Rosyjskie "Niedźwiedzie" coraz częściej przemierzają niebo nad oceanami wywołując nerwowe reakcje państw NATO. Teoretycznie to stare samoloty, wywodzące się z początku lat 50. W praktyce ciągle mogą być groźne, a pod pewnymi względami nie mają sobie równych na świecie. Duży wkład w ich konstrukcję mają inżynierowie III Rzeszy.
"Niedźwiedzie" to rosyjskie bombowce strategiczne Tu-95. Miano zawdzięczają analitykom zachodnich wywiadów, którzy po pierwszej publicznej prezentacji nowej radzieckiej maszyny w latach 50. nadali jej nazwę kodową „Bear”, czyli właśnie „Niedźwiedź”. Przylgnęło to do Tu-95, bo dobrze oddaje ich charakter - są duże, bardzo głośne, wytrzymałe i mało skomplikowane. To jedno z najlepszych dzieł radzieckiej myśli technicznej, choć mocno wsparte przez inżynierów III Rzeszy i przez wykradzione technologie amerykańskie.
Dogonić Amerykanów
Korzenie Tu-95 sięgają końca lat 40. ZSRR znajdował się wówczas w trudnej sytuacji strategicznej. USA dysponowały wielką przewagą w dziedzinie broni atomowej i bombowców dalekiego zasięgu. Jej zniwelowanie stało się jednym z głównych zadań radzieckiego przemysłu zbrojeniowego. Brakowało jednak odpowiednich technologii. Po latach czystek i kataklizmie II wojny światowej w ZSRR nie było nikogo zdolnego do budowy nowoczesnych bombowców dalekiego zasięgu.
Pomimo oporów cieszącego się już wówczas dużą sławą konstruktora Andrieja Tupolewa, Stalin nakazał jego biuru konstrukcyjnemu skopiowanie jeden do jednego amerykańskiego bombowca strategicznego B-29, których kilka egzemplarzy wylądowało na Dalekim Wschodzie ZSRR po problemach podczas nalotów na Japonię. Amerykańska konstrukcja była wówczas szczytem technologii lotniczej. Z powodu znacznie niższej jakości dostępnych w ZSRR materiałów, braku odpowiednich technologii produkcyjnych i różnic wynikłych ze stosowania innych systemów miar, bombowiec Tu-4 miał gorsze osiągi od oryginalnego B-29. Nie nadawał się do wykonywania nalotów na USA, bo mógłby wykonać lot jedynie w jedną stronę.
Pomimo braków, Tu-4 skierowano do masowej produkcji pod koniec lat 40. i w kilka lat powstało ich 1,5 tysiąca. Równolegle rozpoczęto jednak prace nad nową maszyną, która miała być zdolna do zrzucenia bomb atomowych na USA i powrotu do ZSRR. Kluczowym parametrem branym pod uwagę przez konstruktorów był zasięg. Pierwszy rozpoczął były współpracownik Tupolewa Władimir Miasiszczew wraz ze swoim nowym biurem konstrukcyjnym, ale słynny konstruktor nie chciał zostać w tyle i także podjął prace nad swoim bombowcem.
Wielkie silniki z niemieckim rodowodem
Głównym wyzwaniem stojącym przed oboma inżynierami był brak odpowiednich silników. Będący wówczas nadal wielką nowością napęd odrzutowy był bardzo niedoskonały - silniki były paliwożerne i dawały relatywnie małą moc. Z drugiej strony tradycyjne silniki tłokowe osiągnęły już kres swoich możliwości i więcej nie można było z nich wycisnąć. Miasiszczew zgodnie z oczekiwaniami wojskowych wybrał nowoczesność i zaczął konstruować późniejszy bombowiec M-4 z napędem odrzutowym. Tupolew poszedł trzecią drogą.
Słynny konstruktor skorzystał z wiedzy inżynierów III Rzeszy pojmanych w ostatnich tygodniach wojny i wywiezionych do ZSRR, gdzie skierowano ich do pracy w warunkach więziennych. Wśród Niemców był między innymi Ferdinand Brandner wraz z kilkoma współpracownikami. Podczas wojny Niemcy pracowali w firmie Junkers głównie nad dużymi silnikami tłokowymi i pierwszymi odrzutowymi. Łącząc oba te typy napędu zaczęli projektować silnik turbośmigłowy Jumo 022, ale nie ukończyli go przed końcem wojny. Pod koniec lat 40. wrócili do prac nad nim pod dyktando nowych nadzorców z biura konstrukcyjnego Kuzniecowa, co zaowocowało serią coraz większych silników prototypowych TV-2, o których usłyszał Tupolew i postanowił na nich oprzeć swoją konstrukcję.
