Premier Tajlandii Prayuth Chan-ocha zapowiedział, że nie ugnie się pod naciskiem wielotysięcznych protestów i nie ustąpi z urzędu. Zapowiedział też kary dla tych, którzy łamią obowiązujące prawo zakazujące zgromadzeń. Policja, aby rozpędzić demonstrujących, użyła armatek wodnych.
- Nie ustąpię - zadeklarował szef rzadu po nadzwyczajnym posiedzeniu gabinetu. - Rząd musi stosować dekret o stanie wyjątkowym. Musimy to robić, bo sytuacja stała się gwałtowna - dodał.
Premier odpowiedział na wydarzenia z czwartku, kiedy wielotysięczny tłum demonstrantów wyszedł na ulice Bangkoku mimo wprowadzonego tego dnia zakazu zgromadzeń. Protesty przeciwko Prayuthowi trwają od trzech miesięcy, a czwartkowa demonstracja była jedną z największych. Demonstranci, wśród których główną rolę odgrywają studenci, oskarżają Prayutha - generała, który doszedł do władzy w wyniku zamachu stanu w 2014 roku - o sfałszowanie wyborów w 2019. Domagają się też zmiany konstytucji i reformy monarchii.
Policja mobilizuje siły
Podczas piątkowych protestów policja użyła największych sił od trzech miesięcy, od kiedy trwają protesty - opisała Agencja Reutera. Protestujący skarżyli się na przemoc ze strony funkcjonariuszy, a jednym z haseł demonstracji było uwolnienie kilkudziesięciu osób, które zostały zatrzymane podczas poprzednich manifestacji.
Według relacji Reutera, demonstranci skandowali "Precz z dyktaturą". - To jasne, że Prayuth postrzega naród jako wroga, tak jak my jego - powiedział jeden z liderów protestów Panupong Jadnok.
Rzecznik policji przekazał, że ostrzegano o nielegalnym charakterze protestów, a prawo będzie egzekwowane z pełną surowością.
Premier ostrzegł protestujących
Prayuth ostrzegł, że demonstranci łamiący zakaz zgromadzeń zostaną ukarani. - Poczekajcie, to zobaczycie (...) Jeśli zrobicie coś złego, użyjemy prawa - oświadczył szef rządu. Według agencji AP w związku z czwartkowymi protestami zatrzymano dotąd co najmniej 51 osób.
W piątek prokuratura postawiła zarzuty dwóm demonstrantom, którzy w środę krzyczeli z dezaprobatą podczas przejazdu kolumny pojazdów z tajską królową Suthidą. Aresztowani mężczyźni usłyszeli zarzuty z przepisów prawa dotyczących użycia przemocy wobec monarchini. Otwarte gesty zniewagi przeciwko przedstawicielom monarchii należą w Tajlandii do rzadkości i są zabronione. Jak pisze agencja AP, mężczyznom może grozić kara od 16 lat więzienia do dożywocia.
Mimo gróźb premiera oraz policyjnych blokad w centrum Bangkoku w piątek ma się odbyć kolejna runda protestów.
Źródło: PAP