Ambasador Chin w Wielkiej Brytanii został w środę wieczorem wezwany do brytyjskiego ministerstwa spraw zagranicznych po serii krytycznych wypowiedzi na temat rządu w Londynie w kontekście trwającego sporu dyplomatycznego dotyczącego masowych protestów w Hongkongu.
Rząd w Pekinie zareagował złością na wtorkowe wypowiedzi szefa brytyjskiej dyplomacji Jeremy'ego Hunta, który poparł przeciwników nowelizacji prawa ekstradycyjnego, przypomniał o chińsko-brytyjskim porozumieniu w sprawie statusu Hongkongu i przestrzegł przed wykorzystywaniem protestów jako "pretekstu wobec represji".
Hunt o deklaracji chińsko-brytyjskiej
Hunt odniósł się w swojej wypowiedzi dla telewizji BBC do chińsko-brytyjskiej deklaracji z 1984 roku, która określiła zasady zarządzania Hongkongiem, jakie miały obowiązywać po przekazaniu go komunistycznym Chinom w 1997 roku. Zgodnie z deklaracją, przez 50 lat, a więc do roku 2047, kapitalistyczny ustrój polityczno-prawny i styl życia mieszkańców Hongkongu nie powinien ulec zmianie.
Pomimo tych ustaleń władze w Pekinie planowały jednak znowelizować prawo ekstradycyjne, co umożliwiłoby m.in. przekazywanie podejrzanych Chinom kontynentalnym. Wiele osób odbiera ten projekt jako kolejny przejaw ograniczania autonomii Hongkongu oraz nasilenia ingerencji rządu centralnego w wewnętrzne sprawy tego specjalnego regionu administracyjnego ChRL.
Lokalne władze zawiesiły prace nad projektem po największych demonstracjach politycznych w Hongkongu od czasu jego przyłączenia do Chin. Według organizatorów w marszu przeciw umożliwieniu ekstradycji do Chin kontynentalnych 16 czerwca wzięły udział prawie 2 miliony osób, czyli mniej więcej co czwarty hongkończyk.
"Kąpie się w wygasłej chwale brytyjskiego kolonializmu"
W odpowiedzi na słowa Hunta w trakcie specjalnie zwołanej konferencji prasowej chiński ambasador w Londynie Liu Xiaoming ostrzegał w środę, że wtrącając się w kwestie dotyczące Hongkongu brytyjskie władze zaszkodziły swoim relacjom z Chinami i apelował o "rozważenie konsekwencji swoich słów i działań" w kontekście dawnej kolonii.
- Myślę, że w pewnym sensie nasza relacja ucierpiała w wyniku wtrącania się brytyjskiego rządu w sprawy Hongkongu, bo fundamentalną zasadą, którą kierują się nasze kraje jest wzajemny szacunek i niewtrącanie się w kwestie wewnętrzne - powiedział.
Odnosząc się wprost do słów brytyjskiego ministra spraw zagranicznych, Xiaoming dodał, że jest "bardzo zawiedziony" jego postawą i poparciem dla ludzi, którzy w jego ocenie "łamią prawo".
- Wszyscy pamiętamy, jak Hongkong wyglądał 22 lata temu, za brytyjskich rządów: nie było wolności, demokracji, niczego. Wszyscy wiemy, że gubernatorzy byli mianowani przez brytyjski rząd, a ludzie nie mieli prawa wyboru swoich przedstawicieli, prawa do demonstracji a nawet do niezależnego sądownictwa - wyliczał.
Rzecznik chińskiego MSZ Geng Shuang poszedł o krok dalej, oskarżając szefa brytyjskiego MSZ o to, że "kąpie się w wygasłej chwale brytyjskiego kolonializmu" i "ma obsesję pouczania innych".
Słowa "nieakceptowalne i nietrafne"
W odpowiedzi brytyjskie Foreign Office oświadczyło, że te słowa zostały uznane za "nieakceptowalne i nietrafne", co wymagało interwencji na poziomie ambasadora.
Sam Hunt, który bierze obecnie udział w walce o stanowisko premiera Wielkiej Brytanii i lidera Partii Konserwatywnej po ustępującej Theresie May, napisał na Twitterze, że "dobre relacje między krajami opierają się na wzajemnym szacunku i honorowaniu prawnie wiążących porozumień między nimi". "To najlepsza droga do zachowania wspaniałej przyjaźni między Wielką Brytanią i Chinami" - dodał.
Autor: tmw//kg / Źródło: PAP