Dla Włochów piłka nożna jest niczym dobro narodowe. O tym, jak wygląda włoski futbol w dobie globalnej pandemii, opowiada w najnowszym odcinku swojego vloga "VITAlia" reporterka TVN24 Maria Mikołajewska.
W sobotę 19 września wystartowała włoska liga. Sezon otworzyły dwa mecze: Torino z Fiorentiną oraz Hellas Werona z AS Romą, które odbyły się bez udziału publiczności. Nie na takie rozpoczęcie sezonu liczyły kluby, dla których pandemia jest katastrofą finansową. Jednak już 20 września rząd zdecydował, że ze względu na złą sytuację w branży, wszystkie mecze mogą odbywać się z udziałem do tysiąca kibiców. – Wszyscy bardzo chcieli powrotu kibiców na stadiony. Bo puste trybuny dają poczucie smutku, opuszczenia, pustki, a najpiękniejszy w piłce jest spektakl kolorów, krzyków, emocji. Oczywiście w sytuacji zagrożenia zdrowotnego nikt nie pozwolił sobie uznawać tego za priorytet, ale zobaczenie kilku osób na trybunach daje namiastkę poczucia normalności, którego wszyscy szukamy – mówi Antonio Barilla, dziennikarz z "La Stampa".
Koronawirus w klubie
Wszyscy zawodnicy Serie A są badani przed każdym meczem, dlatego mogą mieć ze sobą bezpośredni kontakt na boisku bez strachu przed zakażeniem. Poza stadionem obowiązują rygorystyczne zasady bezpieczeństwa w hotelach, autobusach. Antonio Barilla zwraca uwagę na to, że te zasady nie dotyczą tylko piłkarzy. Za piłkarzami stoi mnóstwo pracowników klubów, personel medyczny, techniczny, magazynierzy. – Podam przykład. Kiedy w Juventusie pojawił się pierwszy przypadek koronawirusa, to na kwarantannę trafiło prawie 100 osób – mówi. Jednak do zakażeń dochodzi mimo wszystko. - Wielu włoskich piłkarzy przeszło zakażenie koronawirusem. Światowej sławy Paulo Dybala był jednym z pierwszych. Pierwszym był Daniele Rugani - inny zawodnik Juventusu, którego nazywaliśmy pacjentem zero piłki nożnej. Na szczęście u żadnego z nich nie wiązało się to z ciężką postacią choroby – dodaje dziennikarz.
Seria A straciła 500 milionów euro
Powrót tysiąca osób na trybuny jednak nie rozwiązuje problemów klubów. Juventus już zapowiedział kibicom, żeby nie starali się o bilety, ponieważ tysiąc miejsc wystarczy tylko dla sponsorów. Warto zauważyć, że pandemia dotknęła wszystkich, dlatego sponsorzy już nie wspierają klubów tak hojnie jak dawniej. Zgodnie z wyliczeniami ekspertów do dziś Serie A straciła 500 milionów euro, co niestety dla pracowników oznacza zwolnienia, obniżenia pensji i kłopot dla niższych lig.
Kalendarz meczowy co chwilę musi być korygowany po informacjach o przypadkach zakażenia w klubach. Ponadto piłkarze muszą często się przemieszczać, gdzie również narażeni są na zakażenie. We Włoszech na pewno nikt nie chce powtórki z rozegranego w lutym meczu Ligi Mistrzów Atlanta Bergamo – Valencia, który w ocenie epidemiologów przyczynił się do wybuchu epidemii w Lombardii.
Źródło: tvn24.pl