Napęd turbośmigłowy był wówczas innowacyjnym rozwiązaniem. Jego sercem jest w znacznej mierze normalny silnik odrzutowy. Siła ciągu (czyli siła ciągnąca silnik i zarazem samolot do przodu) nie jest jednak generowana przez gorące gazy wyrzucane do tyłu, ale przez śmigło obracane przez turbiny silnika odrzutowego. Taki napęd jest bardzo sprawny, choć nie da się przy jego pomocy przekroczyć bariery dźwięku. Ograniczeniem jest śmigło, które im szybciej się obraca, tym mniej jest efektywne.
Wyśrubowane wymagania postawione przed nowymi bombowcem wymusiły na niemiecko-radzieckim zespole zbudowanie wielkiego silnika, który jest znany obecnie jako NK-12. Prace nad nim ukończono w 1951 roku. Nowy silnik generował 12 tysięcy koni mechanicznych, co do dzisiaj jest niepobitym rekordem w tej klasie (zmodernizowany NK-12MA osiąga nawet 15 tysięcy KM). Osiągnięcie takiego efektu to między innymi skutek zastosowania śmigła przeciwbieżnego (łączącego dwa śmigła obracające się w przeciwne strony) wypracowanego jeszcze przez Niemców podczas wojny. Jego końcówki podczas pracy przekraczają prędkość dźwięku. W efekcie silnik NK-12 i jego pochodne są wyjątkowo głośne. Amerykańscy podwodniacy twierdzą, że przy dobrej pogodzie mogli wykryć nadlatujące Tu-95 z wielu kilometrów, bo ich sonary wyczuwały wibracje wody wywoływane przez lecący na kilku kilometrach bombowiec.
Udana konstrukcja
Cztery potężne siniki NK-12 zdominowały i w znacznej mierze określiły kształt nowego bombowca Tupolewa. Maszyna ma długi i wąski kadłub, który zaprojektowano jako możliwie mały, ale wystarczający dla luku bombowego mieszczącego dwie duże bomby jądrowe, natomiast skrzydła są bardzo duże, optymalne do długich lotów z prędkością poddźwiękową i zmieszczenia jak największych zbiorników paliwa.
Pomimo bardzo dobrych osiągów Tu-95 nie wypełnił wyśrubowanych wymogów wojska co do prędkości. Konkurencyjny M-4 Miasiszczewa wypadł jednak o wiele gorzej, bo miał poważne problemy z paliwożernymi silnikami, a co za tym idzie z zasięgiem. W efekcie nigdy nie byłby w stanie sięgnąć Waszyngtonu z baz w ZSRR. Obie maszyny przyjęto do produkcji, ale samolotów M-4 powstało mniej niż sto i szybko skierowano je do drugorzędnych zadań. Tu-95 okazał się natomiast wyjątkowo żywotną konstrukcją i po dopracowaniu w pełni odpowiadał oczekiwaniom wojska.
Produkcję "Niedźwiedzi" zakończono dopiero po rozpadzie ZSRR. Powstało ich ponad 500, ale maszyny spotykane obecnie przez pilotów NATO nad oceanami znacząco różnią się od tych, które wytaczano z fabryki Kujbyszewa w Samarze w latach 50. Pierwsze miały zrzucać normalne bomby na amerykańskie miasta, te współczesne bombowcami są tylko z nazwy. Zamiast klasycznych bomb mają rakiety dalekiego zasięgu.
Atak z daleka
W rosyjskim Lotnictwie Dalekiego Zasięgu służy, według danych z początku 2014 roku, 55 Tu-95 w najnowszej wersji oznaczonej MS. Pierwsze wyprodukowano w 1981 roku, ostatnie 11 lat później. Ich konstrukcję oparto o najnowocześniejszą wersję Tu-95 pozostającą w produkcji pod koniec lat 70., czyli morski samolot patrolowy Tu-142. Te ostatnie również produkowano do początku lat 90. i obecnie lotnictwo rosyjskiej floty ma kilkanaście takich maszyn przeznaczonych do zwalczania wrogich okrętów podwodnych i utrzymywania łączności ze swoimi zanurzonymi jednostkami. Różne starsze modele Tu-95, w tym te przeznaczone do atakowania amerykańskich lotniskowców, wycofano ze służby po rozpadzie ZSRR i zezłomowano.
