- Przyjaciele, nasza ojczyzna na was czeka! - zawołał Władimir Putin do rosyjskich żołnierzy w Syrii. Z pompą nakazał wycofanie "znacznej części" kontyngentu interwencyjnego do kraju i ogłosił zwycięstwo w wojnie z "terrorystami". Choć część rosyjskich oddziałów rzeczywiście wyjeżdża, to Rosja tak naprawdę zostaje w Syrii. Cała akcja ma za to istotne znaczenie w wewnętrznych rozgrywkach politycznych w Rosji.
Putin przyleciał niespodziewanie do Syrii w poniedziałek. Zatrzymał się tam na kilka godzin w drodze do Egiptu. Przyleciał na pokładzie specjalnego samolotu Tu-214PU, który zapewnia ciągłą łączność z siłami strategicznymi. Na miejscu był już minister obrony Siergiej Szojgu i syryjski dyktator Baszar al-Asad. Była obowiązkowa parada, krótkie przemowy, uściski rąk z żołnierzami. - W nieco ponad dwa lata rosyjskie siły zbrojne i syryjska armia pokonały najbardziej zaprawionych w boju międzynarodowych terrorystów. Wracacie do domu zwycięscy. Przyjaciele, nasza ojczyzna na was czeka! - zadeklarował prezydent.
Drugie zwycięstwo
Jak sprecyzował minister Szojgu, nastąpi teraz wycofanie "znaczących" rosyjskich sił z Syrii. Choć Kreml stara się przedstawić sytuację jako powrót do domu po walnym zwycięstwie, to faktycznie jest to tylko częściowo prawda. Rosjanie już raz wycofywali się z Syrii, deklarując swoje zwycięstwo. Było to w marcu 2016 roku. - Zadania zlecone ministerstwu obrony i siłom zbrojnym zostały zrealizowane, więc nakazałem ministrowi wycofanie głównej części naszych sił z Syrii - mówił wówczas Putin. Do kraju wróciła część samolotów i śmigłowców, ale na ich miejsce przyleciały inne. Potem przysłano jeszcze wiele dodatkowych sił. Teraz jest mowa o powrocie do Rosji 25 samolotów i śmigłowców, batalionu (kilkuset ludzi) żandarmerii, batalionu saperów, mobilnego szpitala i niesprecyzowanej liczby operatorów sił specjalnych. To wszystko siły, które przysłano do Syrii już po tym pierwszym "wycofaniu". Dodatkowo grupa bombowców dalekiego zasięgu Tu-22M3 ma "wycofać się" do macierzystej bazy w centrum Rosji z wysuniętego lotniska Mozdok na Kaukazie, skąd prowadziły loty nad Syrię.
Zostają dwie kluczowe bazy
Nie wiadomo jednak, jakie właściwie siły Rosjanie mieli w Syrii dotychczas. Z różnych zdjęć i nagrań można wywnioskować, jakie typy sprzętu są wykorzystywane, ale nie to, ile właściwie go jest. Podobnie nie wiadomo, ilu rosyjskich żołnierzy jest w Syrii. Zwłaszcza że Moskwa ma się posługiwać znaczną liczbą najemników. Oficjalnie śmierć poniosło niemal 50 rosyjskich żołnierzy. Agencja Reutera twierdzi jednak na podstawie własnego śledztwa, że straty są mniej więcej trzy razy większe, jeśli uwzględni się wspomnianych najemników i "żołnierzy na urlopach". Ma to wynikać z dokumentów zgonu wystawianych przez konsulat w Damaszku. Co najważniejsze, Rosjanie zostają bezterminowo w dwóch dużych bazach - morskiej Tartus i lotniczej Hmejmim. Obie zostały im wydzierżawione przez syryjski rząd. Pierwsza stanowi ważne centrum przeładunkowe dla całego ciężkiego sprzętu i zapasowe schronienie dla mniejszych rosyjskich okrętów. Tamtędy z Rosji docierają czołgi, transportery opancerzone, amunicja i masa innych zapasów, które pozwalają wyczerpanym wieloma latami wojny domowej siłom reżimowym dalej walczyć.
Hmejmim stała się natomiast centrum całej rosyjskiej aktywności w Syrii. Poza samolotami i śmigłowcami rozmieszczono tam sztaby. Wszystko chronią systemy przeciwlotniczy krótkiego i dalekiego zasięgu. Dodatkowo bywały tam, choć nie wiadomo, czy są tam na stałe, wyrzutnie rakiet Iskander i Bastion. Nie ma mowy o wycofaniu tych sił. Rosjanie nie ukrywają, że Syria jest dla nich dużym realistycznym poligonem testowym dla nowego uzbrojenia. Najpewniej nie przestanie nim być. Kontrolowanie Tartus i Hmejmim pozwoli Rosjanom praktycznie w dowolnej skali i niepostrzeżenie przerzucać do Syrii takie siły, jakie uznają za stosowne. Wycofanie ich części na rozkaz Putina to tylko pokaz.
Manewr wyborczy
Całe wydarzenie jest wiązane między innymi przez agencję Reutera z wyborami prezydenckimi w Rosji. Pokazowe ogłoszenie zwycięstwa, powroty żołnierzy w glorii chwały pogromców dżihadystów i różne towarzyszące temu wydarzenia, na pewno zostaną wykorzystane przez państwowe media działające na rzecz Putina. Nie chodzi przy tym o zapewnienie mu zwycięstwa w marcowych wyborach, bo to jest pewne. Jak pisze Reuters, chodzi raczej o zapewnienie wysokiej frekwencji, która jest teraz wyznacznikiem popularności przywódcy. Sama Syria pozostaje natomiast nadal pogrążonym w wojnie domowej tyglem różnych sił i organizacji. Choć Rosjanie ogłaszają zwycięstwo, to faktycznie istnieją jeszcze enklawy kontrolowane przez dżihadystów. To kilka miejscowości położonych przy granicy z Irakiem. Do pokoju w całym kraju daleko. Cała jedna prowincja (Idlib) pozostaje pod kontrolą różnej maści organizacji rebelianckich. Takich, które Rosjanie zbiorczo określają mianem "terrorystycznych". Zwycięstwo ogłoszone przez Putina trudno więc nazwać pełnym. - Spotkaliśmy się już w przeszłości z takimi oświadczeniami. Okazały się być znacznie mniej istotne, niż początkowo by się wydawało - skomentował w rozmowie z agencja Reutera zastrzegający sobie anonimowość europejski dyplomata.
Autor: mk/adso / Źródło: tvn24.pl, Reuters
Źródło zdjęcia głównego: kremlim.ru