Stracili władzę z Janukowyczem. Ale secesja im się nie opłaca

Lato 2012 r. XIV Zjazd Partii Regionów - cała partia murem za Janukowyczempartyofregions.ua

Po aneksji Krymu Rosja przystąpiła do drugiego etapu operacji przeciwko Ukrainie. Tym razem celem miało być pozbawienie Kijowa kontroli nad siedmioma obwodami wschodniej i południowej Ukrainy lub przynajmniej storpedowanie w nich wyborów prezydenckich. Kilka dni przed głosowaniem można uznać, że Moskwa osiągnęła tylko połowiczny sukces.

Destabilizacja obwodów ługańskiego i donieckiego jest faktem – i w dużej części Donbasu wyborów nie uda się przeprowadzić. Ale już w Charkowie i Odessie rosyjski scenariusz nie wypalił. Kluczowymi momentami były tam nieudany zamach na mera Charkowa Hiennadija Kernesa oraz krwawe zamieszki w Odessie (2 maja).

Natomiast w pozostałych obwodach tzw. Noworosji (Zaporoże, Mikołajów, Chersoń) miejscowe proukraińskie siły w zarodku zdusiły ruchy separatystyczne (zamieszki w połowie kwietnia). Głównym bastionem ukraińskiej państwowości, promieniującym na Donbas czy południe kraju, okazuje się Dniepropietrowsk i silne gubernatorskie rządy oligarchy Ihora Kołomojskiego.

Lokalnej elicie secesja się nie opłaca

Zdecydowana większość lokalnej nomenklatury związana z rządzącą do niedawna w Kijowie Partią Regionów jest zainteresowana utrzymaniem integralności terytorialnej Ukrainy. Bynajmniej nie z powodu jakiegoś patriotyzmu, a po prostu kalkulacji finansowych.

Chodzi o utrzymanie dotychczasowych wpływów w biznesie i lokalnej polityce. W "sfederalizowanej" Ukrainie, której południowe i wschodnie obwody byłyby faktycznym rosyjskim protektoratem, Partia Regionów straciłaby wpływ na rządy centralne w Kijowie. Bo niemal całe jej zasoby finansowo-administracyjne i elektorat to właśnie Donbas i południe Ukrainy. Śmiertelnym zagrożeniem dla oligarchów z Donbasu byłoby wkroczenie potężniejszych oligarchów rosyjskich (jedynym mogącym stawić im czoła jest ewentualnie Achmetow).

Projekt Noworosja zagraża w równym stopniu ukraińskim interesom narodowym, jak i właścicielom donieckiego przemysłu.

Czego chcą?

Zamiast federalizacji "donieckie" elity chcą decentralizacji – administracyjnej i finansowej. I w tym wypadku wychodzi to naprzeciw przygotowywanym w Kijowie propozycjom dla całego kraju.

Jeszcze w kwietniu na obwodowych zjazdach Partii Regionów w Doniecku i Ługańsku przyjęto uchwały popierające jedność Ukrainy i sprzeciw wobec federalizacji, wzywające do decentralizacji i nadania rosyjskiemu statusu drugiego języka państwowego. Te postulaty forsuje w parlamencie w Kijowie PRU.

Decentralizacja oznaczałaby m.in. wybór gubernatorów i lokalnych władz przez mieszkańców (teraz administrację wykonawczą narzuca Kijów) oraz pozostawienie większości wpływów z podatków na szczeblu samorządu.

Kwestią, która najmocniej dzieli teraz Kijów i lokalne elity, jest status języka rosyjskiego. Centralne władze są tutaj dużo mniej ustępliwe, zwłaszcza, że koalicjantem jest nacjonalistyczna Swoboda.

Między młotem a kowadłem

Między akcjami separatystów a operacją antyterrorystyczną Kijowa próbuje lawirować Partia Regionów.

Większość struktur PRU była przeciwna "referendom" pod lufami kałasznikowów. Ale nieprzyjemną niespodzianką dla nich była duża liczby dotychczasowych zwolenników partii, którzy jednak poszli głosować. To bardzo niepokoi lokalne elity, które powodu takiego stanu rzeczy upatrują w operacji antyterrorystycznej rządu kijowskiego.

15 maja Mykoła Lewczenko, młoda, wschodząca gwiazda Partii Regionów – który w kwietniu poparł jedność Ukrainy – stanął na czele demonstracyjnego wyjścia deputowanych Partii Regionów i komunistów z sali parlamentu. Lewczenko i Petro Symonenko (lider komunistów) zażądali natychmiastowego zakończenia operacji antyterrorystycznej oraz „pokojowych negocjacji”. Podobne oczekiwania wyraził dzień wcześniej podczas okrągłego stołu pod auspicjami OBWE oligarcha Wadim Nowinskij – wpływowa postać z obwodu mikołajowskiego.

