Wielka Brytania ma inne niż amerykański prezydent Donald Trump podejście do restrykcji dla imigrantów i uchodźców chcących dostać się do USA, ale Stany Zjednoczone są bliskim sojusznikiem Wielkiej Brytanii - powiedziała w poniedziałek premier Theresa May.
Dodała, że w związku z tym aktualne pozostaje zaproszenie Trumpa do złożenia w tym roku wizyty państwowej w Wielkiej Brytanii, podczas której amerykański prezydent będzie gościem królowej Elżbiety II.
- Stany Zjednoczone to bliski sojusznik Zjednoczonego Królestwa. Współpracujemy w wielu obszarach wspólnych zainteresowań i łączą nas specjalne relacje. Formalnie wydałam to zaproszenie dla prezydenta Trumpa i to zaproszenie pozostaje aktualne - oświadczyła May na konferencji prasowej w Dublinie.
Ostra krytyka dekretu Trumpa
Pod petycją do brytyjskiego rządu o wycofanie zaproszenia dla Trumpa do złożenia w Londynie wizyty najwyższej rangi, z bogatym dworskim ceremoniałem, podpisało się już ponad 1,3 mln osób.
Zbieranie podpisów rozpoczęło się w niedzielę rano, po tym gdy w ciągu nocy brytyjscy politycy i komentatorzy skrytykowali dekret Trumpa radykalnie ograniczający napływ uchodźców i wjazd do USA obywateli siedmiu zamieszkanych w większości przez muzułmanów krajów: Iraku, Iranu, Syrii, Sudanu, Libii, Jemenu i Somalii. Petycja, pod którą składają podpisy krytycy Trumpa, głosi, że prezydenta USA należy wpuścić do Zjednoczonego Królestwa jako szefa władzy wykonawczej, lecz nie powinien on być zapraszany do składania wizyty państwowej, "bo wprawiłoby to w zakłopotanie Jej Królewską Mość". Choć oficjalnie gospodarzem wizyt państwowych w Wielkiej Brytanii jest królowa jako głowa państwa, to w praktyce rząd decyduje, którego zagranicznego przywódcę uhonorować takim zaproszeniem. Zgodnie z brytyjskimi przepisami wszystkie petycje, pod którymi znajdzie się ponad 10 tys. podpisów, powinny otrzymać oficjalną odpowiedź od rządu, a te, które uzyskają poparcie ponad 100 tys. osób, powinny być przedmiotem debaty parlamentarnej. Dekret podpisany w ubiegłym tygodniu przez prezydenta USA Donalda Trumpa zawiesza przyjmowanie przez USA uchodźców z Syrii do odwołania oraz uchodźców z innych krajów - na 120 dni. Przewiduje także wstrzymanie przez 90 dni wydawania amerykańskich wiz obywatelom krajów muzułmańskich mających problemy z terroryzmem: Iraku, Iranu, Syrii, Sudanu, Libii, Jemenu i Somalii.
Szef MSZ: Brytyjczycy wyłączeni z dekretu Trumpa
Pilna debata parlamentarna została zwołana po tym, gdy brytyjscy politycy i komentatorzy skrytykowali dekret amerykańskiego prezydenta radykalnie ograniczający napływ uchodźców i wjazd do USA obywateli siedmiu zamieszkanych w większości przez muzułmanów krajów: Iraku, Iranu, Syrii, Sudanu, Libii, Jemenu i Somalii. Szef brytyjskiej dyplomacji podkreślił w Izbie Gmin, że po niedzielnych konsultacjach z przedstawicielami amerykańskiej administracji udało mu się uzyskać gwarancje, że nowe przepisy nie obejmą obywateli Wielkiej Brytanii. - Główna zasada jest taka, że wszyscy posiadacze brytyjskiego paszportu pozostają mile widziani w Stanach Zjednoczonych - powiedział Johnson, dodając, że "dekret nie zmieni niczego w sytuacji brytyjskich obywateli, niezależnie od ich kraju urodzenia ani tego, czy są jednocześnie obywatelami jakiegokolwiek innego kraju", w tym siedmiu państw objętych nowymi przepisami. Brytyjskie media sugerowały wcześniej, że nowy zakaz może objąć wielu Brytyjczyków, którzy mają podwójne obywatelstwo, m.in. urodzonego w Somalii biegacza i jednego z najwybitniejszych brytyjskich lekkoatletów w historii, czterokrotnego złotego medalistę olimpijskiego sir Mohameda "Mo" Faraha, a także urodzonego w Iraku posła Partii Konserwatywnej ze Stratford-on-Avon Nadhima Zahawiego. Informując parlament o uzyskanym wyjątku dotyczącym brytyjskich obywateli, Johnson zwrócił uwagę, że dekret Trumpa "jest tylko tymczasowym środkiem, który ma obowiązywać przez 90 dni, dopóki amerykański system nie zostanie uzupełniony o nowe środki bezpieczeństwa". Jednocześnie powtórzył, że w rozmowie z amerykańską administracją jasno wyraził się co do obaw dotyczących "przepisów, które dyskryminują na podstawie narodowości, co jest błędne i dzielące ludzi". Jak dodał, brytyjski rząd "nie rozważałby nawet" podobnych działań i zamierza "mówić jasno o sytuacjach, w których nie zgadza się z nowym prezydentem".
Polityk przyznał, że rząd Theresy May dowiedział się o treści dekretu dopiero po jego publicznym ogłoszeniu, choć brytyjska premier tego samego dnia odwiedziła Trumpa w Białym Domu. Mierząc się z krytyką zarówno ze strony posłów rządzącej Partii Konserwatywnej, jak i Partii Pracy, Johnson podkreślił, że wbrew sugestiom opozycji "nie zamierza zerwać relacji z administracją Trumpa, bo byłoby to przeciw interesom Brytyjczyków". Jednocześnie odrzucił sugerowane przez przedstawicieli opozycji porównanie rządów Trumpa do polityki lat 30. XX wieku jako "kompletnie błędne" i oskarżył Partię Pracy o "nadmierne demonizowanie" amerykańskiego polityka, co jego zdaniem jest "kontrproduktywne".
Zaproszenie potrzymane
Szef MSZ powiedział też, że rząd nie zamierza wycofać zaproszenia dla Trumpa do złożenia oficjalnej wizyty państwowej w Wielkiej Brytanii, pomimo tego, że ponad 1,3 miliona Brytyjczyków podpisało petycję parlamentarną w tej sprawie. - Nie ma żadnego powodu, dla którego (Trump) nie powinien zostać podjęty wizytą państwową, za to jest wiele argumentów "za" - podkreślił, wskazując m.in. na fakt, że Stany Zjednoczone są "najbliższym sojusznikiem" rządu w Londynie. Według sondażu telewizji Sky News za odwołaniem zaproszenia dla Trumpa jest 49 proc. Brytyjczyków; przeciwnego zdania jest 34 proc. Na poniedziałkowy wieczór zaplanowano pod kancelarią premier Theresy May demonstrację w tej sprawie, w której weźmie udział m.in. lider opozycji Jeremy Corbyn.
Autor: tmw/kib / Źródło: PAP