"Padł strzał. Panował impas. Pięciu mężczyzn trzymało broń. Straszny widok". Relacja ze środka Kapitolu

Źródło:
BBC

Po środowych wydarzeniach w Waszyngtonie BBC zamieściła na swojej stronie internetowej relację dziennikarki politycznej Jamie Stiehm, która przebywała w budynku Kongresu w momencie, gdy wdarli się do niego zwolennicy Donalda Trumpa. Jak mówi, w sali posiedzeń Izby Reprezentantów panował chaos, a dziennikarze się bali. "Trzęsę się do tej pory" – przyznała w rozmowie z brytyjskim nadawcą.

- Zwolennicy Donalda Trumpa wdarli się w środę do siedziby Kongresu USA, który miał ostatecznie potwierdzić ważność wyborów prezydenckich. Protestujący starli się z policją, doszło do użycia gazu. Posiedzenie Kongresu zostało przerwane, a kongresmeni ewakuowani.

- W odpowiedzi na te wydarzenia prezydent elekt Joe Biden zaapelował do Trumpa, by "wypełnił swoją przysięgę, bronił konstytucji i zażądał zakończenia tego oblężenia". Krótko po tych słowach Trump opublikował na Twitterze nagranie wideo, w którym wezwał swoich zwolenników do pokojowego rozejścia się do domów. Podtrzymał swoje zdanie, że wybory zostały sfałszowane.

- W wyniku starć zginęły cztery osoby, a ponad 60 zostało aresztowanych. Pierwszą ofiarą była kobieta, która została postrzelona w gmachu Kongresu. Następnie waszyngtońska policja poinformowała o trzech kolejnych przypadkach śmiertelnych, chociaż nie podała, co było bezpośrednią przyczyną śmierci. 

- W Waszyngtonie wprowadzono stan wyjątkowy, który będzie obowiązywał do 21 stycznia, czyli pierwszego dnia po zaprzysiężeniu Joe Bidena na prezydenta. Do stolicy USA wkroczył też oddział Gwardii Narodowej. Według CNN i dziennika "New York Times", rozkaz zatwierdził wiceprezydent Mike Pence, a nie Donald Trump.

- Kongres, który wieczorem wznowił obrady, zatwierdził wybór Joe Bidena na prezydenta USA.

"Dziś stanie się coś złego. Nie wiem co, ale coś złego się stanie"

Telewizja BBC zamieściła na swojej stronie internetowej relację dziennikarki politycznej Jamie Stiehm, która przebywała w budynku Kongresu w momencie, gdy wdarli się do niego zwolennicy Donalda Trumpa. Oto, co zobaczyła z galerii prasowej w Izbie Reprezentantów (relacja dziennikarki w narracji pierwszoosobowej):

Powiedziałam wcześniej mojej siostrze: Dziś stanie się coś złego. Nie wiem co, ale coś złego się stanie. Przed Kapitolem natknęłam się na grupę bardzo żywiołowo reagujących zwolenników prezydenta Donalda Trumpa, którzy wymachiwali flagami i deklarowali mu swoją wierność. Było poczucie, że kłopoty narastają.

OGLĄDAJ TVN24 W INTERNECIE >>>

Weszłam do budynku Izby Reprezentantów i udałam się na górę do galerii prasowej, gdzie mieliśmy przydzielone miejsca, patrząc na dość posępne zgromadzenie. Przewodnicząca Nancy Pelosi trzymała młotek i przestrzegała pięciominutowych wypowiedzi kongresmenów.

Gdy zaczynała się druga godzina posiedzenia, nagle usłyszeliśmy odgłos tłuczonego szkła. Zrobił się zamęt. Komunikat policji Kapitolu brzmiał: "Człowiek włamał się do budynku", więc wszyscy rozejrzeli się dookoła i w tamtym momencie było "po sprawie". Ale po tym nadeszły kolejne komunikaty. I były coraz bardziej pilne.

Ogłoszono, że intruzi sforsowali rotundę, która znajduje się pod słynną marmurową kopułą. Święty dom demokracji był pod ostrzałem.

Policja zdawała się nie wiedzieć, co się dzieje

Wielu z nas to zahartowani dziennikarze - ja obserwowałam przemoc związaną z zabójstwami w Baltimore - ale te wydarzenia były bardziej nieprzewidywalne. Policja zdawała się nie wiedzieć, co się dzieje. Nie byli skoordynowani. Zamknęli drzwi do sali posiedzeń, ale jednocześnie powiedziano nam, że będziemy musieli się ewakuować. Było więc poczucie paniki.

Bałam się. Powiem to. Rozmawiałam z innymi dziennikarzami, którzy mówili, że wstyd im za to, że się boją. Było poczucie, że "nikt tu nie dowodzi, policja Kapitolu straciła kontrolę nad budynkiem, wszystko może się zdarzyć".

CZYTAJ TAKŻE: "Gdy stracili schody, stracili kontrolę". Eksperci o "katastrofalnych" błędach na Kapitolu >>>

Zadzwoniłam do rodziny

Pamiętamy o zamachach z 11 września 2001 roku. Był jeden samolot, który spadł i nie trafił w cel. Tym celem był Kapitol. Pojawiły się tego echa. Zadzwoniłam do mojej rodziny, żeby dać im znać, że tu jestem, że to niebezpieczna sytuacja.

Padł strzał. Widzieliśmy, że w sali panował impas. Pięciu mężczyzn trzymało broń przy drzwiach. To był straszny widok. Mężczyźni patrzyli przez rozbite szyby i wyglądali, jakby mieli zacząć strzelać w ciągu sekundy.

Funkcjonariusze bronią sali amerykańskiego KongresuGetty Images North America

Na szczęście w sali Kongresu nie otworzono ognia. Ale przez jakiś czas wydawało się to realne. Wszystko działo się błyskawicznie.

Trzęsę się do tej pory

Żeby opuścić to miejsce, musieliśmy przeczołgać się pod poręczą. Nie miałam do tego odpowiedniego stroju. Wiele kobiet elegancko się ubrało, miało buty na obcasach, bo przyszły na formalną uroczystość.

Schroniłam się wraz z innymi w bufecie Izby Reprezentantów. Cała trzęsę się do tej pory.

"Możesz podburzać tłum, ale my idziemy dalej"

Dużo widziałam jako dziennikarka, ale to było coś więcej. To było zbiorowe podważanie, atakowanie i degradowanie sfery publicznej. I myślę, że właśnie dlatego spikerka Izby Reprezentantów chciała wrócić, znów chwycić młotek i ruszyć dalej.

Potem musiałam zdecydować, czy ja też wrócę do sali. Zdecydowałam, że prawdopodobnie tak zrobię, ponieważ przesłanie, które popłynie, brzmi: "możesz podburzać tłum, ale my idziemy dalej". Myślę, że jest to bardzo ważne przesłanie polityczne.

Stiehm to dziennikarka zajmująca się polityką oraz historią USA

Jamie Stiehm jest dziennikarką zajmującą się polityką oraz historią Stanów Zjednoczonych. W przeszłości pracowała między innymi w "The Baltimore Sun", "The Hill" i stacji CBS News w Londynie.

Obecnie jest waszyngtońską publicystką. Współpracuje z "New York Timesem" oraz portalem informacyjnym usnews.com.

Autorka/Autor:pp/kab

Źródło: BBC