Opóźnia się publikacja wstępnego raportu ws. katastrofy malezyjskiego boeinga nad Ukrainą. Jeszcze niedawno Holenderskie Biuro Bezpieczeństwa (OVV) twierdziło, że zespół 25 ekspertów ogłosi wstępne ustalenia w pierwszym tygodniu września. Ale w ostatnich dniach rzecznik OVV poinformował, że „nie może określić” daty publikacji raportu. Tymczasem Holandia wszczęła oddzielne śledztwo kryminalne.
Międzynarodowe śledztwo ws. katastrofy lotniczej 17 lipca nad Donbasem, formalnie nadzorowane przez Holandię, przedłuża się. Na opóźnienie wydania raportu wpływ może mieć słabość dowodów i spory w śledczym zespole. W tym pierwszym przypadku największą słabością jest praca, a właściwie niemal jej brak, na miejscu katastrofy.
Nie wiadomo też, ile danych (zdjęcia satelitarne, rejestry połączeń, nasłuch elektroniczny, dane z kontroli lotów) udało się śledczym pozyskać i jaki jest stopień autentyczności tych dowodów rzeczowych. Nie wszystkim uczestnikom musi zależeć na pełnym wyjaśnieniu okoliczności katastrofy. A trzeba pamiętać, że w zespole śledczym zasiadają eksperci z dwóch stron wzajemnie obciążających się winą ze zestrzelenie samolotu: z Rosji i Ukrainy. Jak w tej sytuacji uda się sporządzić spójny, wiarygodny i maksymalnie wyjaśniający sprawę raport, pod którym podpiszą się wszyscy członkowie zespołu? Zapewne okaże się, że więcej dowiemy się z ustaleń innego śledztwa – kryminalnego, wszczętego przez Holandię.
Ale to oznacza, że większość odpowiedzi poznamy nie za kilka miesięcy, nie za rok, ale nawet za kilka lat.
Dramat 17 lipca
Samolot rejsu MH17 Malaysia Airlines lecący z Amsterdamu do Kuala Lumpur runął na ziemię w pobliżu miejscowości Torez w obwodzie donieckim w dniu 17 lipca. Na pokładzie znajdowało się prawie 300 osób. Wszystkie zginęły.
Pierwsze informacje wskazywały, że maszynę zestrzelił pocisk rakietowy ziemia-powietrze. Ukraińcy i Rosjanie zaczęli się przerzucać odpowiedzialnością za katastrofę, wyjaśnianie okoliczności katastrofy długo utrudniał brak dostępu do wraku, leżącego na terenie kontrolowanym przez rebeliantów. Choć brak na to twardych dowodów, najbardziej prawdopodobną i najczęściej przyjmowaną przez opinię międzynarodową teorią jest zestrzelenie boeinga przez pocisk wystrzelony przez rebeliantów z systemu rakietowego Buk, otrzymanego od armii rosyjskiej.
Międzynarodowe grono ekspertów
Najwięcej, bo aż 193 obywateli straciła 17 lipca Holandia. I to właśnie ten kraj odgrywa wiodącą rolę w wyjaśnianiu okoliczności katastrofy. Holendrzy sformowali zespół 25 śledczych z siedmiu krajów, by – wraz z ekspertami Międzynarodowej Organizacji Lotnictwa Cywilnego (ICAO) – wyjaśnili, jak doszło do zestrzelenia samolotu. Rodziny ofiar z 10 krajów miały początkowo nadzieję, że zespół wskaże winnych. Ale OVV w komunikacie z 11 sierpnia – dwa tygodnie po rozpoczęciu śledztwa – stwierdziło, że nie orzeknie o winie żadnej ze stron konfliktu. Śledztwo ma co prawda znaleźć przyczynę katastrofy, ale nie wychodzić przy tym poza naukowe jej udokumentowanie.
