Po zaostrzeniu się sytuacji w Donbasie w czwartek rozmowę telefoniczną w tej sprawie odbyli prezydent Rosji Władimir Putin i kanclerz Niemiec Angela Merkel. Rosyjski przywódca oskarżył Ukrainę o "prowokacyjne działania", niemiecka polityk zażądała, by Rosja zmniejszyła liczebność swoich oddziałów w okolicach Donbasu. Wiceszef kremlowskiej administracji Dmitrij Kozak oświadczył, że Rosja będzie zmuszona stanąć w obronie swoich obywateli w Donbasie w stopniu uzależnionym od skali ewentualnego konfliktu.
Trwające od 2014 roku walki między siłami ukraińskimi a wspieranymi przez Rosję rebeliantami na wschodzie Ukrainy pochłonęły dotychczas - jak się ocenia - ponad 13 tysięcy ofiar śmiertelnych.
W czwartek Sztab Operacji Połączonych Sił Zbrojnych Ukrainy poinformował, że od początku doby do godz. 7 rano w Donbasie wspierani przez Rosję separatyści pięć razy naruszyli obowiązujący od lipca rozejm.
Po doniesieniach o napiętej sytuacji w Donbasie w czwartek prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski postanowił osobiście odwiedzić strefę konfliktu na wschodzie kraju, a w Kijowie pilną wizytę, związaną z "zagrożeniem pokoju u granic Ukrainy", złożył szef polskiego MSZ Zbigniew Rau.
Rozmowa telefoniczna Putina z Merkel
W sprawie sytuacji w Donbasie odbyła się w czwartek rozmowa telefoniczna pomiędzy kanclerz Niemiec Angelą Merkel a prezydentem Rosji Władimirem Putinem. Kreml poinformował po rozmowie, że przywódcy wyrazili zaniepokojenie w związku z eskalacją sytuacji w Donbasie.
Rosyjski prezydent, według tej relacji, oskarżył Ukrainę o "prowokacyjne działania" w Donbasie. Oznajmił, że strona ukraińska "celowo zaostrza sytuację" na linii rozgraniczenia walczących sił. Powtórzył ocenę Rosji, że władze Ukrainy powinny prowadzić rozmowy z separatystami i nadać specjalny status obszarom wschodniej Ukrainy będącym pod ich kontrolą.
Rząd Niemiec przekazał po rozmowie liderów, że Merkel zażądała od Putina, by Rosja zmniejszyła liczebność swoich oddziałów wokół Ukrainy, aby zmniejszyć napięcie w regionie.
Kreml: będziemy musieli bronić obywateli Rosji w Donbasie zależnie od skali konfliktu
Dmitrij Kozak, wiceszef administracji prezydenta Rosji, oświadczył w czwartek, że "Rosja będzie zmuszona stanąć w obronie swoich obywateli w Donbasie zależnie od skali ewentualnego konfliktu". - Wszystko zależy od tego, jaka będzie skala pożaru. Jeśli będzie urządzona tam, jak mawia nasz prezydent, Srebrenica, to będziemy musieli stanąć w obronie (obywateli Rosji – red.) – powiedział.
W przeszłości Władimir Putin utrzymywał, że w razie przejęcia przez siły ukraińskie kontroli nad granicą ukraińsko-rosyjską w Donbasie dojdzie tam do "Srebrenicy", czyli masakry ludności cywilnej.
Kozak, który w administracji Putina zajmuje się polityką Kremla wobec krajów byłego Związku Sowieckiego, ocenił, że siły prorosyjskich separatystów "są dość zaprawione w bojach i są w stanie powstrzymać atak". - Wszystko więc zależy od drugiej strony – dodał.
Kozak: rozpoczęcie działań bojowych przez siły ukraińskie byłoby strzałem nie w stopę, ale we własną skroń
Przedstawiciel Kremla wyraził przekonanie, że rozpoczęcie w Donbasie przez siły ukraińskie działań bojowych byłoby "początkiem końca Ukrainy, strzałem nie w stopę, ale we własną skroń".
Ocenił zarazem, że Ukraina "raczej nie ma realnego zamiaru rozpętywania wojny na pełną skalę". Czwartkowa wizyta prezydenta Wołodymyra Zełenskiego w Donbasie nie doprowadzi - zdaniem Kozaka - do zaostrzenia sytuacji. Nazwał tę wizytę elementem "pracy informacyjnej" i wskazał na prawo Zełenskiego, "by jeździć po całym terytorium Ukrainy".
Kozak zapewnił, że Rosja nie ma na celu pozbawienia Ukrainy suwerenności, bowiem - jego zdaniem - Moskwie zależy, by u swych granic mieć "przyjazne, spokojne i stabilne państwo".
Współpracownik Putina powiedział także, że nie powinno być publicznych dyskusji o przeniesieniu rozmów na temat konfliktu w Donbasie z Mińska, stolicy Białorusi, do innego kraju.
Źródło: PAP, Reuters