Szefowa Secret Service Julia Pierson wzięła na siebie we wtorek pełną odpowiedzialność za niedawne wtargnięcie do Białego Domu uzbrojonego w nóż intruza i obiecała, że taki incydent już nigdy się nie powtórzy. Kongresmeni nie zostawili na niej suchej nitki.
- To oczywiste, że nasz plan bezpieczeństwa nie został odpowiednio wdrożony. Biorę na siebie pełną odpowiedzialność i zapewniam, że to się nigdy więcej nie powtórzy - powiedziała Pierson w Kongresie.
Jednocześnie zapewniała, że jest dumna z pracy członków chroniącej prezydenta Secret Service, podkreślając, że w samym 2014 roku ujęli aż sześć osób, które przeskakiwały przez ogrodzenie Białego Domu.
Pytania o intruza
Pierson znalazła się we wtorek w defensywie, odpowiadając na pytania kongresmenów w związku z incydentem z 19 września.
42-letni emerytowany sierżant armii USA i weteran kampanii w Iraku Omar Gonzalez wspiął się po ogrodzeniu otaczającym rezydencję, przebiegł trawnik i dostał się do środka przez drzwi frontowe.
Według wtorkowego dziennika "Washington Post", wtargnął o wiele dalej w głąb siedziby prezydenta USA, niż wcześniej oficjalnie informowała Secret Service. Zanim został ujęty, udało mu się dobiec aż do sali wschodniej, East Room, wykorzystywanej do przemówień wygłaszanych przez szefa państwa.
Wbrew początkowym informacjom, że Gonzalez był nieuzbrojony, władze potwierdziły później, że intruz miał przy sobie nóż o 9-centymetrowym ostrzu. A w samochodzie policja znalazła później ponad 800 sztuk amunicji.
Ostra krytyka
- Jak na miłość boską do tego mogło dojść?(...). To, że intruzowi udało się frontowymi drzwiami wejść do Białego Domu, jest nie do przyjęcia - powiedział przewodniczący komisji ds. nadzoru i reformy rządu w Izbie Reprezentantów, republikanin Darrell Issa. Jego zdaniem incydent podważył zaufanie Amerykanów do zdolności Secret Service jeśli chodzi o ochronę prezydenta USA.
Wtórował mu republikanin Jason Chaffetz, szef podkomisji ds. bezpieczeństwa narodowego. - W obecnej erze terroryzmu musi być jasne dla każdego, kto próbuje zaatakować Biały Dom, że zostanie zabity - powiedział. Wyrażał obawy, że sytuacja bezpieczeństwa Białego Domu "pogorszyła się w ciągu ostatnich lat".
Z kolei czarnoskóra demokratka Eleanor Norton zwróciła uwagę, że Obama "otrzymał trzy razy więcej gróźb śmierci niż jego poprzednicy".
Wyciszony alarm?
Według "WP", powołującego się na pragnących zachować anonimowość członków Secret Service, znajdujący się przy drzwiach wejściowych system alarmowy, który powinien ostrzec ochronę w środku, nie zadziałał 19 września, gdyż został wcześniej "wyciszony" na prośbę woźnych, którzy skarżyli się na uciążliwy dźwięk. Na razie Secret Service odmówiła komentowania najnowszych rewelacji dziennika.
W chwili wtargnięcia Gonzaleza do Białego Domu prezydenta Baracka Obamy ani członków jego rodziny tam nie było. Nikt nie został ranny. Jak zapewnił rzecznik Obamy, "prezydent i Pierwsza Dama jak wszyscy rodzice niepokoją się o bezpieczeństwo swych dzieci, ale mają zaufanie do kobiet i mężczyzn służących w Secret Service".
Co z tym Secret Service?
Incydent postawił jednak pod znakiem zapytania skuteczność procedur bezpieczeństwa stosowanych przez Secret Service, zwłaszcza że nie był to pierwszy przypadek, który wskazywałby na dość opieszałą reakcję służb na zagrożenie.
"Washington Post" ujawnił, że gdy w 2011 roku w kierunku Białego Domu padły strzały, zostały one zignorowane i wzięte za hałas samochodu, mimo że kilku agentów Secret Service poinformowało zwierzchników o tym, że słyszało strzały. Dopiero cztery dni później odkryto, że jedna z kul uszkodziła szybę w oknie.
Okazało się, że ogień otworzył 21-letni mężczyzna, w którego samochodzie, zaparkowanym tuż przy Białym Domu, policja już w dniu incydentu znalazła karabin automatyczny AK-47. Ale nikt nie połączył tego z faktem słyszanych wcześniej strzałów i mężczyzna nie został aresztowany. Ujęto go dopiero po kilku dniach w Pensylwanii.
Autor: //gak / Źródło: PAP