Do wtorku 77 osób zatrzymano za łamanie wprowadzonego w sobotę zakazu zakrywania twarzy podczas demonstracji w Hongkongu. Liczba zatrzymanych w związku z trwającymi od czerwca protestami przekroczyła 2300 osób. Szefowa hongkońskich władz Carrie Lam zapewniła, że rząd poradzi sobie z prodemokratycznymi protestami, ale nie wykluczyła możliwości poproszenia Pekinu o interwencję wojskową, jeśli sytuacja się pogorszy.
W Hongkongu już 77 osób zatrzymano za łamanie wprowadzonego w sobotę zakazu zakrywania twarzy podczas demonstracji – poinformowała we wtorek policja. Zgodnie z nowym prawem grozi za to do roku więzienia lub grzywna. Najmłodsza z zatrzymanych z tego powodu osób ma 12 lat.
Od czerwca w związku z protestami zatrzymano już łącznie 2363 osoby w wieku od 12 do 83 lat, z czego 241 w ciągu ostatnich czterech dni. Ponad 200 zatrzymanym postawiono jak dotąd zarzuty udziału w zamieszkach, za co grozi 10 lat więzienia.
Szefowa hongkońskich władz Carrie Lam oświadczyła we wtorek, że jest jeszcze za wcześnie, by oceniać skuteczność zakazu.
"Żadnej opcji nie można wykluczyć"
Lam wyraziła przekonanie, że władze Hongkongu uporają się z protestami we własnym zakresie, ale nie wykluczyła możliwości poproszenia rządu centralnego w Pekinie o interwencję wojskową, jeśli sytuacja się pogorszy.
- Nie mogę teraz kategorycznie powiedzieć, w jakich warunkach zrobimy dodatkowe rzeczy, w tym (…) poproszenie rządu centralnego o pomoc - powiedziała szefowa hongkońskiej administracji w rozmowie z dziennikarzami. - W tym momencie jestem silnie przekonana, że powinniśmy sami znaleźć rozwiązania. To również stanowisko rządu centralnego, że Hongkong powinien sam uporać się z problemem. Ale jeśli sytuacja stanie się tak zła, wówczas żadnej opcji nie można wykluczyć - oświadczyła Lam.
Trwające od czerwca demonstracje pogrążyły Hongkong w największym kryzysie politycznym od jego przyłączenia do Chin w 1997 roku. Najnowszą eskalację protestów i przemocy wywołał zakaz zakrywania twarzy podczas demonstracji, wprowadzony przez Lam przy pomocy kolonialnych regulacji kryzysowych.
Zgodnie z hongkońskim prawem władze regionu mogą poprosić stacjonujący tam garnizon chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej (ALW) o pomoc w utrzymaniu porządku publicznego. Agencja Reutera informowała, powołując się na anonimowych dyplomatów, że Chiny podwoiły niedawno liczbę żołnierzy i funkcjonariuszy paramilitarnej policji stacjonujących w Hongkongu.
Następny krok: zablokowanie dostępu do internetu?
W piątek i sobotę, po ogłoszeniu zakazu zakrywania twarzy, grupy radykalnych demonstrantów niszczyły i podpalały stacje metra, oddziały banków i sklepy. W niedzielę w pokojowym marszu protestu uczestniczyły dziesiątki tysięcy osób, a po interwencji policji doszło do kolejnych starć.
Od piątku uszkodzonych zostało ponad 200 sklepów i miejsc użyteczności publicznej – przekazał na konferencji prasowej we wtorek rzecznik policji. W związku z aktami wandalizmu zamkniętych pozostaje 13 hongkońskich oddziałów należących do pięciu banków, w tym chińskich Bank of China i ICBC, nieczynnych jest też 330 bankomatów – podał dziennik "South China Morning Post".
Zakaz zasłaniania twarzy poparli propekińscy posłowie hongkońskiego parlamentu i rząd centralny ChRL. Krytykuje go natomiast opozycja demokratyczna, która obawia się, że szefowa władz może wydać kolejne kryzysowe rozporządzenia z pominięciem normalnego procesu ustawodawczego. Doradca Lam z Rady Wykonawczej Ip Kwok-him sugerował, że mogłaby ona na przykład ograniczyć dostęp do internetu.
Lam obiecała niedawno, że wycofa kontrowersyjny projekt umożliwienia ekstradycji do Chin kontynentalnych, który był bezpośrednią przyczyną trwających protestów. Nie przychyliła się jednak do żadnego z pozostałych postulatów protestujących. Żądają oni między innymi demokratycznych wyborów władz regionu oraz niezależnego śledztwa w sprawie działań rządu i policji, którą oskarżają o brutalność.
Autor: mtom / Źródło: PAP