- Nieważne, co masz na sobie, jakie masz buty, jak wyglądasz. Najważniejsze, że kiedy jesteś na boisku, masz kontrolę i możesz wygrywać. To daje ci siłę, by wygrywać w życiu - mówi 22-letnia Amina. Od urodzenia mieszka w obozie dla uchodźców w Libanie. Drużyna "Koszykówka pokonuje granice" daje tutaj młodym dziewczynom niejedną szansę. Na zobaczenie świata, na edukację, na to, by zbyt wcześnie nie wychodzić za mąż, wreszcie - by nie zmarnować życia.
- W Szatili - obozie dla palestyńskich uchodźców w Bejrucie, stolicy Libanu - mieszka dziś ok. 22 tysiące osób, choć lata temu tworzono go z myślą o trzech tysiącach ludzi.
- Dzieci stąd, jeśli w ogóle chodzą do szkoły, to do klas, w których średnio jest po 45 uczniów. Sporo z nich wychowuje jednak ulica.
- Madżdi Majzoub, zwany kapitanem Madżdim, próbuje to zmienić. Pokazuje dzieciakom w Szatili, że sport to nie tylko zdrowie. Że sport może być czymś więcej.
- Jak wiele daje młodym uchodźczyniom projekt "Koszykówka pokonuje granice" , widziała w Bejrucie dziennikarka tvn24.pl.
To tylko trening, ale z podziwem patrzę, ile z siebie dają, jak walczą o zwycięstwo i ile sprawia im to radości. Jest już późne popołudnie, a na boisku w Kaskas niedaleko największego w Bejrucie parku Horsz grupa dziewcząt rozgrywa mecz. W chustach i z odkrytymi głowami, w strojach sportowych i zwyczajnym ubraniu.
Jedna drużyna, która na treningu podzielona jest na dwa grające przeciwko sobie zespoły. Tego dnia nie ma wszystkich dziewcząt, do treningu dołączyło kilku kolegów. Dziewczęta trenują z wielką determinacją i zaangażowaniem, a trener zwany kapitanem Madżdim mocno je dopinguje. Co chwilę wykrzykuje komendy, rady, czasami żartuje. Pod koniec treningu dziewczyny chcą, żebym zagrała z nimi, robię to niechętnie, bo w grach zespołowych nigdy nie byłam dobra. W końcu wyciągają mnie na boisko. Są świetne i po kilku minutach gry czuję, że raczej zaczynam im przeszkadzać. Starają się dawać mi fory. Krzyczą, żebym przeszła do ataku. Próbuję, ale nie mogę za nimi nadążyć. Grają jak profesjonalistki, niektóre są w drużynie już od kilku lat.
Dzieciństwo bez słońca
Boisko w Kaskas leży poza obozem dla uchodźców Szatila, w którym mieszka większość dziewcząt z drużyny. Dookoła dużo przestrzeni, z jednej strony park, z drugiej ulica z budynkami mieszkalnymi - i przede wszystkim widać niebo i słońce. Można by powiedzieć, nic nadzwyczajnego, normalny widok, ale nie dla wszystkich. Nie dla dzieciaków z Szatili, palestyńskiego obozu dla uchodźców w Bejrucie, jednego z 12 takich obozów dla Palestyńczyków w Libanie.
To miejsce w pewien sposób niezwykłe - nad głowami właściwie nie widać nieba. Szatila zabudowana jest bardzo gęsto, między budynkami wiszą setki kabli, po prostu nie ma tam nieba. Brak światła to pierwsza rzecz, która szokuje, kiedy jest się tam po raz pierwszy. Do tego smród ścieków, wilgoć i poruszanie się po obozie, które momentami przypomina chodzenie po ciemnym labiryncie. Budynki stoją tak blisko siebie, że czasami jedna osoba ledwo mieści się w przejściu.
W obozie założonym w 1949 roku dla palestyńskich uchodźców miało mieszkać 3 tys. osób. Do niedawna mieszkało w nim około 10 tys. Palestyńczyków, dziś mieszkańców są 22 tysiące, bo po rozpoczęciu wojny w Syrii w 2011 roku Szatilę zapełnili uchodźcy z tego kraju. Jest ich obozie około 12 tysięcy.