O tym, co robi 25 ekspertów zamkniętych w siedzibie OVV w Hadze, nie wiadomo prawie nic. Medi mogą jedynie spekulować na temat dowodów i wiedzy posiadanej przez prowadzących dochodzenie jedynie na podstawie rzadkich i bardzo skąpych komunikatów biura prasowego OVV.
W zespole badającym przyczyny katastrofy zasiadają specjaliści z USA, Wielkiej Brytanii, Niemiec, Malezji, Australii, Ukrainy, Rosji oraz z międzynarodowej organizacji ICAO. Sami Holendrzy, choć to oni nadzorują dochodzenie i formalnie umocowano je przy OVV, nie wprowadzili swoich ekspertów do 25-osobowego zespołu.
Same niewiadome. Ile dowodów zebrano?
Przede wszystkim śledczy opierają się na materiałach, jakie dostarczają im dwie czarne skrzynki: rejestrator głosowy z kabiny pilotów i urządzenie zbierające dane z pracy wszystkich systemów działających na pokładzie boeinga. Eksperci potwierdzili po przyjęciu tych urządzeń od separatystów na początku sierpnia, że w zawartość czarnych skrzynek nie ingerowano. Te zostały zbadane, a obecnie ich zawartość jest opisywana w Wielkiej Brytanii. Wyniki na bieżąco są przesyłane do Hagi i tam powtórnie analizują je eksperci. Poza tym zespół ma do dyspozycji komunikaty kontroli lotów w regionie, dane z radarów oraz zdjęcia satelitarne.
Największą niewątpliwie słabością dochodzenia jest brak stałego, bezpiecznego dostępu do miejsca katastrofy oraz fakt, że ekspertów dopuszczono w ten rejon z dużym opóźnieniem. Samolot został zestrzelony w strefie ogarniętej wojną i śledczych już tam nie ma. Specjaliści byli na Ukrainie nieco ponad tydzień. W tym czasie jedynie przez kilka dni mogli przeszukiwać miejsce katastrofy. Czasem spędzali tam nie więcej niż dwie-trzy godziny, bo w regionie wciąż dochodziło do walk między ukraińską armią i separatystami.
Mimo to, w oświadczeniu, jakie OVV skierowało do opinii publicznej 11 sierpnia, po przylocie śledczych do Hagi, stwierdzono, że „zebrano wystarczająco dużo danych, by stworzyć wstępny raport dotyczący przebiegu katastrofy”. Rówocześnie w komunikacie pojawiło się też zdanie mówiące o tym, że „tylko killku śledczych pod ochroną władz Ukrainy mogło się pojawić na krótko w miejscu katastrofy”.
To stwierdzenie stoi w dość wyraźnej sprzeczności z komunikatami wydanymi 14 sierpnia, a więc właściwie w tym samym czasie, przez malezyjski rząd oraz Organizację Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie (OBWE). Jedni i drudzy pojawili się na Ukrainie, i po trwającej około tygodnia wizycie powiadomili, że mieli „pełny dostęp do miejsca katastrofy” i chwalili ukraińskich urzędników w regionie za to, że mimo walk z separatystami władze zadbały o to, by obserwatorzy z Wiednia i przybysze z Azji mieli jak najwięcej „swobody” na miejscu katastrofy.
Pytanie, przed jakim stanie komisja po opublikowaniu wstępnego raportu, na pewno będzie więc dotyczyło tego, czy zrobiono (udało się zrobić) wystarczająco dużo na miejscu katastrofy. To pytanie – w zależności od wymowy dokumentu – będzie mogła zadać każda ze stron konfliktu jak i każdy z krajów, którego obywatele zginęli w katastrofie.
Dane z radarów
Śledczy pracujący w Hadze nie kontaktują się z mediami. W ich imieniu na pytania tylko kilka razy w ciągu ostatnich tygodni odpowiedział dział prasowy OVV. Biuro ani razu nie podało do publicznej wiadomości tego, jakie dokładnie dowody eksperci mają właściwie „na stole”.