Współczesne "Niedźwiedzie" Putina, które są przechwytywane przez myśliwce NATO, to niemal wyłącznie bombowce Tu-95MS, a patrolowe Tu-142 pokazują się okazjonalnie. Głównym zadaniem tych pierwszych na wypadek konfliktu jest atakowanie celów lądowych przy pomocy rakiet manewrujących dalekiego zasięgu rodziny Ch-55. Te pociski stworzono pod koniec lat 70. jako odpowiedź na amerykańskie Tomahawki powstające w tym samym okresie. Produkcję Tu-95 w wersji MS rozpoczęto właśnie z powodu tych rakiet. Potrzeba było bowiem nosiciela, który byłby tańszy od opracowywanego równolegle nowoczesnego Tu-160.
Obecnie "Niedźwiedzie" są uzbrajane w nowsze wersje Ch-55, oznaczane Ch-55SM, Ch-555 i najprawdopodobniej w najnowocześniejsze Ch-101/102. Względem oryginalnych rakiet zwiększono ich zasięg, który teraz ma wynosić nawet do pięciu tysięcy km. Ch-101 (konwencjonalne) /102 (jądrowe) są dodatkowo zbudowane zgodnie z technologią "stealth", tak aby były trudno wykrywalne dla radarów. Wszystkie mogą przenosić głowice jądrowe o mocy 200 kiloton (kilkanaście razy więcej niż bomba zrzucona na Hiroszimę) lub głowice konwencjonalne. Złożony układ naprowadzania, oparty o porównywanie zapamiętanej przez komputer mapy z terenem przesuwającym się poniżej, ma zapewniać dużą celność.
Tu-95MS w praktyce są latającymi ciężarówkami dla rakiet rodziny Ch-55. Starsze "Niedźwiedzie" (Tu-95MS są jeszcze dodatkowo podzielone na dwie wersje) mogą ich przenieść sześć, a nowsze 16. Ich zadaniem jest dotrzeć na kilka tysięcy kilometrów od celów po czym odpalić salwę rakiet i wrócić do bazy. Tylko w ten sposób praktycznie bezbronne wobec myśliwców i nowoczesnej obrony przeciwlotniczej "Niedźwiedzie" mają szansę przetrwania. Po prostu atakują z dużego dystansu. Przykładowo, aby uderzyć na Waszyngton i okolice starymi rakietami Ch-55, Tu-95 muszą dolecieć na środek Atlantyku, pomiędzy Kanadę i Hiszpanię, a to ponad tysiąc kilometrów od najbliższego lądu.
Wiek to nie wszystko
Wbrew pozorom latające nad oceanami Tu-95 nie mają broni służącej do atakowania celów morskich. "Niedźwiedzie" nie trenują więc walki z potężnymi siłami nawodnymi NATO, ale nawigację podczas długodystansowych lotów i uderzenia na cele lądowe przy pomocy rakiet strategicznych. W normalnych warunkach bojowych nigdy nie podlatywałyby tak blisko wybrzeży Norwegii, Portugalii czy Wielkiej Brytanii, bo byłoby to zbędnym ryzykiem. Na dużych dystansach Tu-95 nie mogą bowiem liczyć na ochronę własnych myśliwców i są praktycznie bezbronne. Dla załóg tych bombowców jedyną nadzieją na przetrwanie jest niewykrycie i trzymanie się z dala od baz lotniczych NATO.
W obecnej sytuacji międzynarodowej Tu-95 wypełniają jednak ważną funkcję propagandową i dlatego latają tak, aby można było łatwo je namierzyć. Demonstrują siłę Rosji, która może sięgnąć nawet bardzo odległych wybrzeży Portugalii. "Niedźwiedzie" nadają się do tego idealnie, bo bez tankowania mogą przelecieć ponad 10 tys. kilometrów, w czym są znacznie lepsze od najliczniejszych rosyjskich ciężkich bombowców Tu-22M3, a od dysponujących równie wielkim zasięgiem Tu-160 są nieporównywalnie tańsze w eksploatacji.
Pomimo tego, że "Niedźwiedzie" konstrukcyjnie wywodzą się z przełomu lat 40. i 50., to rosyjskie wojsko nadal jest z nich zadowolone. Obecnie trwa ich powolna modernizacja do standardu Tu-95MSM, polegająca głównie na zamontowaniu nowoczesnej elektroniki. Maszyny mają pozostać w służbie do końca przyszłej dekady, kiedy według założeń ma rozpocząć się produkcja nowego bombowca PAK-DA. Najstarsze "Niedźwiedzie" będą miały wówczas niemal pół wieku. Sam wiek nie oznacza jednak, że będą to bezużyteczne wraki. Wszystkie amerykańskie bombowce B-52 mają już ponad 50 lat, ale dzięki modernizacjom nadal są uznawane za przydatne "ciężarówki" dla rakiet dalekiego zasięgu. Tak samo jak Tu-95.
Autor: Maciej Kucharczyk//rzw / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Wikipedia (CC BY-SA 3.0) | Aleks Beltiukow