Tysiące wspieranych przez USA rebeliantów rozpoczęło w północnej Syrii ofensywę przeciwko bojownikom tzw. Państwa Islamskiego. Jak informuje agencja Reutera, celem przygotowywanego od tygodni uderzenia jest zajęcie tzw. worka Manbidż, ostatniego obszaru wzdłuż granicy z Turcją, który kontrolowany jest przez dżihadystów.
Operacja odbicia tzw. worka Manbidż rozpoczęła się we wtorek i może potrwać kilka tygodni, poinformował anonimowy przedstawiciel wojsk USA, którego cytuje agencja Reutera. Jeżeli zakończy się ona sukcesem, siły tzw. Państwa Islamskiego zostaną odcięte od granicy z Turcją, przez którą dotychczas przerzucały swoich zagranicznych bojowników do i z Europy.
Odciąć Rakkę od Europy
- To bardzo ważne, że obszar ten jest ich ostatnim łącznikiem z Europą - podkreślił wojskowy. Przez tzw. worek Manbidż transportowane jest także obecnie zaopatrzenie dla nieformalnej stolicy tzw. Państwa Islamskiego, Rakki.
Ofensywę rebeliantów wspierać będzie na lądzie niewielka liczba żołnierzy amerykańskich sił specjalnych, którzy pełnić mają jednak funkcje doradcze i pozostawać w pewnej odległości od linii frontu. - Będą tak blisko, jak będzie to potrzebne, ale nie będą angażować się w bezpośrednią walkę - powiedział cytowany przez agencję Reutera wojskowy. Operacja ma być również wspierana z powietrza przez dowodzone przez USA siły koalicji oraz ze stanowisk ogniowych z terytorium Turcji.
Kurdowie na uboczu
Prawdopodobnie ze względu na Turcję Amerykanie podkreślają, że w uderzeniu biorą udział niemal wyłącznie syryjscy rebelianci. Kurdyjscy bojownicy stanowić mają nie więcej niż 20 proc. całości użytych sił. Milicje kurdyjskie YPG (Ludowe Jednostki Obrony) kontrolują już obecnie 400 km granicy syryjsko-tureckiej i Ankara miała nie zgodzić się, by tzw. worek Manbidż również wpadł w ich ręce.
- Gdy obszar ten zostanie zajęty, nasze porozumienie przewiduje, że Kurdowie na nim nie pozostaną. Przejdzie on pod kontrolę syryjskich Arabów, jako ziemia tradycyjnie do nich należąca - zapewnił amerykański wojskowy. Jak powiedział, dzięki temu cała ofensywa cieszy się także wsparciem Turcji.
Ankara uważa YPG za formację terrorystyczną, natomiast wojskowego wsparcia w walce z dżihadystami w Syrii kurdyjskiej milicji udzielają Stany Zjednoczone. Od wielu miesięcy wsparcie to stanowi źródło napięć między Waszyngtonem a Ankarą, gdyż USA, w przeciwieństwie do Turcji, nie traktują YPG jako organizacji terrorystycznej.
Cel: stolica dżihadystów
Jak zauważa agencja Reutera, rozpoczęta operacja przybliży wspieranych przez USA syryjskich rebeliantów do planowanego w przyszłości uderzenia na Rakkę. Zdobycie tego miasta pozostaje głównym celem dla zaangażowanych w Syrii amerykańskich strategów.
Prezydent USA Barack Obama autoryzował wykorzystanie na syryjskiej ziemi ok. 300 żołnierzy amerykańskich sił specjalnych. Ich zadaniem jest pomaganie lokalnym rebeliantom w walce przeciwko bojownikom tzw. Państwa Islamskiego.
Autor: mm\mtom / Źródło: reuters, pap