Od powstania obszar obozu się nie zmienił, według ONZ zajmuje niecały kilometr kwadratowy. To dlatego Szatila pnie się w górę. Na wszystkich budynkach dobudowywano koleje piętra, bez wzmacniania fundamentów. W żadnym obozie w Libanie, a może i w całym regionie, nie ma tak gęstej i wysokiej zabudowy. Nawet jeśli niektóre z uliczek są szersze na tyle, by mógł przejechać nimi samochód, to wisi nad nimi tak gęsta plątanina kabli, przewodów elektrycznych, że promienie słońca ledwo się przez nie przebijają. Kiedy taki samochód - z jakimś towarem do sklepów, bidonami z wodą lub butlami z gazem - próbuje przejechać, na dachu niemal zawsze siedzi ktoś, kto podnosi ten wiszący nad ulicą czarny parasol z kabli.
W Szatili bez nieba nad głową wszystko jest inne, przede wszystkim dzieciństwo. Dzieci biegają i bawią się na ciemnych, zawilgoconych, brudnych, zaśmieconych i przeludnionych ulicach, po których niekiedy płyną ścieki. Nie ma placów zabaw, trawników, boisk, czasem brakuje nawet piłki do grania. Za to można zobaczyć na przykład dzieci bawiące się wyjętą ze starej kasety taśmą czy na huśtawce własnej roboty.
O Szatili mówi się, że jest miejscem, które całym pokoleniom odbiera marzenia. Z pewnością nie jest to też miejsce, gdzie łatwo uprawiać sport. Próbuje to zmienić Madżdi Majzoub, nazywany przez dzieci kapitanem Madżdim.
"Koszykówka pokonuje granice"
Misja założonego przez niego w 2010 roku Palestyńskiego Klubu Młodzieżowego wykracza daleko poza sport. To miejsce ma hartować, uczyć dyscypliny, otwierać horyzonty i uczyć marzyć. W jednym z wysokich budynków w obozie, na ostatnim piętrze mieści się niewielka sala sportowa, w której odbywają się zajęcia. Chłopcy trenują piłkę nożną, boks, a dziewczęta koszykówkę w ramach projektu "Koszykówka pokonuje granice". Choć klub ma tę niewielką salę, kapitan Madżdi stara się, by dzieciaki wychodziły na trening na powietrzu, właśnie na boiska poza obóz, niedaleko parku Horsz. To tam byłam na treningu koszykówki z dziewczynami, bo w obozie żadnego boiska nie ma. - To jest dla nich namiastką normalności. Poza tym nasza sala nie ma okien, klimatyzacji, więc w lecie nie ma tu czym oddychać - mówi kapitan Madżdi.
Drużyna koszykówki to nie jest zwykły pomysł na uprawianie sportu, drużyna ma zmieniać charaktery, zapalać w dziewczętach iskrę nadziei, a często też po prostu być bezpieczną przystanią dla palestyńskich, libańskich i syryjskich dziewcząt - bo to grupa otwarta dla każdego, niezależnie od kraju pochodzenia. Każdego roku przyjmuje około 20 nowych dziewcząt. Na więcej po prostu nie ma pieniędzy.
- Przez sport możesz z młodzieżą wypracować wiele rzeczy, zmienić charakter, sposób myślenia. Kiedy te dziewczęta przychodzą do drużyny, mają po 12-13 lat. Kiedy ją opuszczają, mają 18, 20, czasem i więcej. Są już dorosłymi kobietami. W trakcie pobytu w drużynie kształtują swoje poglądy, odkrywają, kim chcą być w życiu, czemu się poświęcić, ale to sport wyzwala w nich te marzenia, a ja je wspieram - mówi Madżdi.
- Jestem silniejsza, wiem, czego chcę i nauczyłam się dyscypliny, odpowiedzialności za siebie i za innych. Ale koszykówka działa też jak terapia na wszystkie moje problemy. Kiedy jestem na boisku, pozbywam się negatywnych wibracji. Ta gra jest dla mnie jak oczyszczanie - mówi Rola.
