Co tak na prawdę wydarzyło się w Rumunii i kto za kim tam stał? Dziennikarskie śledztwo ujawnia kulisy zaskakującej kampanii prorosyjskiego kandydata na prezydenta. Kampania była zaskakująca, bo skuteczna, mimo że kandydat nieznany. Teraz zaskoczenia tylko się mnożą, a nie wszystkie swoje źródła mają na Kremlu. Materiał magazynu "Polska i Świat". Całe wydanie dostępne w TVN24 GO.
W Bukareszcie jak u Hitchcocka. Najpierw trzęsienie ziemi - gdy wybory prezydenckie przeprowadzono i po pierwszej turze je unieważniono. Teraz wypływają kolejne doniesienia, które potęgują napięcie.
Rumuńscy dziennikarze śledczy znaleźli trop, który wskazuje, że wygrana w unieważnionych wyborach prorosyjskiego nieznanego kandydata to nie była sprawka jedynie manipulacji w mediach społecznościowych rosyjskich służb.
- W przededniu wyborów doszło najpierw do wypromowania kandydata skrajnego, a potem anulowania wyborów, co jest bardziej charakterystyczne dla krajów o mniej stabilnej sytuacji politycznej – mówi Jakub Bielamowicz z Instytutu Nowej Europy.
Nieudana intryga rozbicia radykalnego elektoratu
Dziennikarze portalu snoop.ro, powołując się na rumuński urząd monitorujący wydatki partii politycznych, sugerują, że kampania kandydata, który podważa sens NATO, Ukrainę nazywa wymyślonym państwem, a Władimira Putina i faszystów z lat 30. XX wieku chwali, była pośrednio sponsorowana przez partię wchodzącą w skład - rzekomo prozachodniej - koalicji rządzącej.
To miała być wyrafinowana intryga. Partia Narodowo-Liberalna przy udziale służb miała pomagać na TikToku radykalnemu kandydatowi Calinowi Georgescu. Opłacana przez PNL firma Kensington Communication wynajęła 130 internetowych twórców, którzy zaczęli pracę - udaną tak bardzo, że zaskoczyło to nawet mocodawców.
- Ewidentnie ta intryga wymknęła się spod kontroli, a może nawet nie tyle wymknęła, co została przejęta przez służby rosyjskie i one nadały temu jeszcze większy rozmach, niż początkowo zamierzano – twierdzi Jakub Pieńkowski z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.
Po co ta gra? PNL współrządziła i po wyborach parlamentarnych, które odbyły się niemal równocześnie z problematycznymi prezydenckimi - również rządzi. Ale potrzebowała nowego otwarcia, przegrupowania, bo do rządzenia mało komu było tam spieszno. Chodziło też o osłabienie innych postępowych sił. Powód? Konieczność wprowadzenia podwyżek i zamrożenia pensji w budżetówce.
Groźba wygranej prorosyjskiego Georgescu
Wprowadzenie do gry proputinowskiego kandydata Georgescu i jego wypromowanie miało jeden cel - pokazać Rumunom, że rząd może nie jest wymarzony, ale i tak lepszy od radykałów, którzy mogą wepchnąć Rumunię w objęcia Kremla.
- Jeżeli faktycznie partia PNL wspierała Georgescu, to żeby rozbić głosy elektoratu radykalnie prawicowego – uważa Jakub Bielamowicz.
Efekt zamieszania jest taki, że nowy rząd socjaldemokratycznego premiera, majstrującej - jak się okazało - przy wyborach liberalnej PNL i proorbanowski Demokratyczny Związek Węgrów w Rumunii - wystawi jednego kandydata.
Ta intryga może sprawić, że zaufanie do partii rządzących osłabnie. Być może tak mocno, że groźba wygranej prorosyjskiego Georgescu - wcale nie będzie tylko złym wspomnieniem. Nowy termin - 23 marca. Druga tura, dwa tygodnie później.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: ROBERT GHEMENT/PAP/EPA