Reporterzy na Białorusi są zatrzymywani przez milicję w trakcie relacji na żywo. Wielokrotnie słyszeli, że OMON używa do tego celu komendy "zlikwidować obrazek". - Gdy takie słowa rozlegają się z milicyjnej krótkofalówki, wiadomo, co nastąpi. Najpierw zwijają dziennikarzy, potem zaczyna się rozpędzanie protestu - mówi prawnik Białoruskiego Stowarzyszenia Dziennikarzy (BAŻ) Aleh Ahiejeu. Struktury siłowe zaprzeczają, by coś takiego miało miejsce.
Reporterzy mediów białoruskich w czasie protestów pracują w kamizelkach z napisem "Prasa", z legitymacjami i akredytacjami w widocznym miejscu. Jednak, jak sami mówią, mają przez to poczucie, że jeszcze bardziej wystawiają się "na celownik" OMON-u.
W czasie gorącej fazy protestów wielu dziennikarzy (także zagranicznych) zatrzymano, bito i umieszczano w aresztach. Reporterka Naszej Niwy została postrzelona w nogę (widać to na nagraniach wideo) z małej odległości z broni pneumatycznej. Do tej pory nie wszczęto postępowania karnego ani w jej sprawie, ani w innych zgłoszonych przez dziennikarzy, ich redakcje czy BAŻ.
Reporterzy opowiadają, że do pracy chodzą z "pakietami przetrwania", czyli zestawem rzeczy niezbędnych w przypadku zatrzymania i aresztu.
CZYTAJ WIĘCEJ: Białoruskie władze odbierają akredytacje dziennikarzom. "Mogą zostać postawieni w stan oskarżenia" >>>
Proces sześciu reporterów
Dziennikarze białoruskich mediów są już nie tylko zatrzymywani czy karani grzywnami, ale trafiają też do aresztów. W piątek zakończył się proces sześciorga reporterów, którym świadkowie-milicjanci zarzucali "koordynowanie protestu" studentów przeciwko sfałszowanym wyborom prezydenckim z 9 sierpnia.
Reporterzy z białoruskich mediów: TUT.by, "Komsomolskiej Prawdy" i agencji BiełaPAN, zatrzymani 1 września podczas studenckiej demonstracji, spędzili w areszcie trzy doby, czekając na proces. Chociaż byli zatrzymani do "kontroli dokumentów", milicja zarzuciła im udział w proteście i jego koordynację, czemu zaprzeczają zarówno oni sami, jak i obserwatorzy wydarzenia.
CZYTAJ WIĘCEJ: Dziennikarze skazani przez białoruski sąd
W rozprawie w sądzie za pośrednictwem łącza wideo uczestniczyli jako świadkowie ludzie w kominiarkach, nie zdejmując ich nawet w celu potwierdzenia tożsamości, co jest złamaniem przepisów. Przedstawili się jako funkcjonariusze OMON i zeznali, że dziennikarze kierowali marszem, wydawali komendy i "koordynowali protest". Na tej podstawie reporterzy byli sądzeni z artykułu o udziale w nielegalnej akcji, za co groziło im do piętnastu dób aresztu.
Ostatecznie sąd wymierzył im w piątek po trzy doby aresztu i tego samego dnia reporterzy wyszli na wolność, bo tyle czasu już spędzili za kratkami.
"Oni i tak będą pracować"
Koledzy dziennikarzy i środowiska niezależne uważają zatrzymania i proces za motywowane politycznie, a ich cel odczytują jednoznacznie.
- To pokazowy proces, który ma na celu zastraszenie innych dziennikarzy: chodzi o to, żebyśmy nie chodzili na protesty, nie relacjonowali ich - mówi reporterka TUT.by. Na pytanie, czy możliwe, by tak się stało, odpowiada: - Nie ma mowy.
- Oni i tak będą pracować - uważa prawnik Białoruskiego Stowarzyszenia Dziennikarzy (BAŻ) Aleh Ahiejeu. I przyznaje, że wykonujący ten zawód nie mają dzisiaj praktycznie żadnej ochrony. - Nie działają żadne mechanizmy prawne, choć formalnie w przepisach są paragrafy i o wolności słowa, i o pracy dziennikarza, i jest nawet odpowiedzialność karna za utrudnianie reporterowi pracy - tłumaczy.
Reporterzy na Białorusi są zatrzymywani przez milicję w trakcie relacji na żywo. Wielokrotnie słyszeli, że OMON używa do tego celu komendy "zlikwidować obrazek". - Gdy takie słowa rozlegają się z milicyjnej krótkofalówki, wiadomo, co nastąpi. Najpierw zwijają dziennikarzy, potem zaczyna się rozpędzanie protestu - mówi prawnik Aleh Ahiejeu. Struktury siłowe zaprzeczają, by coś takiego miało miejsce.
CZYTAJ WIĘCEJ: "To, co się ze mną dzieje, to tortury". Opozycjoniści i dziennikarze państwowej telewizji w areszcie >>> Według prawnika wszystkie działania, w tym pomoc wynajmowanych przez redakcje adwokatów czy zgłoszenia o popełnieniu przestępstwa do Komitetu Śledczego, które pomaga pisać BAŻ, to raczej "pomoc psychologiczna" i konstatacja faktów łamania prawa. - Tak jak w przypadku wszystkich innych grup społecznych, problem mediów to tylko jeden z przejawów relacji między władzą i społeczeństwem - twierdzi Ahiejeu.
Przetrzymywanie dziennikarzy najpierw na komisariacie, a potem w areszcie przez trzy doby - czyli przez maksymalny okres bez wyroku sądu - ich koledzy uważają za celowe działanie władz. Z drugiej strony cieszą się, że przynajmniej ich nie bito i pozwolono przekazać im ciepłe ubrania. W czwartek wieczorem do aresztu przy ulicy Akrescina w Mińsku dopuszczono nawet adwokatów.
Protesty przed komisariatem
Tego samego dnia kilkudziesięciu dziennikarzy pikietowało przed budynkiem MSW Białorusi. Potem przeszli oni w proteście przez centrum stolicy pod komisariat milicji, gdzie przebywał zatrzymany tego dnia fotoreporter TUT.by. Inny fotograf tej redakcji został zatrzymany i pobity w środę. Obaj wyszli tego samego dnia.
Wcześniej w nocy z wtorku na środę część redakcji TUT.by na znak protestu nocowała przed komisariatem, bo właśnie tam przetrzymywano początkowo szóstkę dziennikarzy zatrzymanych we wtorek. W środę rano protest trwał, a przed ogrodzeniem leżały papierowe torby z różnych restauracji i fast foodów. - Było bardzo chłodno. Przez całą noc ludzie przywozili nam jedzenie. Jeden pan, nikomu z nas nieznany, przyjechał 9-miejscowym minivanem i zostawił nam kluczyki. Włączył ogrzewanie i powiedział, że starczy na dwa dni - opowiada Lena, podkreślając, że wielu ludzi solidaryzuje się z zatrzymanymi i protestującymi reporterami.
Dziennikarze różnych redakcji i po prostu mieszkańcy Mińska przychodzili przed komisariat też w ciągu dnia. Trzy młode kobiety, które pracują "tu niedaleko", przyszły przed komisariat na godzinę, w czasie przerwy obiadowej. - Nasza firma mówi, że jest "poza polityką", dlatego nie można się obnosić ze swoją aktywnością. Ale w wolnym czasie - proszę bardzo - powiedziały.
Ofensywa władz przeciwko mediom
Zatrzymania dziennikarzy i szykany wobec nich są coraz częstsze i - zdaniem prawników - coraz bardziej zuchwałe.
W czwartek z Homla nadeszła informacja o kolejnym zatrzymaniu i umieszczeniu w areszcie dziennikarki Biełsatu Łarysy Szczyrakowej, wcześniej zresztą wielokrotnie zatrzymywanej za swoją działalność zawodową. Miano grozić jej także między innymi odebraniem dziecka. Szczyrakowa została w piątek skazana na karę grzywny i wypuszczona na wolność.
Dziennikarze telewizyjni Dzianis Dudzinski i Dźmitry Kachno zostali w czwartek skazani na 10 dni aresztu za udział w nielegalnej akcji. Obaj stracili pracę w państwowej telewizji, gdy wypowiedzieli się przeciw stosowaniu przemocy przez służby bezpieczeństwa wobec pokojowych demonstrantów.
W ubiegłym tygodniu w czasie relacjonowania protestu milicja zatrzymała około 50 dziennikarzy w celu "sprawdzenia dokumentów". Wszyscy trafiii na komisariat, większość wypuszczono, ale czworgu zarzucono udział w nielegalnej akcji i zatrzymano na noc. Reporter ze Szwecji został deportowany. Dwa dni później MSZ Białorusi poinformował 17 dziennikarzy pracujących dla mediów zagranicznych o anulowaniu ich akredytacji. Decyzje w tej sprawie podejmuje komisja do spraw bezpieczeństwa informacyjnego przy Radzie Bezpieczeństwa. Ta sama komisja uznała, że bezpieczeństwu państwa szkodzą artykuły, w tym na niezależnych portalach Naviny.by i Nasza Niwa. Za pisanie o brutalności milicji, przemocy i torturach strony internetowe zostały zablokowane.
W piśmie z ministerstwa informacji do redakcji Navin uściślono, że ich publikacje między innymi "negatywnie opisywały sytuację w kraju i dyskredytowały działalność struktur państwowych, w tym milicji". Uznano również, że artykuły sprzyjają między innymi "sztucznemu wzrostowi napięcia w społeczeństwie" i "osłabieniu poczucia patriotyzmu, gotowości do zbrojnej obrony niepodległości i integralności terytorialnej", jak również "utracie tradycyjnych wartości moralnych".
Źródło: PAP