Rola jest Libanką. Ma 23 lata. Skończyła studia z rachunkowości i finansów na publicznym uniwersytecie w Bejrucie, ale nie ma pracy, bo sytuacja w kraju, przez trwający od 2019 roku kryzys gospodarczy, jest bardzo trudna. Bezrobocie w Libanie w ubiegłym roku sięgało blisko 12 proc., na ten rok Bank Światowy prognozuje wzrost do niemal 15 proc. Z kolei poziom ubóstwa według tej instytucji przez dekadę wzrósł z 12 proc. w 2012 roku do 44 proc. w 2022 roku. Borykający się od 2019 roku z gigantycznym kryzysem ekonomicznym 5,5-milionowy Liban ma u siebie 210 tys. palestyńskich uchodźców i 1,5 mln uchodźców z Syrii. To najwięcej w przeliczeniu na jednego mieszkańca na świecie.
Do drużyny, o której dziś mówi, że "stała się jej całym życiem", Rola trafiła przypadkiem. - Mieszkam tu, niedaleko boiska. Zawsze chciałam grać, ale nie mogłam przychodzić sama, bo grali tu tylko chłopcy, więc przychodziłam z tatą. Kiedy któregoś dnia zobaczyłam grające dziewczyny, byłam zaskoczona. Zapytałam, czy mogłabym dołączyć i przyjęły mnie - wspomina początki Rola, w drużynie od prawie 10 lat. - Dziś koleżanki z drużyny są moją rodziną, gramy wspólnie na boisku i spędzamy razem wolny czas.
22-letnia Amina jest Palestynką, urodziła się w Libanie i mieszka w obozie Sabra, położonym tuż przy Szatili. Usłyszała o projekcie kapitana Madżdiego na obozowej ulicy. Kiedy się z nim spotkała, od razu wiedziała, że to miejsce dla niej: - Opowiedział mi o drużynie i zaproponował, żebym spróbowała. Kiedy po raz pierwszy przyszłam na trening i wyszłam na boisko z dziewczynami, okazało się, że jestem w tym naprawdę dobra.
"Wcześnie wyszłabym za mąż"
Dołączenie do drużyny było momentem, który zmienił życie Aminy; wcześniej trudna sytuacja rodzinna odebrała jej marzenia. - Mama nie pracuje, tylko tata i mój brat, ale dorywczo. Moje trzy siostry są już zamężne. Żyjemy z dnia na dzień. Zanim zaczęłam grać, moje życie to była tylko szkoła i dom. Nie miałam nic innego i pewnie wcześnie wyszłabym za mąż. Nie miałam żadnej alternatywy, bo tu w Libanie jestem zwykłym uchodźcą. Dziś mam koszykówkę, mam inne życie. Długo musiałam nad sobą pracować, by uwierzyć, że istnieją dla mnie jakieś możliwości - mówi Amina.
- Dzięki koszykówce zrozumiałam, że chcę zrobić coś ze swoim życiem. Nie chcę być jak typowe dziewczyny, które po prostu biorą ślub, zostają w domu, sprzątają, zajmują się dziećmi. Chcę poznawać świat - mówi Rola.
I o to właśnie chodzi kapitanowi Madżdiemu - by rozbudzić w dziewczynach marzenia i by uchronić je przed wczesnym małżeństwem. To - jak mówi - jego "największa misja", a sytuacja w obozie z powodu kryzysu w Libanie jest coraz trudniejsza. Ogromna bieda zmusza często wielodzietne rodziny do wczesnego wydawania córek za mąż. - Ten problem dotyczy w większym stopniu rodzin syryjskich. Palestyńczycy żyją w obozie od kilku pokoleń, przystosowali się. Syryjczycy uciekający przed wojną, którzy są tu od kilku lat, są w znacznie gorszej sytuacji - mówi Madżdi. Według Banku Światowego prawie dziewięciu na dziesięciu Syryjczyków żyło w 2022 roku w Libanie poniżej granicy ubóstwa.
- Chcę wzmocnić dziewczęta poprzez sport, pokazać, że mogą wszystko, przede wszystkim chodzić do szkoły. W miejscu takim jak Szatila, gdzie jest bieda, bieda i jeszcze raz bieda, wielu rodzinom, a przez to i samym dziewczynkom wydaje się, że małżeństwo to jedyna możliwość na lepsze życie. A tak nie jest - mówi Madżdi.
