Reżim prezydenta Wenezueli Nicolasa Maduro uruchomił system mający ułatwić zastraszenie społeczeństwa po kwestionowanych powszechnie wyborach prezydenckich. Jak podał w poniedziałek dziennik "El Mundo", władze płacą po sto dolarów za donos, jeśli doprowadzi on do zatrzymania sympatyka opozycji. "New York Times" pisze z kolei o Operacji Puk-Puk.
Wybory prezydenckie w Wenezueli odbyły się 28 lipca. Dzień później komisja wyborcza ogłosiła, że wygrał je urzędujący prezydent Nicolas Maduro. Opozycja twierdzi jednak, że z dużą przewagą głosów zwyciężył jej kandydat, Edmundo Gonzalez Urrutia. W ostatnich tygodniach w kraju doszło do protestów, brutalnie tłumionych przez służby porządkowe. Według oficjalnych danych do tej pory zginęło 25 osób, a dwa i pół tysiąca zatrzymano.
Sto dolarów za donos
W poniedziałek hiszpański dziennik "El Mundo" poinformował, że reżim Nicolasa Maduro uruchomił system zachęt, mających ułatwić władzom zastraszenie społeczeństwa: płaci po sto dolarów za donos, jeśli doprowadzi on do zatrzymania sympatyka opozycji.
Posługując się donosami ze strony "współpracujących patriotów" - jak nazywa donosicieli "człowiek numer dwa w rewolucji", Diosdado Cabello z rządzącej Zjednoczonej Partii Socjalistycznej Wenezueli (PSUV) - reżim zaostrzył represje.
"Współpracujący patrioci" przekazują służbom nazwiska, adresy, numery telefonów, dane najbliższych krewnych i listy miejsc odwiedzanych przez osoby do aresztowania. Jeśli informacje te doprowadzą do zatrzymania, lokalni przywódcy partyjni przekazują im za to sto dolarów w gotówce - pisze gazeta, powołując się na źródła w Wenezueli.
W zatrzymaniach bierze udział szereg służb, m.in. policyjna Dyrekcja ds. Dochodzeń Kryminalnych (DIP), która ma dysponować 12 brygadami. Funkcjonariusze bez nakazu sądowego włamują się do domów i kryjówek, by zatrzymać osoby z listy. Również członkowie tych brygad otrzymują wynagrodzenie za każdego zatrzymanego. Agenci służb mają też za zadanie "przekonać" zatrzymanych, by nagrywali materiały zniesławiające przywódców opozycji.
Oprócz premii wypłacanych przez reżim, funkcjonariusze we własnym zakresie wymuszają od zatrzymanych pieniądze w zamian za wypuszczenie na wolność - wynika z doniesień krewnych i działaczy organizacji praw człowieka. Według "El Mundo" w dużych miastach żądają od tysiąca do 5 tysięcy dolarów, natomiast w mniejszych miejscowościach od 800 do 1000 dolarów.
Operacja Puk-Puk - na czym polega
Jak pisze "The New York Times", bliscy zatrzymanych "opowiadają zaskakująco podobne historie" o synach, córkach i rodzeństwie, którzy zostali aresztowani, gdy wracali z pracy do domu, wychodzili z piekarni czy byli u kogoś z wizytą. Nikt nie został poinformowany, jakie zarzuty karne postawiono ich krewnym.
Ogólnokrajowa akcja ma nazwę Operacja Puk-Puk, a jest wymierzona w każdego, kto podejrzewany jest o kwestionowanie reelekcji Maduro. "Operacja Puk-Puk dopiero się zaczyna” - napisał na Instagramie Douglas Rico, szef jednostki dochodzeniowo-śledczej w Wenezueli. "Zgłoś, jeśli stałeś się celem fizycznej lub wirtualnej kampanii nienawiści w mediach społecznościowych" - zachęca.
Według organizacji zajmujących się prawami człowieka skala represji "przewyższa wszystko", czego kraj doświadczył w ostatnich dziesięcioleciach. - Od wielu lat dokumentuję naruszenia praw człowieka w Wenezueli i widziałam już wcześniej wzorce represji - powiedziała w rozmowie z "NYT" Carolina Jiménez Sandoval, prezes waszyngtońskiego Biura ds. Ameryki Łacińskiej, organizacji zajmującej się obroną praw człowieka. - Nie sądzę, żebym kiedykolwiek widziała taką zaciekłość.
Jak wynika z rozmów z członkami rodzin i aktywistami, ludzi zatrzymuje się zarówno podczas łapanek w trakcie protestów, jak i w ich domach. Aresztowano m.in. 64-letniego lidera partii opozycyjnej América De Grazia. Rodzina ogłosiła na Instagramie, że mężczyzna zaginął, kilka dni później dowiedzieli się, że został uwięziony. Wśród zatrzymanych jest też José Mosquera, burmistrz Lagunillas w stanie Zulia, który miał opublikować antyrządowego tweeta, czemu on sam zaprzecza. Inny mężczyzna w Zulii został aresztowany po tym, jak policja znalazła w jego telefonie mema krytykującego wybory. Według "NYT" wielu ludzi nie nosi teraz przy sobie komórek, bojąc się, że władze zatrzymają ich na ulicy i sprawdzą wiadomości pod kątem nieodpowiednich treści.
Prezydent namawia swoich zwolenników, aby donosili na znajomych i sąsiadów, korzystając z rządowej aplikacji VenApp, która miała służyć do zgłaszania takich problemów, jak zerwane linie energetyczne. Według Amnesty International, aplikacja została już usunięta ze sklepów Google Play i App Store, jednak osoby, które ją wcześniej pobrały, nadal mogą z niej korzystać.
Nicolas Maduro prezydentem na trzecią kadencję
Maduro przejął prezydenturę po zmarłym w 2013 roku Hugo Chavezie. Na początku 2019 roku został zaprzysiężony na drugą kadencję po wyborach, które - tak jak tegoroczne - powszechnie oceniono na świecie jako sfałszowane. Pod jego rządami dysponująca bogatymi złożami ropy Wenezuela znalazła się w katastrofalnym kryzysie gospodarczym i społecznym. Z kraju wyjechało ponad siedem milionów ludzi.
Przemawiając 17 sierpnia podczas prorządowego wiecu w Caracas, prezydent zaapelował do parlamentu o "bardzo szybkie" zatwierdzenie "ustawy przeciwko faszyzmowi, neofaszyzmowi i przestępstwom z nienawiści", która ma pozwolić bardziej skutecznie zwalczać opozycję i jej zwolenników. Według jej zapisów karani mają być ci, którzy w kraju "promują akty przemocy", będące skutkiem "nietolerancji". Na początku sierpnia zwrócił się do swoich przeciwników słowami: "Maksymalna kara! Sprawiedliwość! Tym razem nie będzie przebaczenia!"
W opinii Maduro zatrzymani ludzie "brali udział w skrajnie prawicowym faszystowskim spisku" mającym na celu odsunięcie go od władzy, "płacono im za podpalanie centrów wyborczych i burzenie pomników byłego prezydenta Hugo Cháveza". Jak przekazał podczas wiecu swoich zwolenników, aresztowani "przyznali się do swoich zbrodni". Rząd z kolei poinformował, że "zostaną oskarżeni o podżeganie do nienawiści i terroryzmu".
Źródło: PAP, "NYT", tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: PAP/EPA/MIGUEL GUTIERREZ