Najwięcej niewiadomych dotyczy danych z radarów. Aby mieć pewność, że jedna z obwiniających się o zestrzelenie boeinga stron nie zaciera śladów i nie utrudnia śledztwa, międzynarodowy zespół powinien mieć dostęp do informacji z radarów strony ukraińskiej oraz rosyjskiej, z czasu tuż przed i po katastrofie samolotu. Tymczasem OVV w krótkiej odpowiedzi rozesłanej do mediów z kilku krajów starających się dowiedzieć (bezskutecznie) w ostatnich tygodniach, czy takie dane znalazły się w Hadze, odpowiedziało 14 sierpnia:
„Pierwsze odkrycia zostaną opublikowane we wstępnym raporcie, który pojawi się w ciągu kilku tygodni, a wszystkie informacje potrzebne do zrozumienia tego, co stało za katastrofą, pojawią się w końcowym raporcie, w okresie późniejszym. Dane z oryginalnych źródeł informacji będących do dyspozycji śledczych nie zostaną ujawnione opinii publicznej (ani po wstępnym, ani po końcowym raporcie). To przewiduje holenderskie prawo i to o te przepisy opiera się w swej pracy OVV”. Nie wiadomo więc, czy zdjęcia przekazała do Hagi tylko jedna ze stron, czy obie.
Satelity pomogą czy przeszkodzą?
Tego pytania nie można powtórzyć w przypadku zdjęć satelitarnych. Z wiadomości, jakie docierały do opinii publicznej od momentu katastrofy, wiadomo tylko tyle, że jakieś dane mają w tej kwestii Amerykanie oraz Rosjanie. Obie strony pokazały swoje obrazy z miejsca katastrofy – oba źródła wskazywały też na poszlaki mówiące o winie prorosyjskich separatystów lub ukraińskich żołnierzy, którzy mieli albo zestrzelić samolot rakietą ziemia-powietrze (1. przypadek), albo powietrze-powietrze (2. przypadek, z myśliwca). Wydaje się też mało prawdopodobne, by tą drogą udało się stwierdzić, czy rakieta została wystrzelona z systemu Buk, który był widziany w rękach separatystów w regionie miasteczka Torez 18 lipca, dzień po tragedii.
Trudno więc stwierdzić, czy śledczy będą mogli lub też chcieli oprzeć się na obrazach satelitarnych, których treść Moskwa i Waszyngton wzajemnie podważały. W komisji zasiadają eksperci także z obu tych krajów i OVV chciałoby z całą pewnością, by pod wstępnym dokumentem podpisali się wszyscy jego twórcy, z każdego z 10 krajów. A nie można zapomnieć, że w gremium zasiadają też Ukraińcy.
Być może dlatego OVV ani razu po stwierdzeniu w połowie sierpnia, że wstępny raport pojawi się w pierwszym tygodniu września, więcej o takiej dacie już nie wspomniało. Media w Holandii, Wielkiej Brytanii i Rosji spekulują, że śledczym dano zbyt mało czasu i zapewne działają pod presją. Rosyjska agencja RIA Nowosti jako ostatnia dostała z Hagi wiadomość od OVV. Na pytanie o to, kiedy ukaże się raport dot. katastrofy, biuro prasowe Biura stwierdziło, że „nie wiadomo, kiedy OVV zakończy swoje śledztwo”, a eksperci będą ogłaszali kolejne części raportu „w stałych odstępach czasu”. Żadne z tych stwierdzeń nie odnosi się do najbliższej przyszłości i trzyma w niepewności.
Drugie śledztwo. Holendrzy chcą winnych
Biorąc pod uwagę enigmatyczność OVV, niewątpliwe braki dowodowe (kwestia dostępu do miejsca katastrofy) i skład zespołu (Rosjanie obok Ukraińców), można spodziewać się, że treść raportu wielu nie zadowoli. Zwłaszcza, że już zapowiedziano, że dokument ma się skoncentrować na zagadnieniach naukowych, a nie szukać winnych (dość trudno to sobie wyobrazić).
