Pozornie system przeciwlotniczy S-300 to już niemal zabytek. Zaprojektowano go w ZSRR w latach 60-tych. Dlaczego więc Izrael i Zachód tak nerwowo reagują na zapowiedź jego dostaw dla Syrii? Otóż "diabeł tkwi w szczegółach". Rosjanie planują wysłać dyktatorowi Baszarowi Asadowi gruntownie zmodernizowaną wersję S-300 PMU-2, która należy do najgroźniejszych broni przeciwlotniczych na świecie.
O zamiarze dostarczenia do rozdartej wojną domową Syrii systemu S-300 Rosjanie poinformowali na początku tego tygodnia. Jak oznajmili przedstawiciele Kremla, ma to "ostudzić pewne gorące głowy", co zapewne odnosi się do licznych w Izraelu i na Zachodzie zwolenników przeprowadzenia interwencji zbrojnej w Syrii, oraz izraelskich polityków, którzy autoryzują naloty na kraj Asada. To bardzo silny sygnał obliczony na wsparcie Asada, bardziej w sferze politycznej, niż stricte militarnej.
Deklaracja o dostarczeniu S-300 nie oznacza, że za tydzień pod Damaszkiem będą stały gotowe do działania wyrzutnie rosyjskich rakiet, które w przeciwieństwie do pozostałych będących w posiadaniu Syrii, miałyby szansę zagrozić izraelskim czy amerykańskim samolotom. Proces wysłania i przygotowania do działania całego systemu przeciwlotniczego w kraju nie mającym doświadczenia w jego obsłudze to długotrwały proces.
Chodliwy towar
Sami Rosjanie przyznają, że S-300 nie trafią do Syrii wcześniej niż jesienią. Stwierdził to anonimowy "przedstawiciel przemysłu zbrojeniowego" w rozmowie z agencją Interfax. Zawarł przy tym groźbę, że terminarz dostaw może zostać przyśpieszony w zależności od tego, jak rozwinie się sytuacja w regionie. Wskazał przy tym, że wszelkie naloty z "państw zewnętrznych", co oznacza de facto Izrael, lub "ustanowienie strefy zakazu lotów", którą forsują np. niektórzy politycy w USA, będą pretekstem do szybszego wysłania S-300.
Niezależnie od tych ostrych deklaracji, nawet perspektywa dostarczenia systemu jesienią jest wyjątkowo optymistyczna. S-300 są produkowane przez rosyjski koncern Ałmaz-Antej, który jest głównym dostawcą systemów przeciwlotniczych dla rosyjskiego wojska i na eksport. Firma od lat ma problem z "klęską urodzaju". Zamówienia na systemy S-300, S-400 i perspektywiczne S-500 są tak liczne, że fabryki nie nadążają z produkcją i znaczne opóźnienia w dostawach są standardem. W takiej sytuacji trudno się spodziewać, że gdzieś czekają gotowe do wysłania do Syrii baterie S-300 w specjalnej wersji eksportowej, jaką jest PMU-2, nazywana też "Favorit". Rosjanie standardowo obniżają możliwości eksportowanego uzbrojenia względem tego przeznaczonego dla swojego wojska.
