Stany Zjednoczone nie powinny mieć z tym nic wspólnego. To nie jest nasza walka - tak wydarzenia w Syrii komentuje amerykański prezydent elekt. Czy w obliczu upadku reżimu Asada i przejęcia władzy w kraju przez islamskich rebeliantów, Donald Trump rzeczywiście może "nie mieć nic wspólnego" z Syrią? Jego retoryka może przegrać w starciu z amerykańskimi interesami.
Kiedy w miniony weekend Donald Trump wraz z innymi światowymi przywódcami świętował w Paryżu otwarcie odrestaurowanej katedry Notre Dame, w stronę Damaszku zmierzały jeepy syryjskich rebeliantów, finalizujących upadek reżimu Baszara al-Asada. Siedzący pomiędzy pierwszą parą Francji Trump uważnie śledził niespodziewany obrót wydarzeń na Bliskim Wschodzie.
"Syria to bałagan, nie nasz sojusznik" - napisał tego samego dnia na swojej platformie społecznościowej Truth. "Stany Zjednoczone nie powinny mieć z tym nic wspólnego. To nie jest nasza walka" - dodał.
"Ten post i kolejny następnego dnia były przypomnieniem o silnym mandacie prezydenta elekta, by nie ingerować w politykę zagraniczną" - komentuje BBC. Reakcja Trumpa rodzi wiele pytań o to, co nastąpi. "Biorąc pod uwagę, jak wojna domowa w Syrii wciągnęła i wpłynęła zarówno na mocarstwa regionalne, jak i globalne, czy Donald Trump naprawdę może 'nie mieć nic wspólnego' z Syrią, teraz, gdy rząd Baszara al-Asada upadł?" - zastanawia się brytyjski korespondent Tom Bateman.
Cele USA w Syrii
Obecna administracja USA zaangażowała się w gorączkową rundę dyplomacji w odpowiedzi na obalenie Asada i dojście do władzy syryjskiej islamistycznej grupy zbrojnej HTS, uważanej przez Waszyngton za organizację terrorystyczną.
Sekretarz stanu USA Antony Blinken krąży obecnie między Jordanią a Turcją, próbując uzyskać poparcie kluczowych państw regionu dla listy warunków, jakie Waszyngton stawia przyszłemu syryjskiemu rządowi, jeśli ten chce zostać formalnie uznany przez Stany Zjednoczone. Nowa władza w Syrii - zgodnie z amerykańskimi wytycznymi - musi być przejrzysta i inkluzywna, nie może pozwolić, by Syria stała się "bazą dla terrorystów", nie może zagrażać sąsiadom i musi zniszczyć wszelkie zapasy broni chemicznej i biologicznej, jakimi dysponował reżim Asada.
W opinii Mike'a Waltza, nominowanego przez Trumpa na doradcę ds. bezpieczeństwa narodowego, istnieje jedna przewodnia zasada w jego polityce zagranicznej. - Prezydent Trump został wybrany z przytłaczającym mandatem, by nie wciągać Stanów Zjednoczonych w żadne wojny na Bliskim Wschodzie - powiedział w tym tygodniu Waltz na antenie stacji Fox News. Jako "podstawowe interesy" Stanów Zjednoczonych w regionie wymienił Państwo Islamskie, Izrael oraz "arabskich sojuszników z Zatoki Perskiej".
"Komentarz Waltza były zgrabnym podsumowaniem poglądu Trumpa na Syrię jako małego elementu układanki" - podsumowuje BBC.
Jak dodaje, celem Trumpa jest zapewnienie, że resztki Państwa Islamskiego pozostaną pod kontrolą tak, aby przyszły rząd w Damaszku nie stanowił zagrożenia dla największego sojusznika USA w regionie - Izraela. Dla Trumpa bardzo istotne jest również przełomowe porozumienie dyplomatyczne i handlowe prowadzące do normalizacji stosunków między Izraelem a Arabią Saudyjską, które według niego jeszcze bardziej osłabi i upokorzy Iran.
Reszta - w ocenie Trumpa - to "bałagan", który musi posprzątać Syria.
W Syrii stacjonuje obecnie około 900 amerykańskich żołnierzy. Ich oficjalną misją jest walka z bojownikami Państwa Islamskiego, które w ostatnich latach zostało mocno rozbite, oraz szkolenie i wyposażanie Syryjskich Sił Demokratycznych (SDF), zbrojnej koalicji, zdominowanej przez syryjskich Kurdów i wspieranej przez Zachód, która od 2016 roku kontroluje północny wschód Syrii oraz strzeże obozów, w których przebywają bojownicy IS oraz ich rodziny.