Nie ma dokładnych danych dotyczących małżeństw nieletnich, ale organizacje pozarządowe szacują, że około 20 proc. syryjskich dziewcząt wydawanych jest za mąż przed ukończeniem 18. roku życia. Są to nawet 14- i 15-latki.
- Widzę, jak w obozie dużo jest małżeństw nastolatek. Wiele dziewcząt jest z domów, które przyrównałbym do więzienia i my te więzienia często dla nich otwieramy, i uczymy je patrzeć w przyszłość, pokazując, jak piękne jest życie - mówi Madżdi.
"Nie uchroniłem własnej córki"
Przed przedwczesnym małżeństwem Madżdi chciał uchronić swoją córkę. Właściwie to jego dzieci - najpierw syn, potem córka - były inspiracją do założenia centrum, które będzie oferowało dzieciom coś innego niż ulica. Najpierw w 2010 roku założył sportowy Palestyński Klub Młodzieżowy, gdzie zamierzał stworzyć dzieciom przestrzeń do uprawiania różnych dyscyplin sportu, gimnastyki, boksu, piłki nożnej, a nawet gry w szachy. Powołał też drużynę piłkarską dla chłopców, dla swojego starszego syna Yusufa i jego kolegów. Chciał uchronić go przed ulicą, nałogami, grupami przestępczymi, bo tych w obozie nie brakuje. Potem pomyślał o córce. Jej też chciał dać coś innego niż dorastanie na ulicach obozu i przedwczesne małżeństwo. Tak, w 2012 roku, powstała drużyna koszykówki, a potem w 2016 roku projekt "Koszykówka pokonuje granice", założony razem z włoskim działaczem pozarządowym, którego kapitan poznał w Bejrucie. W ramach tego projektu starają się zebrać finansowe wsparcie, by drużyna mogła wyjeżdżać na zawody poza obozem, w Libanie i za granicą. W klubie dla dziewczynek odbywają się też zajęcia z języka angielskiego, rysowania czy jujitsu.
- Chciałem, żeby moja córka uprawiała sport i żeby zobaczyła, że życie może wyglądać inaczej, że można stawiać sobie cele i do nich dążyć - mówi Madżdi. Niestety nie udało mu się uchronić córki. - Ona po prostu chciała tego małżeństwa, tak bardzo, że nie byliśmy z żoną w stanie odwieść jej od tej decyzji - mówi Madżdi. To jego osobista porażka, o której opowiada niechętnie, może jedynie tyle, że jeszcze bardziej zmotywowała go do pracy.
Razan, dziś 24-letnia córka kapitana, wyszła za mąż, mając 17 lat. - Chęć wyrwania się z obozu, z panującej tam biedy, fatalnych warunków życia, była silniejsza od rozsądku i próśb rodziców - wspomina. Zaczęła grać w koszykówkę w wieku 14 lat, ale przyznaje, że tego nie lubiła. - To było 12 lat temu, wtedy jeszcze ludzie w obozie myśleli inaczej. Wstydziłam się być na boisku, skakać, biegać, kiedy dookoła byli chłopcy. Dorastałam, zmieniało się moje ciało. Bardzo tego nie lubiłam. Zamknęłam się na to, co tata chciał nam przez koszykówkę przekazać - wyznaje. Zostawiła drużynę, a rok po wyjściu za mąż, w wieku 18 lat urodziła syna Nabila. Przerwała szkołę, by zajmować się dzieckiem. Mąż, uchodźca z Syrii, okazał się uzależniony od narkotyków. - Życie z nim nie było łatwe - mówi mi Razan, ale nie chce zdradzać szczegółów. - To był duży błąd. Nie znałam go dobrze, ale myślałam tylko o jednym: Razan, musisz się stąd wynieść - opowiada. Jej przyszły mąż mieszkał poza obozem. To skłoniło ją do małżeństwa. Po dwóch i pół roku dziewczyna się rozwiodła.
