- Wojny z tego nie będzie - mówił w "Faktach po Faktach" w TVN24 o sytuacji na Półwyspie Koreańskim prof. Waldemar Dziak. Tłumaczył, że przywódca KRLD jest "szaleńcem kontrolowanym" i wie, że jego atak spotka się z odzewem zarówno Korei Południowej, jak i Stanów Zjednoczonych.
W nocy z piątek na sobotę Korea Północna ogłosiła, że wchodzi w "stan wojny" z Koreą Południową. O decyzji komunistycznych władz w Phenianie poinformowała w sobotę północnokoreańska agencja KCNA. Zgodnie ze "wspólną decyzją rządu, rządzącej Partii Pracy Korei oraz innych organizacji", "wszystkie kwestie między oboma krajami mają być traktowane zgodnie z 'protokołem wojennym'". Armia, jak głosi komunikat agencji KCNA, czeka na kolejne rozkazy przywódcy Korei Północnej Kim Dzong Una.
Regularny "stan półwojny"
Prof. Waldemar Dziak, specjalizujący się w tematyce północnokoreańskiej, w "Faktach po Faktach" w TVN24 mówił, że droga do wojny pomiędzy Koreami jest "bardzo daleka". Prof. Dziak uwagę na to, że zawsze, kiedy organizowane są wojskowe manewry Korei Południowej i Stanów Zjednoczonych, Korea Północna ogłasza "stan półwojny" i stawia wojska w pełną gotowość, ale nic z tego nie wynika. - Wojny z tego nie będzie. Przywódcy północnokoreańscy to są szaleńcy, ale to są szaleńcy na 70 proc. kontrolowani - zapewniał Waldemar Dziak i tłumaczył, że przywódcy KRLD są świadomi, że, w przeciwieństwie do wcześniejszych sytuacji, tym razem Korea Południowa odpowie na zbrojne incydenty dokonane przez Północ. - Jedna strona źle zinterpretuje ten incydent i zacznie się coś z tego - podkreślił. Prof. Dziak zaznaczał jednak, że sytuacja na Półwyspie Koreańskim jest niebezpieczna, m.in. dlatego, że skala zaufania pomiędzy przywódcami Północy i Południa jest zerowa, a o Kim Dzong Unie nie wiemy nic, nawet tego, kiedy się urodził.
Pociski Północy nie dotrą do USA
- Póki co żołnierze stoją w koszarach, nikt jeszcze nie strzela i to jest raczej starcie nerwów, a nie rzeczywiste działania wojskowe - mówił wcześniej w "Horyzoncie" w TVN24 Jędrzej Winiecki z tygodnika "Polityka". Zwracał uwagę, że eksperci międzynarodowi przepowiadają, że do koreańsko-koreańskiej wojny nie dojdzie. Winiecki uważa, że obecnie największą obawą jest niekontrolowany wypadek, prowokacja, np. zatopienie okrętu czy przypadkowe wystrzelenie rakiet, co może przerodzić się w wojnę, ponieważ jednej ze stron puszczą nerwy.
- Obawa jest też dlatego tak silna, że Korea Południowa mówi bardzo twardo, że jeżeli dojdzie do jakiegokolwiek ostrzału, to oni odpowiedzą. (...) Jedna albo druga strona może ten konflikt zacząć. Trudno oczekiwać, żeby do tego doszło, ale przypadki się zdarzają i taki ostrzał przypadkowy mógłby mieć miejsce. - zaznaczył.
Tylko retoryka?
Podobnego zdania są zagraniczni eksperci. Mark Fitzpatrick, dyrektor programu rozbrojeniowego Międzynarodowego Instytutu Studiów Strategicznych (International Institute for Strategic Studies), zagrożenie ze strony Korei Północnej wobec USA bagatelizuje.
- Korea Północna prowadzi zarozumiałą retorykę na światowym poziomie, ale to wciąż tylko retoryka. Nie mają możliwości, aby trafić Stany Zjednoczone czymkolwiek - uważa ekspert w piątkowej rozmowie z brytyjskim "Guardianem". Jego zdaniem jedyną "szansą" Północy jest zaatakowanie amerykańskiej cyberprzestrzeni.
- Ich testowane pociski mogą latać maksymalnie na odległość 1,6 tys. kilometrów, mniej niż połowa odległości do wyspy Guam - mówi Fitzpatrick. Według niego KRLD stanowi zagrożenie dla Korei Południowej i Japonii.
- Ich pociski typu Scud i Nodong mogą uderzyć wszędzie na Południu i Japonii. Używanie ich oczywiście byłoby samobójstwem - zastrzega. - Tym razem jednak Korea Południowa jest zdeterminowana odpowiedzieć metodą "oko za oko". Odpowiedź Korei Północnej może wywołać większy pożar - dodaje.
Walka stron
Do północnokoreańskiego zagrożenia poważnie nie podchodzi również Jim Walsh, specjalista od broni nuklearnej z Massachusetts Institute of Trechnology.
Walsh zastrzegł jednak, że powód do strachu jest: możne dojść do wojny, gdy nikt jej nie chce. - Jeśli ktokolwiek popełni błąd to, obawiam się, będzie on eskalować w coś większego, niż ktokolwiek oczekiwał - uważa ekspert.
- Jeśli będziemy mieć szczęście, wygrażać będzie każda ze stron. To dobry wynik. Zły wynik będzie wtedy, gdy ktoś "dokręci śrubę" i wtedy wojna się zacznie - stwierdził.
Stałe sankcje to nie jest dobry pomysł?
Z kolei Michael O'Hanlon, jeden z czołowych analityków wojskowych w USA, obawia się, że stanowisko USA i stałe zaostrzanie sankcji po trzecie próbie jądrowej Phenianu mogłoby zwiększyć niebezpieczeństwo sytuacji, a ewentualna konfrontacja byłaby inna od poprzednich.
"Jestem za tymczasowymi sankcjami i daniem Phenianowi zachęty, a nie prowokowaniem go kolejny raz" - napisał w e-mailu publikowanym przez "Guardiana".
O'Hanlon twierdzi jednak, że ustalając kilkuletnie terminy sankcji można zachęcić Północ do nieprzeprowadzania kolejnych prób jądrowych.
Autor: nsz\mtom\k / Źródło: "The Guardian", tvn24