W praktyce jednak obecność USA w Syrii wykracza poza wymienione wyżej cele. Amerykańskie siły na miejscu pomagają także zablokować potencjalny szlak tranzytu broni dla Iranu, który wykorzystywał Syrię do zaopatrywania swojego libańskiego sojusznika - Hezbollahu.
Kruchy izolacjonizm Trumpa
Robert Ford, były ambasador USA w Syrii za administracji Baracka Obamy, twierdzi - podobnie jak wielu innych analityków - że choć izolacjonistyczne instynkty Donalda Trumpa dobrze sprawdzają się w mediach społecznościowych, realia na miejscu oraz poglądy jego własnego zespołu mogą ostatecznie złagodzić jego stanowisko.
- (Trump) wprowadza do swojej administracji poważnych ludzi, którzy będą prowadzić jego sprawy dotyczące Bliskiego Wschodu - powiedział Wa'el Alzayat, były doradca ds. Syrii w Departamencie Stanu USA. Zwrócił uwagę, że senator Marco Rubio, który został nominowany przez Trumpa na sekretarza stanu, "jest poważnym graczem w polityce zagranicznej".
BBC przypomina, że napięcia pomiędzy izolacjonistycznymi ideałami a regionalnymi celami "osiągnęły punkt kulminacyjny" również w trakcie pierwszej kadencji Donalda Trumpa w Białym Domu. W 2019 roku wycofał on fundusze CIA dla części "umiarkowanych" syryjskich rebeliantów i nakazał wycofanie amerykańskich sił z północnej Syrii.
Wówczas, w obawie przed odrodzeniem się Państwa Islamskiego, członkowie administracji Trumpa doprowadzili do częściowego cofnięcia jego decyzji - przypomina BBC. Dodaje, że izolacjonistyczne ideały Trumpa zostały podważone także wtedy, gdy zdecydował się wystrzelić 59 pocisków manewrujących na syryjskie lotnisko po tym, jak w 2017 roku Asad przeprowadził atak przy użyciu broni chemicznej, w którym zginęło wielu syryjskich cywilów. Co więcej, Trump podwoił także sankcje wobec syryjskich przywódców.
Słowa Donalda Trumpa "to nie nasza walka" - w ocenie Waltza - wcale "nie oznaczają, że nie jest gotowy do interwencji". - Prezydent Trump nie ma problemu z podejmowaniem zdecydowanych działań, jeśli amerykańska ojczyzna jest w jakikolwiek sposób zagrożona - powiedział w stacji Fox News.
Różnice i podobieństwa Bideana i Trumpa
Stacja BBC zwraca uwagę, że niepewność związana z kontynuacją amerykańskiej misji w Syrii i chęć jej zakończenia nie są wyłącznie domeną Trumpa.
W rzeczywistości stanowiska ustępującej administracji Bidena i nowej administracji Trumpa w sprawie Syrii w dużej mierze się pokrywają. Pomimo znacznych różnic w tonie i retoryce, obaj przywódcy chcą, aby Damaszkiem rządził gabinet podatny na amerykańskie wpływy i interesy - ocenia w swojej analizie Tom Bateman. Jak dodaje, zarówno Biden, jak i Trump chcą wykorzystać upokorzenie Iranu i Rosji w Syrii.
Trump mówi dziś o Syrii: to nie nasza walka, ale w podobnym tonie wypowiadała się administracja Bidena twierdząc, że "to proces, który musi być prowadzony przez Syryjczyków, a nie Stany Zjednoczone".
Główną różnicą, która budzi największy niepokój wśród zwolenników Bidena, jest podejście Trumpa do obecności sił USA na miejscu oraz do amerykańskiego wsparcia dla SDF - twierdzi Bassam Barabandi, były syryjski dyplomata w Waszyngtonie, który pomógł syryjskim opozycjonistom uciec przed reżimem Asada. - Biden ma więcej sympatii, więzi i pasji (do Kurdów - red.) - ocenia. Dyplomata przypomina, że Biden był jednym z pierwszych senatorów, którzy odwiedzili kurdyjskie tereny w północnym Iraku po inwazji Saddama Husajna na Kuwejt.
- Trump i jego ludzie nie przejmują się tym aż tak bardzo. Biorą pod uwagę, by nie zostawiać swoich sojuszników w tyle, rozumieją to, ale sposób, w jaki to wdrażają, jest inny - powiedział Barabandi w rozmowie z BBC.
Według niego Trump "na pewno" wycofa amerykańskie wojska z Syrii, ale zrobi to stopniowo i na podstawie jasno określonego planu. - To nie będzie wyglądało, jak w Afganistanie, w ciągu 24 godzin - stwierdził dyplomata.
Źródło: BBC
Źródło zdjęcia głównego: John Moore/Getty Images