Dziś znów mieszka z rodzicami, wróciła do Szatili. Skończyła szkołę i rozpoczęła zaocznie studia z języka angielskiego. Chce zostać nauczycielką. Żeby utrzymać siebie i syna, pracuje w sklepie, ale dziś z dużą tęsknotą mówi o drużynie.
- Tamten czas był wyjątkowy. Po raz pierwszy wyjechałam poza Liban. Byłyśmy z drużyną na zawodach w Irlandii. Zobaczyłam inny kraj, innych ludzi. Dużo przeszłam, ale muszę być silna dla mojego syna. Pragnę skończyć te studia, żeby był ze mnie dumny i żeby też chciał się uczyć, bo nauka w takim miejscu jak to jest najważniejsza. Teraz to wiem - mówi Razan.
- Nadal mam marzenie, żeby opuścić obóz, Liban, mieszkać w kraju, w którym będę miała swoje prawa. Tu nie mogę kupić mieszkania, samochodu, mam tylko palestyńskie dokumenty uchodźcy. Tu zawsze będę uchodźcą, a poza tym, choć mąż był uzależniony od narkotyków i odeszłam właśnie z tego powodu, to dla ludzi tu jestem rozwódką, opowiadają różne rzeczy. Bycie samotną kobietą z dzieckiem w takim miejscu jak to jest naprawdę trudne - dodaje Razan.
Kapitan Madżdi mówi, że decyzja córki to jego osobista porażka. Opowiada o tym niechętnie, ale wie, że właśnie tamta sytuacja jeszcze bardziej zmotywowała go do pracy, jest bardzo zdeterminowany. Każda dziewczyna z drużyny, jej edukacja, osiągniecia to dla niego osobisty sukces, bo traktuje dzieciaki jak własne.
- Możemy przyjść do niego z każdym problemem. Pomaga nam we wszystkim. Interesuje się naszym życiem, naszymi kłopotami. Wielokrotnie pomagał naszym rodzinom, kiedy ktoś zachorował. Organizował leki, wizytę u lekarza, bo wiele z nas ma trudne sytuacje rodzinne - mówi Amina.
- Jest jak nasz ojciec, a dziewczyny są dla mnie jak siostry. Spotykamy się w wolnym czasie. Nie jesteśmy tylko sportową drużyną. Jesteśmy rodziną. Taką trochę inną. Jest między nami jakaś niesamowita więź - dodaje Rola.
Najbardziej brakuje miłości
W obozie Szatila potrzeb materialnych jest bez liku. Drużynie też brakuje pieniędzy - na wynagrodzenie dla trenerów, stroje, buty, nie wspominając o wyjazdach na zawody, ale to wszystko nadrabia kapitan Madżdi troską i miłością do dzieci. Wie, jakie to ważne, bo sam całe życie jest uchodźcą.
Jego rodzina pochodzi z wioski Amka w północnej Palestynie. Opuściła ją w trakcie Nakby, palestyńskich masowych wysiedleń w 1948 roku.
On urodził się już i wychował w Szatili, rocznik 1972. Jako dziesięcioletnie dziecko przeżył w trakcie libańskiej wojny domowej masakrę w obozie Sabra i Szatila. W ciągu kilku dni libańskie chrześcijańskie bojówki wspierane przez wojska izraelskie zabiły według szacunków od 1,5 do 2,5 tysiąca osób. Po tym wydarzeniu chwilę mieszkał poza obozem, ale potem wrócił. Założył rodzinę, ma dwóch synów i córkę. Jego żona jest Syryjką.
Madżdi rozumie, jakie znaczenie w życiu dziecka ma edukacja, bo sam nie mógł skończyć szkoły średniej. - Sytuacja mojej rodziny była bardzo trudna. Musiałem przerwać naukę i iść do pracy, by pomóc utrzymać rodzinę - mówi. Przez wiele lat pracował jako malarz w libańskich domach. Kiedy zaczął to robić, Palestyńczycy nie mieli jeszcze dostępu do libańskiego rynku pracy, mogli pracować tylko w tzw. szarej strefie. Zakaz częściowo zniesiono w 2005 roku i pozwolenie na pracę obejmuje dla uchodźców z Palestyny 70 zawodów. Nie mogą jednak pracować jako lekarze czy prawnicy. Nie mają też dostępu do publicznego systemu ubezpieczeń zdrowotnych i nie otrzymują libańskiego obywatelstwa. Od pokoleń są w Libanie tylko uchodźcami.