Kwestia przyswajania wiedzy
Kolejnym problemem jest odpowiednie wyszkolenie syryjskich operatorów nowego systemu. Syryjczycy dotychczas nie mieli styczności z S-300, więc muszą uczyć się jego obsługi od podstaw, co wymaga czasu. Syryjscy operatorzy muszą przyjechać na złożone szkolenia do Rosji, gdzie opanowywaliby nowy system pod okiem rosyjskich instruktorów. Według byłego dowódcy rosyjskiego lotnictwa, generała Anatoliego Kornukowa, opanowanie podstaw obsługi S-300 to od dwóch do czterech tygodni, przy czym dużo zależy od "gorliwości" uczonych. Później Rosjanie muszą pojechać do Syrii, aby uczestniczyć w "uruchomieniu" baterii i włączeniu ich do syryjskiego systemu obrony przeciwlotniczej. W czasach Zimnej Wojny standardem było to, że dostarczane z ZSRR nowoczesne uzbrojenie było przez pewien czas obsługiwane przez radzieckich "ochotników". Obecnie takie rozwiązanie wydaje się wątpliwe. Kreml ryzykowałby ostre reakcje polityczne, gdyby Rosjanie służyli u boku wojska Asada, które jest uwikłane w krwawą wojnę domową. Bez odpowiednio przeszkolonej obsługi nowe baterie przeciwlotnicze byłyby bezużyteczne i stanowiłyby łatwy cel dla ewentualnych napastników. Można przypuszczać, że nawet po kilkutygodniowym podstawowym szkoleniu Syryjczycy nie byliby w stanie wykorzystać S-300 w pełni, a ich potencjalnymi wrogami są najlepsze siły lotnicze świata.
Nowe zasady gry
Pomimo tych problemów, pojawienie się S-300 w Syrii zmieniłoby warunki gry. Obecnie kraj Asada jest na łasce izraelskiego lotnictwa, które od lat nie robi sobie nic z syryjskiej obrony przeciwlotniczej i przeprowadza bez strat skryte naloty, w znacznej mierze dzięki bardzo sprawnym systemom walki elektronicznej. Można założyć, że podobnych problemów nie mieliby np. interweniujący Amerykanie. Jedna bateria S-300 nie obroniłaby całej Syrii przed wrogim lotnictwem, ale jak mówi gazecie "Guardian" Robert Hewson, analityk Jane's: "Jeśli planujesz wlecieć sobie nad kraj Asada i zacząć zrzucać bomby, to będzie to spora zagwozdka". Podobnego zdania jest generał Kornukow. Jego zdaniem wojsko Asada po zintegrowaniu S-300 z pozostałymi systemami dostarczonymi przez Rosję, w tym systemem obrony krótkiego zasięgu Pantsir i średniego zasięgu Buk-M, będzie dysponować "dość dobrą" obroną. Izrael zapowiedział, że jeśli S-300 trafi do Syrii, to będzie "wiedział co zrobić", niedwuznacznie sugerując nalot. Hewson jest jednak przekonany, że byłoby to zbyt ryzykowne, ponieważ w pobliżu rakiet byłoby pełno Rosjan, których zabicie wywołałoby dyplomatyzną burzę.
Jeden z atutów rosyjskiego przemysłu
Zachodnie lotnictwa od upadku ZSRR dokładnie poznały potencjał S-300 i, jak mówi Hewson, traktują go z "szacunkiem". Polem do eksperymentowania jest między innymi Słowacja, która odziedziczyła po Czechosłowacji kilka baterii tego systemu i Bułgaria. Lotnictwa państw NATO regularnie przeprowadzały manewry z udziałem sojuszniczych S-300, ucząc się ich zwalczania. Poradziecki system miał się okazać groźnym przeciwnikiem. S-300 nigdy nie zostały wykorzystane bojowo i nie ma żadnych danych pozwalających ocenić ich skuteczność na prawdziwym polu walki. Jego specyfikacje techniczne, w wersji PMU-2, są jednak imponujące. Zastosowane w nim rakiety mają zasięg niemal 200 kilometrów i mogą zwalczać nie tylko samoloty, ale też rakiety balistyczne krótkiego zasięgu. Jego możliwości uznaje się za porównywalne z najnowszymi wersjami amerykańskich Patriotów. Rozstawione na południu Syrii, w pobliżu granicy z Izraelem, S-300 sięgałyby w głąb terytorium Państwa Żydowskiego. Izraelskie media rozpisują się nawet o zagrożeniu dla cywilnych samolotów wykonujących rejsy nad Izraelem. S-300 mogłyby też bronić powietrza nad południowym Libanem, gdzie swoje bazy ma Hezbollah, wierny sojusznik Damaszku.
Autor: Maciej Kucharczyk\mtom / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Wikipedia (CC BY SA) | Vitaly V. Kuzmin