Rozpad "partii władzy"

Pozycję Partii Regionów osłabiają wewnętrzne podziały. Odsunięta od władzy w Kijowie, pozbawiona stanowisk gubernatorów, atakowana zarówno przez część mediów ukraińskich, jak i media rosyjskie, tracąca lokalnie wpływy na rzecz zbrojnych separatystów, Partia Regionów rozpadła się na kilka frakcji.

Do czasu rewolucji, partią trzęsły trzy klany: dominująca Familia (Janukowycz), klan gazowy (Dmytro Firtasz) i klan doniecki (Rinat Achmetow). Dwaj ostatni, tracący w ostatnich latach na rzecz Familii, skwapliwie wykorzystali bunt przeciwko Janukowyczowi i w decydującym momencie przeszli na stronę Majdanu i opozycji.

Najpierw ich ludzie w parlamencie odmówili poparcia wprowadzenia stanu wyjątkowego. W sumie ok. 100 deputowanych z grup Achmetowa i Serhija Tyhypki (cała frakcja PRU liczyła 204 osób). To właśnie związani z Achmetowem i Firtaszem deputowani PRU swoimi głosami umożliwili następnie powołanie nowego rządu oraz przeprowadzenie niezbędnych zmian, do których potrzebna była większość konstytucyjna.

Achmetow i reszta

Zatrzymanie lidera klanu gazowego Firtasza w Wiedniu umocniło Achmetowa. To on narzucił swoją wolę partii - kandydatem na prezydenta został były gubernator charkowski Mychajło Dobkin. Dlaczego akurat on? Achmetow wysunął Dobkina po to, żeby ten dostał wystarczająco dużo głosów, aby uzyskać legitymację wyborów na wschodniej Ukrainie, a zarazem nie tyle, by wejść do II tury – to już groziłoby rozłamem kraju.

Kiedy swoich kandydatur nie wycofali Tyhypko i Oleg Cariew, zostali wyrzuceni z partii. Tyhypko tworzy własną partię. I on i Cariew wywodzą się z Dniepropietrowska, ale tam teraz rządzi Kołomojski.

W Donbasie zaś postacią nr 1 jest Achmetow. Bardzo długo wszyscy zastanawiali się, w co gra. Czekał, grał na kilku fortepianach. Wydaje się, że podjął decyzję po "referendum" 11 maja. Rosja nie wkroczyła, nic wielkiego się nie stało, więc najbogatszy Ukrainiec otwarcie opowiedział się za pozostaniem Donbasu w granicach Ukrainy. - Donbas może być szczęśliwy tylko w składzie jednej, niepodzielnej Ukrainy; ogłoszenie niepodległości czy przyłączenie tego regionu do Rosji będzie oznaczało sankcje, brak pracy i biedę – oświadczył 14 maja Achmetow.

I przystąpił do działania. Dwa dni później w półmilionowym Mariupolu nie było śladu obecności rebeliantów. Ulice kontrolują patrole złożone z milicji i pracowników lokalnych zakładów przemysłowych, należących do Achmetowa.

Oligarcha z zadowoleniem przyjąłby szersze uprawnienia wschodnich regionów Ukrainy, ale nie leży w jego interesie ich secesja i powtórka Naddniestrza. To oznaczałoby nawet upadek jego imperium. Achmetow woli mieć na głowie zbrojnych separatystów.

Kiedy władze samozwańczej Donieckiej Republiki Ludowej zażądały od niego oświadczenia o lojalności i przekazywania podatków do ich "budżetu", odpowiedział krótko: "SCM (holding Achmetowa - red.) pracuje wyłącznie na podstawie prawa Ukrainy. Dotyczy to także płacenia podatków do budżetu centralnego i lokalnego".

Na czyją korzyść działa czas?

Wszystkie sondaże przeprowadzone na południu i wschodzie Ukrainy w ostatnich miesiącach 2013 i pierwszych tego roku pokazują, że zdecydowana większość mieszkańców jest za jednością Ukrainy i nie chce „federalizacji” wg modelu lansowanego przez Rosję.

Ale to może się zmienić i nie wiadomo, jaki wpływ na poglądy mieszkańców miały wydarzenia ostatnich dwóch miesięcy: działania zbrojnych separatystów, ich „referenda”, mało skuteczna operacja antyterrorystyczna Kijowa. A wszystko w warunkach płynącej z radia i telewizora propagandy Rosji. Co gorsze – i to jest najcięższy grzech zaniedbania ze strony władz ukraińskich – nie znajdującej odpowiedzi ze strony Kijowa.

[object Object]
Jacek Czaputowicz o szczycie czwórki normandzkiej w Paryżutvn24
wideo 2/23

Autor: Grzegorz Kuczyński / Źródło: tvn24.pl

Źródło zdjęcia głównego: partyofregions.ua

Tagi:
Raporty: