"Zabrakło świadomości, że Rosja może chcieć wykorzystać taką sytuację"


W jaki sposób tak szybko protesty przybrały taką dużą siłę? Kto je organizował? Jaka była ich przyczyna? Na pytania tvn24.pl o protesty w Gruzji odpowiada Arkadiusz Legieć z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.

Maciej Tomaszewski: Jak wygląda gruzińska scena polityczna?

Arkadiusz Legieć: Od 2012 roku rządząca obecnie partia Gruzińskie Marzenie wygrała wszystkie wybory. W ostatnich wyborach prezydenckich nie miała swojego kandydata, ale poparła zwycięską ostatecznie Salome Zurabiszwili. Co istotne, wygrywa w sposób demokratyczny. To nie jest tak, że OBWE, która obserwuje wybory w tym kraju, nigdy nie miała żadnych zastrzeżeń do organizacji i przebiegu tych wyborów, ale fakt jest faktem, że ta partia wygrywała uczciwie.

Z drugiej strony mamy obóz wywodzący się ze środowiska przebywającego na emigracji Micheila Saakaszwilego, a konkretnie z jego partii Zjednoczony Ruch Narodowy, która istnieje do dzisiaj i której liderem jest Grigor Waszadze - kontrkandydat Zurabiszwili w ostatnich wyborach z całkiem przyzwoitym wynikiem. I mamy drugą partię o nazwie Europejska Gruzja, która oddzieliła się od Zjednoczonego Ruchu Narodowego. Jej lider Dawid Bakradze secesję motywował tym, że należy jeszcze bardziej podkreślać europejski kierunek polityki Gruzji.

Co warte zaznaczenia, ugrupowania o charakterze prorosyjskim zostały zmarginalizowane. Przez lata sztandarowym przedstawicielem tej opcji była Nino Burdżanadze i prowadzone przez nią partie, jednakże w ostatnich wyborach poparcie dla nich było mniejsze niż 5 procent. To pokazuje jednoznaczną tendencję - gruzińskie państwo i społeczeństwo chce podążać w kierunku europejskim.

Często pojawia się opinia, że obecna opozycja jest proeuropejska, natomiast Gruzińskie Marzenie prorosyjskie. Czy to jest prawdziwe stwierdzenie?

Byłbym bardzo ostrożny z takimi stwierdzeniami. Te protesty pokazują dość jednoznacznie, że jakakolwiek partia w Gruzji, która zdecyduje się na jakiekolwiek zbliżenie z Rosją, nie będzie w stanie go zrobić ze względu na silny opór społeczny. To ostrzeżenie zarówno dla sił politycznych w Gruzji jak i w państwach o podobnej sytuacji konfliktu z Rosją. Jeżeli na Ukrainie doszłoby do próby zbliżenia z Moskwą, to bardzo duży odsetek społeczeństwa jawnie się temu przeciwstawi.

To jest prosta kwestia. Jeżeli państwo znajduje się w stanie konfliktu z Rosją, to pewnych rzeczy społeczeństwu nie da się wytłumaczyć: że zaprosiliśmy do parlamentu delegację Rosji; że miejsce przewodniczącego parlamentu zajął delegat Rosji z partii komunistycznej jawnie przez lata krytykujący politykę Gruzji, jawnie popierający secesję Abchazji i okupację rosyjską, podejrzewany o to, że w latach 90. walczył po stronie abchaskiej. To są rzeczy nie do zaakceptowania.

Kiedy Gruzińskie Marzenie w 2012 roku wygrało wybory parlamentarne, jeszcze przez rok prezydentem był Saakaszwili. Wtedy w Europie była bardzo popularna teza, że ta partia oligarchy Bidziny Iwaniszwiliego będzie chciała zmienić kierunek Gruzji i zbliżać ją do Rosji. Od tamtego czasu Gruzja podpisała umowę stowarzyszeniową z Unią Europejską, umowę o pogłębionej strefie wolnego handlu, otrzymała ruch bezwizowy. Dalej priorytetem jest integracja europejska, dalej Gruzja zabiega o członkostwo w NATO i dalej Gruzja ma złe relacje z Rosją, co w badaniach potwierdza 89 procent Gruzinów.

Faktycznie można zauważyć pewną odmienność w polityce wobec Rosji ze strony Gruzińskiego Marzenia, które pewne rzeczy starało się zorganizować, więc np. wznowiono eksport gruzińskiego wina, którego 60 procent trafia do Rosji.

Celem Gruzińskiego Marzenia nie było zbliżenie z Rosją?

Gruzińskie Marzenie jest partią pragmatyczną, czasem może aż nader. Chodziło o zrealizowanie pewnych postulatów, które miały poprawić sytuację Gruzji w takim stopniu w jakim to było możliwe, a więc na przykład poprzez ściągnięcie turystów i odblokowanie przepływu przez granicę gruzińsko-rosyjską. I to się stało - dzisiaj Rosjanie są największą grupą turystów w Gruzji.

Jednakże dalej nie mamy stosunków dyplomatycznych, dalej nie mamy normalnych stosunków na poziomie politycznym, które odbywają się przede wszystkim przez formaty kontaktowe wokół Abchazji i Osetii Południowej. Relacje gruzińsko-rosyjskie są o wiele mniej intensywne niż jeszcze niedawno były relacje ukraińsko-rosyjskie.

Wiemy już dobrze, co było iskrą ostatnich wydarzeń - deputowany rosyjski usiadł na fotelu przewodniczącego parlamentu gruzińskiego i zaczęły się protesty. Ale co to było za spotkanie i dlaczego w ogóle do niego doszło?

To było Zgromadzenie Parlamentarne Państw Prawosławnych, które istnieje od 1993 roku. W organizacji jest 25 państw z różnych kontynentów, aczkolwiek wiodącą rolę odgrywają Grecy i Rosjanie. Co rok spotykają się przedstawiciele delegacji parlamentarnych z tych krajów, by omawiać kwestie istotne dla prawosławia. I w tym roku to zgromadzenie zostało zaplanowane w Gruzji.

W mojej ocenie doszło do dwóch rzeczy. Z jednej strony zabrakło wyczucia sytuacji ze strony gruzińskiej - na pewno można było się starać ograniczyć rolę Rosji, można było zaproponować, żeby obradom przewodniczył kto inny, można było podjąć szereg działań, których nie podjęto.

Zabrakło też świadomości, że Rosja może chcieć wykorzystać taką sytuację, bo wysłanie Siergieja Gawriłowa nie było przypadkiem. I to jest druga sprawa. Delegacja rosyjska miała świadomość, że przyjeżdża do kraju, którego 20 procent terytorium de facto okupuje. I to nieprzygotowanie Gruzinów zostało przez Rosję wykorzystane.

Zastanawiam się, na ile to nieprzygotowanie było świadome, a na ile było to celowe ze względu na obawy przed reakcją Rosji i społeczności międzynarodowej, gdyby Gruzja zdecydowała się nie wpuścić delegacji rosyjskiej. Wtedy też byłoby to paliwo dla propagandy rosyjskiej i dla stawiania zarzutów. Jestem w stanie zrozumieć, co chciała Gruzja w ten sposób osiągnąć, jednakże nie przewidziano, jak daleko idące konsekwencje to wywoła.

W jaki sposób tak szybko protesty przybrały tak dużą siłę? To była spontaniczna reakcja?

Do protestów dochodziło jeszcze przed przyjazdem delegacji rosyjskiej. Miały ograniczony charakter, ale po tym, co się wydarzyło w parlamencie, w naturalny sposób przybrały na sile. Zawsze do takich protestów przyczyniają się media społecznościowe i kontakty międzyludzkie, ale oczywiście trzeba jasno powiedzieć, że bardzo szybko na miejscu protestów pojawili się przedstawiciele partii opozycyjnych i przyczynili się do ich eskalacji.

Partie opozycyjne postanowiły sytuację wykorzystać do swoich celów - osłabić rządzące Gruzińskie Marzenie i zwiększyć swoje zaplecze polityczne jako ci, którzy bronią godności narodowej. Ale tylko pierwszego dnia doszło do eskalacji i tylko pierwszego dnia jakąś rolę odegrali liderzy opozycyjni. W każdym kolejnym proteście i każdego kolejnego wieczoru ludzie zbierali się niezależnie od nich.

Być może w sondażach, jeżeli się ukażą, zobaczymy, że poparcie dla partii rządzącej spada, ale scena polityczna nie obróciła się nagle do góry nogami i gdyby doszło do wyborów, to Zjednoczony Ruch Narodowy i Europejska Gruzja prawdopodobnie nie wygrałyby wyborów. Bardziej dostrzegam tu powstanie pewnej przestrzeni dla nowego ruchu politycznego.

Na początku przyczyna protestów była jasna, przeciwko czemu Gruzini protestują teraz? Bo cały czas protestują.

Protesty, które na początku były stricte antyrosyjskie, bardzo szybko stały się protestami antyrządowymi i przestały być w pewnym momencie pokojowe - na ponad 240 osób, które trafiły do szpitala po pierwszym dniu protestów, niecałe 100 to policjanci. Na pewno jednak reakcja policji podgrzała nastroje. Słuszna czy niesłuszna wywołała niezadowolenie i przeciwko temu teraz ludzie protestują - domagają się rozliczenia osób odpowiedzialnych za tłumienie protestów, wypuszczenia osób, które zostały wtedy zatrzymane, dymisji ministra spraw wewnętrznych. Wcześniej domagali się dymisji przewodniczącego parlamentu i to się stało.

Do tego możemy dołożyć zmęczenie władzą. Kumulują się nierozwiązane problemy i stają się coraz większym bagażem dla rządzących - np. problem Abchazji i Osetii Południowej – nawet, jeśli są wątpliwości, czy cokolwiek można w tej kwestii zrobić.

Największym problemem Gruzji w tej chwili nie są jednak w odczuciu społecznym secesjoniści (chociaż jest to problem kluczowy dla gruzińskiej tożsamości i dumy narodowej), ale bezrobocie i stagnacja gospodarcza. Również perspektywa integracji europejskiej jest problemem. Gruzja wykonała potężne kroki na tej drodze w ostatnich latach, ale co dalej? Tutaj mamy niedostatek, bo realnej perspektywy członkostwa w Unii nie ma.

Każdy, kto chce wejść do Unii musi spełnić między innymi trzy warunki: musi mieć uregulowane stosunki z sąsiadami, uregulowane i wyznaczone granice, i nie może toczyć się na jego terytorium konflikt zbrojny. Gruzja z uwagi na politykę rosyjską nie jest w stanie spełnić żadnego z tych trzech warunków i nie jest to wyłącznie jej problem. Taki sam mają: Ukraina, Mołdawia, Armenia czy Azerbejdżan.

Rosja nie musi kontrolować elit politycznych tych krajów, ich gospodarki i nie musi wpływać na ich społeczeństwo. Wystarczy, że je destabilizuje. I ten instrument Rosja wykorzystuje z nadzieją na korzyści w długiej perspektywie.

Autor: Maciej Tomaszewski / Źródło: tvn24.pl

Tagi:
Raporty: