję. Posprzątałem te martwe gołębie i przenocowałem - opowiada Maoz.
Maoz zakochał się w domu od pierwszego wejrzenia. Jeszcze w ten sam weekend, kiedy dostał klucze, przyjechali jego przyjaciele i pomogli sprzątać budynek. Kupili łóżka, pościel i meble w pobliskich sklepach, i po czterech dniach otworzyli hostel. - Zdecydowałem wówczas, że będziemy częścią społeczności i nie będziemy zamykać bramy na zewnątrz, zostawimy ją otwartą i każdy będzie w tym miejscu mile widziany.
Ale pierwsze lata nie były łatwe. - Pojawiły się plotki, artykuły w lokalnej gazecie, że jestem agentem izraelskich służb, że kupuję nieruchomości dla Żydów. Trzy lata zajęło mi stanie się częścią lokalnej społeczności - wspomina Maoz.
Świadectwo zabitej matki
Kiedy siadamy w sali gościnnej na piętrze, jeszcze nie wiemy, że to najtrudniejszy moment dnia dla Maoza. Zaczyna opowiadać o mamie, wzrusza się i płacze. - Moja mama robiła w ostatnich latach mandale. Namalowała ich setki, może tysiące. Dostałem od niej kilka, ale nigdy nie czytałem tego, co było na nich napisane. Teraz czytam je wszystkie - mówi Maoz i pokazuje zdjęcie jednej z ostatnich mandali, jaką dostał od mamy.
- Tę mandalę przeczytałem po raz pierwszy po 7 października, po jej śmierci. Napisała na niej "Możemy spełnić wszystkie nasze marzenia, jeśli mamy odwagę za nimi podążać" - czyta i zaczyna bardzo płakać. Nie powstrzymuje łez, płacze głośno, jak mały chłopiec. Jeszcze mocniej, gdy jego znajoma, piosenkarka Omer Moskovich gra na gitarze i śpiewa piosenkę o stracie, pokoju, przebaczeniu, miłości.
Kiedy Omer kończy występ, Maoz znów zaczyna opowiadać o 7 października, o dniu, od którego zaczął swoją opowieść witając się tego poranka z uczestnikami na placu.
Cierpienie zamienione w misję
- Nie będę opowiadał dokładnie, co się stało 7 października, wiecie wszyscy, ale przyznam się, że po śmierci rodziców płakałem wiele dni i nocy, a moje ciało przeszywał ogromny ból, jakiego nigdy wcześniej nie doświadczyłem. Pewnej nocy obudziłem się i widziałem całą ludzkość, ludzi, którzy płakali, a ich ciała były poranione. Ziemia była czerwona od krwi. Ich łzy spływały na ziemię i ją oczyszczały, tak jakby ją uzdrawiały. Wtedy zobaczyłem anioła, "gwiazdę pokoju" i zrozumiałem, że przyszłość będzie lepsza, bo zależy od nas - opowiada Maoz.
Maoz od blisko 20 lat, od początku swojej działalności w Nazarecie, współpracował z Palestyńczykami. I to się nie zmieniło po 7 października i jego osobistej stracie.
W działalności pokojowej, która jest jego nową misją po 7 października, również z nimi współpracuje. Bo uważa, że bez tego nie będzie wspólnej przyszłości, opartej - jak mówi - na "równości, sprawiedliwości, szacunku, bez zemsty i bezpiecznej dla wszystkich, w Izraelu, Strefie Gazy i na Zachodnim Brzegu Jordanu". - Mam przywilej rozmawiać z Palestyńczykami, którzy tak samo jak ja, stracili swoich bliskich w tym konflikcie. Niech ofiary naszych bliskich będą ofiarami pokoju a nie wojny. Wierzę w przyszłość i dla niej warto się poświęcić. Gdzie jest działanie, tam jest nadzieja, a gdzie jest nadzieja, tam jest zmiana - mówi Maoz.
Niezwykle ciepło opowiada też o swoim palestyńskim przyjacielu Hamze Awawde, także działaczu pokojowym. - Wiele się od niego nauczyłem. Pamiętam, jak w jednym z wywiadów zapytano go, gdzie po 7 października widzi nadzieję, a on odpowiedział: "Ja jej nie widzę. Ja ją tworzę. Nadzieja jest czymś, co tworzymy" - opowiada Maoz.
W chwili przerwy pytam z kolejną z uczestniczek, 58-letnią Daphne, Izraelkę mieszkającą w kibucu, dlaczego bierze udział w tym tourze.
- Przyjechałam tu, bo dla mnie Maoz jest nadzieją. Doznał traumy, ale mówi, że nie chce zemsty, lecz pojednania. Z takiego ludzkiego punktu widzenia to jest wyjątkowe. Kiedy siedzę tu z nim, z innymi uczestnikami, i słucham jak mówią o Palestyńczykach, Izraelczykach, nie wstydzę się bycia Żydówką, Izraelką. Kiedy Zachód mówi, że musimy pracować na rzecz pokoju, nie powinien wysyłać nam broni, lecz inwestować we wspólne inicjatywy Żydów i Arabów, Izraelczyków i Palestyńczyków. W tym konflikcie nie chodzi o to, by wybrać czyjąś stronę - ofiary albo kata - bo wtedy zapewniamy jego kontynuację. A tutaj trzeba wybrać człowieczeństwo i to robi Maoz - mówi Daphne.
Według Maoza nadzieję tworzymy, tworząc przyszłość, ale czerpiąc z doświadczeń przeszłości.
- Gdybyśmy siedzieli teraz w 1945 roku w Europie i ktoś powiedziałby, że nie będzie granic, nie będzie punktów kontrolnych między Francją a Niemcami, nikt by nie uwierzył. Tworząc nową Europę, wybrano wspólne dobro, wspólną przyszłość. Stany Zjednoczone, kraje zachodnie proponują dla Izraela i Palestyny rozwiązanie dwupaństwowe. To jest właśnie projekcja przyszłości. To plan na poziomie międzynarodowych przywódców, a my realizujemy go tutaj w terenie poprzez wspólne działanie Palestyńczyków i Izraelczyków, my go wdrażamy mówi Maoz. I dodaje: - Jeśli chcemy zakończyć rozlew krwi, wojnę, potrzebujemy nie polaryzacji i opowiadania się po którejś ze stron, ale potrzebujemy waszego wsparcia, my - izraelscy i palestyńscy działacze pokojowi.
Maoz Inon w sobotni ranek chwilę rozmawiał przez telefon z rodzicami. Jeszcze nie wiedział, że to będzie ich ostatnia rozmowa.
W ataku Hamasu na Netiv HaAsara 7 października 2023 zginęło w sumie 20 osób. Byli wśród nich rodzice Maoza.
Ich syn nie chce zemsty, lecz pokoju. Opowiada o tym, oprowadzając wycieczki po Nazarecie, największym arabskim mieście w Izraelu, i przedstawiając swoich palestyńskich znajomych.
Autorka/Autor: Miłka Fijałkowska / a
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Miłka Fijałkowska