Madżdi zawsze jednak kochał sport i już jako mały chłopiec biegał za piłką. Jego marzeniem było prowadzenie zajęć sportowych dla dzieci.
Nie ma chyba osoby w obozie, która by o nim nie słyszała. Kiedy chodzimy po tych ulicach, z których nie widać nieba, wszyscy go pozdrawiają, witają, a dzieci przybijają z nim piątkę. Uważany jest za "sportową duszę Szatili" i opiekuna, który rozumie problemy dzieciaków.
- W Szatili dzieci potrzebują wszystkiego i nie mówię już o tym, że nie mamy szkół, opieki medycznej, społecznej. Tutaj brakuje tego, czego na pierwszy rzut oka nie widać. Tego najważniejszego. Miłości. Bo rodzice są zajęci przetrwaniem, zarabianiem pieniędzy, by związać koniec z końcem - mówi Madżdi.
Życie w obozie jest trudne. Dzieci noszące wodę, zbierające śmieci, pracujące w drobnych zakładach. To codzienny widok. Nie ma wody pitnej, trzeba ją kupować w baniakach. W kranie, do mycia, leci słona woda. Nie wszystkie mieszkania mają choć taką. Brakuje też prądu. Darmowy prąd jest przez około 3-4 godziny dziennie. Jeśli chce się mieć dodatkowy, z generatorów, trzeba za niego zapłacić. Wielu rodzin na to nie stać, wieloosobowe rodziny w obozie mają średnio ok. 300 dolarów miesięcznie.
- To, że jesteśmy tutaj jako uchodźcy, to nie jest nasza wina. Taka jest historia. Ale sytuacja dzieci, jaką widzisz tutaj w Szatili, to nasza wina. Te tysiące niezaopiekowanych dzieci na ulicy, zostawionych same sobie, o które nie dbają rodziny, to nasza wina. Brakuje miłości - wzdycha Madżdi.
Koszykówka, która otwiera świat
Choć drużyna nie może grać w żadnej lidze libańskiej, bo w jej skład wchodzą uchodźczynie, które nie mają libańskiego obywatelstwa, tak naprawdę dla dziewcząt nie ma to znaczenia. Rozgrywane mecze amatorskie dają im ogromne emocje i dosłownie przenoszą w inny świat. Drużyna wielokrotnie grała nie tylko poza obozem w Libanie, ale była też zapraszana na turnieje za granicą.
- Dziewczyny, które wychowują się na obozowych ulicach, myślą, że tu świat zaczyna się i kończy. Pokazuję im inny świat niż ten obozowy - mówi kapitan Madżdi.
- Bycie w tej drużynie otworzyło przede mną wiele drzwi. Jako Palestynce trudno mi wyjechać, dostać gdziekolwiek wizę. Po raz pierwszy wyjechałam poza Liban. Dwa razy byłam w Hiszpanii, raz we Włoszech i w Jordanii. To naprawdę niesamowite. Poznałam ludzi, nawiązałam przyjaźnie za granicą. Gdyby nie drużyna, pewnie nigdy bym stąd nie wyjechała - mówi Amina.
"Dziś jestem odważna"
Niektóre dziewczyny po jakimś czasie oprócz gry w drużynie czują, że chcą dać od siebie coś więcej i zaczynają angażować się w inne projekty Palestyńskiego Klubu Młodzieżowego.
Rola została wolontariuszką i trenuje młodsze koleżanki. - Marzę, żeby zostać trenerką i prowadzić dziewczęcą drużynę. Chciałabym przekazać im swoje doświadczenie. Tak jak robi to kapitan Madżdi, bo tu nie chodzi tylko o sport, a o nasze życie - mówi.
Dziewczyna zaangażowała się też w inny projekt, ale to wymagało czasu. - Byłam bardzo nieśmiała, wycofana, rzadko rozmawiałam z ludźmi. Koszykówka to zmieniła. Stałam się pewniejsza siebie i silniejsza. Robię i mówię, co chcę. Nie mam w sobie lęków - mówi Rola.
