Micaela bardzo dobrze pamięta to dziwne wrażenie, jakby jej łóżko wisiało nad gigantyczną dziurą, która chce ją wessać. - Złamało się i złożyło się w pół, zakleszczając mnie w środku. Zaczęło mnie gdzieś ciągnąć. Było tak ciemno, że myślałam, że nie mam oczu, chciałam sprawdzić, czy są na swoim miejscu, dlatego przyłożyłam dłonie do twarzy - wspomina. Być może to ją uratowało. Z gruzów wystawała tylko dłoń i stopa. Micaelę znaleźli 400 metrów od miejsca, gdzie stał jej dom.
Fala zaciągnęła Gina 300 metrów od domu. Ratownicy znaleźli go nagiego na schodach urzędu miasta. Pamięta, że w szpitalu co chwilę zmieniali ludziom pościel, bo z ciał ocalałych wylewało się błoto.
Z kościoła w Longarone została tylko dzwonnica i figura Matki Boskiej, którą szalejący nurt wypluł z koryta rzeki dopiero 100 kilometrów dalej.
9 października 1963 roku o godzinie 22.39 gigantyczna fala zmiotła z powierzchni ziemi wioskę w sercu Dolomitów. Tej tragedii dało się uniknąć. Miejscowi rolnicy nie byli ślepi, widzieli pękający grunt na swoich polach.
Wspólne dzieci i festiwal lodów
Longarone w latach 50. nazywano "małym Mediolanem". Nie przez wielkość, ale przez strategiczne położenie: u zbiegu trzech dolin, 100 kilometrów na północ od Wenecji. Miało własną stację kolejową, szkołę, piwiarnie, bary, hotel. Gdy oglądam stare pocztówki, wytężam wzrok. Widzę nazwy kawiarni: Vittoria i Minerva. Właściciel tej drugiej zorganizował w 1959 roku w miasteczku międzynarodowy festiwal lodów rzemieślniczych, pierwszy w historii Włoch.