Nie sądzę, że to będzie miało aż tak przełomowy efekt na ludzi – powiedziała w "Faktach po Faktach" Anne Applebaum, komentując natarcie zwolenników Donalda Trumpa na amerykański Kapitol. Przyznała, że te wydarzenia były "szokujące". - Ale tak naprawdę spodziewaliśmy się czegoś takiego – dodała.
W środę do Kongresu wdarli się zwolennicy Donalda Trumpa. Doszło do starć z policją. W sumie w budynku znalazło się co najmniej kilkaset osób, które zaczęły zajmować kolejne pomieszczenia. Uczestnicy zamieszek dokonali zniszczeń w salach plenarnych obu izb Kongresu, jak i wewnątrz biur należących do szefowej Izby Reprezentantów Nancy Pelosi i jej asystentów. W czasie zamieszek życie straciły cztery osoby. Ponad 60 zostało aresztowanych.
"Nie sądzę, że to będzie miało aż tak przełomowy efekt na ludzi"
O wydarzeniach z Waszyngtonu mówiła w "Faktach po Faktach" w TVN24 Anne Applebaum, dziennikarka "The Atlantic", laureatka Nagrody Pulitzera oraz autorka książki "Zmierzch demokracji".
- To, co się działo wczoraj, oczywiście było szokujące. Nieudolność policji, dziwny wygląd tych ludzi, którzy weszli do Kapitolu, ale tak naprawdę spodziewaliśmy się czegoś takiego – mówiła. Zauważyła, że "ci ludzie już mówili od kilku dni, że będą się gromadzić wokół Kapitolu". - Prezydent (Donald Trump - red.) już ich zaprosił, informował o tym w internecie – dodała.
Jej zdaniem protest "to był spodziewany gest", ale "konkretne sceny były niespodziewane". - Ale nie sądzę, że to będzie miało aż tak przełomowy efekt na ludzi – oceniła Applebaum.
"To nie były czysto polityczne demonstracje"
Według publicystki, ktoś, kto patrzył na Trumpa i jego zachowania od czterech lat, czy nawet od pięciu czy sześciu lat, mógł się spodziewać, że jego prezydentura skończy się takimi zamieszkami.
- On ich organizował, on dał im jakąś nadzieję, że jest jakiś alternatywny świat, gdzie mogą mieszkać. (...) To są ludzie, którzy nie żyją w rzeczywistości. Oni żyją w świecie wyimaginowanym, oni myślą, że Trump wygrał wybory – mówiła Applebaum.
Jak wskazywała, "to była demonstracja przeciwko demokracji". - Bo to było przeciwko procedurze wybrania Joe Bidena na prezydenta. Więc ona miała inny charakter, inne znaczenie. To znaczy, ona była negatywna – zwróciła uwagę.
Zauważyła również, że "nie do końca było wiadomo, jaki był ich cel polityczny". - Oni weszli do budynku, rzeczywiście przerwali to spotkanie (dwóch izb w Kongresie USA - przyp. red.), a potem co? Zrobili selfie, nagrali jakiś filmik – mówiła. Zdaniem dziennikarki, demonstrującym chodzi między innymi o to, by "uczestniczyć w tej mitologii, którą oni sami stworzyli wokół Trumpa".
- To nie były czysto polityczne demonstracje – podkreśliła.
"Można nawet powiedzieć, że to jest pewien rodzaj kultu"
Applebaum zauważyła, że ludzie, którzy głosowali na Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich, "mieli różne przyczyny, ekonomiczne, gospodarcze, jakieś inne lokalne". - To nie jest ta sama grupa, która weszła do Kapitolu. Ci, którzy weszli do Kapitolu, to jest grupa fanatyków. Można nawet powiedzieć, że to jest pewien rodzaj kultu – oceniła.
"Demokracja może się skończyć, ale nie musi się skończyć"
Autorka książki "Zmierzch demokracji" mówiła również o swojej publikacji. - Chciałam, żeby ludzie zrozumieli, że historia jest otwarta, że demokracja może się skończyć, ale nie musi się skończyć. Demokracja może przetrwać, ale nie musi przetrwać – wyjaśniła.
Według Applebaum "każde pokolenie ma zadanie stworzyć swoją demokrację, stworzyć swój kraj i myśleć o tym, jak uczynić demokrację czy system polityczny lepszym i lepszym dla wszystkich obywateli".
- To absolutnie nie jest książka, która mówi, że demokracja jest skończona, odwrotnie. Chciałam tylko, żeby ludzie zawsze pamiętali, że demokracja nie jest na zawsze. Nic nie jest na zawsze – podsumowała laureatka Nagrody Pulitzera.
Co stało się na Kapitolu?
- Zwolennicy Donalda Trumpa wdarli się w środę do siedziby Kongresu USA, który miał ostatecznie potwierdzić ważność wyborów prezydenckich. Protestujący starli się z policją, doszło do użycia gazu. Posiedzenie Kongresu zostało przerwane.
- W odpowiedzi na te wydarzenia prezydent elekt Joe Biden zaapelował do Trumpa, by "wypełnił swoją przysięgę, bronił konstytucji i zażądał zakończenia tego oblężenia". Krótko po tych słowach Trump opublikował na Twitterze nagranie wideo, w którym wezwał swoich zwolenników do pokojowego rozejścia się do domów. Podtrzymał swoje zdanie, że wybory zostały sfałszowane.
- W wyniku starć zginęły cztery osoby, a ponad 60 zostało aresztowanych. Pierwszą ofiarą była kobieta, która została postrzelona w gmachu Kongresu. Następnie waszyngtońska policja poinformowała o trzech kolejnych przypadkach śmiertelnych, chociaż nie podała, co było bezpośrednią przyczyną śmierci.
- W Waszyngtonie wprowadzono stan wyjątkowy, który będzie obowiązywał do 21 stycznia, czyli pierwszego dnia po zaprzysiężeniu Joe Bidena na prezydenta. Do stolicy USA wkroczył też oddział Gwardii Narodowej. Według CNN i dziennika "New York Times", rozkaz zatwierdził wiceprezydent Mike Pence, a nie Donald Trump.
- Kongres, który wieczorem wznowił obrady, zatwierdził wybór Joe Bidena na prezydenta USA.
Źródło: TVN24