Podobnie mówi Amina. - Bez względu na sytuację nie pozwolę nikomu ani niczemu powstrzymać mnie przed zrobieniem tego, czego pragnę, na czym mi zależy. Czy to są małe projekty, czy wielkie życiowe sprawy. Dziś jestem odważna, kiedyś taka nie byłam.
Dziewczyny razem z jedną z libańskich organizacji pozarządowych zrobiły w obozie projekt związany z ubóstwem menstruacyjnym. Rozdają pakiety higieny osobistej, próbują podnosić świadomość kobiet, organizując spotkania, rozmowy dla kobiet w obozie, w trakcie których mówią o zdrowiu intymnym. - Są kobiety w obozie, których nie stać na zakup środków higienicznych. Chcemy im też pokazać, że istnieją alternatywne metody, jak majtki wielokrotnego użytku. Rozmawiamy też o sposobach łagodzenia menstruacyjnego bólu czy po prostu o tym, jak o siebie dbać - mówi Rola.
Droga do sportu nie zawsze jest prosta
By grać w drużynie, dziewczyny muszą często pokonać nie tylko swoje słabości, ale i bariery społeczne - dla wielu muzułmańskich rodzin uprawianie sportu przez dziewczynki nie jest czymś, co są w stanie zaakceptować.
Rodzice przychodzili na treningi, by zobaczyć, jak to wygląda i poznać kapitana Madżdiego. - Odbyłem wiele rozmów z rodzicami. Muszą być pewni, że dziewczyny są w drużynie bezpieczne, to jedno. Ale przełamujemy też pewne stereotypy. Wiele rodzin uważa, że dziewczynki nie powinny uprawiać sportu. W rodzinach muzułmańskich istnieje przekonanie, że nie powinny biegać, skakać publicznie. Tłumaczę, że to dla ich zdrowia fizycznego i charakteru, bo kiedy one będą silne, to taka też będzie nasza społeczność - mówi Madżdi.
- Byłam pierwsza w moim otoczeniu, w mojej rodzinie. Żadna dziewczynka nie uprawiała wcześniej sportu. Czułam, że coś zmieniam. Dziś jestem dumna z tego, że się odważyłam i że mi się udało - mówi Amina.
- Mam szczęście. Mój tata lubi sport, jest ze mnie dumny, ale na początku przychodził na treningi. Chciał się upewnić, czy jestem bezpieczna – wspomina Rola.
- Koszykówka nie wymaga, tak jak piłka nożna, specjalnych butów. Tłumaczę, że można grać w hidżabie, dresie, piżamie. To nie ma znaczenia. Przez te 12 lat udało mi się przekonać setki rodzin, ale są i takie, z którymi poniosłem porażkę i nie pozwoliły córkom dołączyć do drużyny. Były sytuacje, kiedy dziewczyna nie dostała pozwolenia od męża, ale chciała uczestniczyć w treningach. Przyjąłem ją więc razem z mężem. Przychodzili na treningi wspólnie - opowiada kapitan Madżdi.
Bywa też inaczej. Trener wspomina smutną historię dziewczyny, która przez kilka lat była w drużynie, a potem wyszła za mąż. I mąż zabronił jej grać. - Nie byłem w stanie go przekonać. Wszyscy płakaliśmy, ja, ona, pozostałe dziewczyny. Musieliśmy się z nią pożegnać - opowiada.
Ile dziewcząt przeszło do tej pory koszykarską szkołę życia? - Dokładnie nie jestem w stanie powiedzieć, ale myślę, że około tysiąca - odpowiada Madżdi.
Uchodźcy poza systemem
Któregoś dnia, kiedy jestem w Palestyńskim Klubie Młodzieżowym, odbywają się akurat zajęcia z rysunku. W klasie ok. 20 dziewczynek w wieku od siedmiu do jedenastu lat. Są Palestynkami i Syryjkami. Początkowo zawstydzone moją obecnością, po chwili zaczynają zadawać pytania i zapraszają do wspólnego rysowania. Tego dnia uczą się techniki rysowania postaci. Zajęcia jak każde inne, ale nie tu, w Szatili.