Raport międzynarodowego zespołu pod nadzorem OVV nie zamknie sprawy z punktu widzenia rządów państw, których obywatele stali się niewinnymi ofiarami konfliktu rosyjsko-ukraińskiego. Malezyjski premier kilka dni po katastrofie stwierdził, że śledztwo musi wyjaśnić, kto stoi za śmiercią ofiar „geopolitycznej gry w szachy”.
Dlatego winnych zamierzają znaleźć sami Holendrzy. W Hadze toczy się też drugie śledztwo. To, które ma zaprowadzić przed sąd terrorystów.
Prokuratura rejonowa w Hadze otworzyła kilka tygodni temu własne śledztwo. Kilkunastu prokuratorów, zespół śledczych i ponad 200 policjantów zbiera dowody w sprawie. Prokuratura przyjęła hipotezę o „masowym morderstwie” i mówi wprost – co cytuje m.in. BBC – że jest to „największe śledztwo, z jakim Holandia miała do czynienia w swojej historii”.
- Nigdy nie mieliśmy sprawy o morderstwo z tak dużą liczbą ofiar – dopowiada Wilm de Bruin z prokuratury w Hadze. Wie, że śledczy muszą odpowiedzieć także na pytania, gdzie zostanie przeprowadzony proces, jakie zarzuty zostaną w nim postawione i jak długo potrwa, nim na sali sądowej pojawią się oskarżeni.
Obecny plan haskiej prokuratury zakłada, że proces odbędzie się w Holandii, a podejrzani, których uda się znaleźć, zostaną skierowani do kraju zgodnie z umowami o ekstradycję podpisanymi z Ukrainą, Rosją i ewentualnie innym krajem, na terenie którego takie osoby będą się znajdowały.
Jeżeli jednak któraś ze stron nie będzie chciała współpracować, Holendrzy mają plan awaryjny. To przekazanie śledztwa do Międzynarodowego Trybunału Karnego w Hadze. Wtedy prokuratorzy z tej instytucji będą mogli wydać międzynarodowe listy gończe za podejrzanymi lub oskarżonymi, a zarzut masowego morderstwa zostanie zastąpiony przez inny – popełnienia zbrodni wojennej i/lub ludobójstwa.
Lockerbie pokazuje, że śledztwo potrwa lata?
Śledztwo OVV powinno zakończyć się w ciągu kilku miesięcy , góra roku, a wstępny raport pojawi się zapewne tej jesieni. W przypadku śledztwa kryminalnego ustalenie jakichkolwiek ram czasowych nie jest możliwe. BBC zwraca uwagę w swoim komentarzu do śledztwa dot. rejsu MH17 z 17 sierpnia, że jedynym wyznacznikiem dla prokuratorów, który nie może dawać im nadziei na rychły sukces, jest sprawa katastrofy w Lockerbie w Szkocji.
Samolot linii Pan Am rozbił się po wybuchu bomby na pokładzie, powodując śmierć 259 osób w 1988 roku. Śledztwo trwało trzy lata. Późniejszy proces siedem lat. Dopiero w 2001 r. skazano i osadzono w więzieniu oficera libijskiej służby bezpieczeństwa, który miał wydać bezpośredni rozkaz przeprowadzenia zamachu na samolot, a dopiero w 2003 r. odpowiedzialność za zamach wziął na siebie nieżyjący już dyktator Libii, Muammar Kadafi.
- Tamten samolot rozbił się w spokojnej okolicy. Z lotem MH17 jest zupełnie inaczej. To śledztwo będzie o wiele bardziej skomplikowane – mówi Wilm de Bruin.
Autor: Adam Sobolewski//gak / Źródło: tvn24.pl