- Tu chodzi o coś więcej. Te zajęcia dają im bezpieczną przystań i alternatywę od ulicy, która w obozie jest jedyną możliwością spędzania wolnego czasu. Są z różnych domów, więc staram się, żeby miały do mnie zaufanie i wiedziały, że o wszystkim mogą mi powiedzieć, o kłopotach, problemach rodzinnych - mówi 19-letnia Palestynka Rima, wolontariuszka prowadząca zajęcia. Praca z dziewczynkami to jej pasja. - Te lekcje dają im radość. Są tu po prostu szczęśliwe i uśmiechają się - dodaje.
To dla dziewczynek syryjskich namiastka szkoły, bo nie wszystkie do szkoły chodzą. Palestyńskie dzieci mają obowiązek chodzenia do podstawówek, które prowadzi UNRWA - Agencja ONZ ds. Palestyńskich Uchodźców na Bliskim Wschodzie. Klasy są bardzo liczne, w każdej średnio ok. 45 dzieci. Palestyńczycy mogą się uczyć do dwunastej klasy. - W innej sytuacji w obozie są dzieci z Syrii - one są poza obozowym systemem. Mogą chodzić do szkół poza obozem, jeśli libańska szkoła im na to pozwala i ma specjalny syryjski program edukacyjny. Takie jest założenie, że są tu tymczasowo i kiedyś będą musiały wrócić do Syrii. To bywa dla wielu rodzin problematyczne, więc zamiast posyłać dzieci do szkoły, posyłają je do pracy w obozie, by wsparły domowy budżet - mówi Madżdi. Te dzieci widać chodzące po ulicach obozu. Wykonują najróżniejsze prace.
O tym też informuje UNHCR - Biuro Wysokiego Komisarza ONZ ds. Uchodźców. Według danych za 2023 rok 44 proc. syryjskich dzieci w wieku szkolnym (6-17 lat) nie uczęszczało do szkoły. Jako główne bariery agenda wskazuje:
- koszty transportu - 30 proc.,
- koszty materiałów edukacyjnych - 27 proc.,
- uniemożliwienie rejestracji ucznia przez szkoły - 11 proc.,
- konieczność podjęcia pracy - 9 proc.
- Te dzieci wychowuje szatilska ulica, a my dajemy im bezpieczną przystań, bo kiedy nikt o nie nie dba, wpajamy im, by same o siebie dbały, poprzez edukację. To dla uchodźcy jedyna przepustka do innego życia - mówi Madżdi.
Kiedy kończą się zajęcia z rysowania, pytam dwie przyjaciółki, czy lubią tu przychodzić. Mówią, że mogłyby to robić codziennie, a nie dwa razy w tygodniu. Mówią też, że najbardziej nie mogą się doczekać, kiedy podrosną, bo chcą dołączyć do drużyny koszykówki.
Po treningu koszykówki pytam Aminę i Rolę, czy mogę zrobić im zdjęcie. Zgadzają się, ale… - Poczekaj - mówi Rola. - Pomaluję tylko usta. W końcu jestem dziewczyną i wiesz, jestem z tego bardzo dumna.
W Szatili - obozie dla palestyńskich uchodźców w Bejrucie, stolicy Libanu - mieszka dziś ok. 22 tysiące osób, choć lata temu tworzono go z myślą o trzech tysiącach ludzi.
Dzieci stąd, jeśli w ogóle chodzą do szkoły, to do klas, w których średnio jest po 45 uczniów. Sporo z nich wychowuje jednak ulica.
Madżdi Majzoub, zwany kapitanem Madżdim, próbuje to zmienić. Pokazuje dzieciakom w Szatili, że sport to nie tylko zdrowie. Że sport może być czymś więcej.
Jak wiele daje młodym uchodźczyniom projekt "Koszykówka pokonuje granice" , widziała w Bejrucie dziennikarka tvn24.pl.
koszty transportu - 30 proc.,
koszty materiałów edukacyjnych - 27 proc.,
uniemożliwienie rejestracji ucznia przez szkoły - 11 proc.,
konieczność podjęcia pracy - 9 proc.
Autorka/Autor: Miłka Fijałkowska / a
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Miłka Fijałkowska