Biały Dom zaapelował w czwartek do Kongresu, by w przyszłym tygodniu przyjął budżet na zbrojenie umiarkowanej syryjskiej opozycji. Administracja twierdzi, że nie potrzebuje natomiast zgody Kapitolu na bombardowanie celów Państwa Islamskiego w Iraku i Syrii.
Rzecznik Białego Domu Josh Earnest powiedział podczas briefingu w czwartek, że byłoby najlepiej, gdyby Kongres dołączył kwestię funduszy na zbrojenia umiarkowanych rebeliantów w Syrii do ustawy budżetowej, której przyjęcie zaplanowano na przyszły tydzień.
Prezydent Barack Obama już latem wystąpił do Kongresu o dodatkowe środki na walkę z terroryzmem oraz pół miliarda dolarów na szkolenia i sprzęt dla umiarkowanych rebeliantów w Syrii, ale jak dotąd Kongres się w tej sprawie nie wypowiedział. Wraz z ogłoszoną w środę przez prezydenta Baracka Obamę strategią walki USA z dżihadystami z Państwa Islamskiego, którzy zajęli w ostatnim czasie znaczne tereny Iraku i Syrii, ta sprawa stała się pilniejsza. Jednym z elementów planu Obamy są bowiem szkolenia i zbrojenie umiarkowanej opozycji w Syrii, czego USA unikały przez trzy lata trwania wojny domowej w Syrii. Jak poinformowała administracja USA, w środę Arabia Saudyjska, uważana za kluczowego partnera w walce Stanów Zjednoczonych z Państwem Islamskim, zgodziła się, by te szkolenia odbywały się na jej terytorium.
Jak finansować rebeliantów?
Spiker Izby Reprezentantów, Republikanin John Boehner powiedział w czwartek na konferencji prasowej, że nie zapadła jeszcze decyzja, czy fundusze na zbrojenie rebeliantów w Syrii zostaną dołączone do ustawy budżetowej, czy też będą przedmiotem osobnej ustawy. Część kongresmenów uważa bowiem, że Kongres powinien wypowiedzieć się nie tylko w sprawie środków, ale też całej strategii walki z Państwem Islamskim. Niemniej administracja USA utrzymuje, że zgoda Kongresu na prowadzenie nalotów w Iraku i Syrii nie jest wymagana. Tłumaczy, że po pierwsze prezydent dysponuje konstytucyjnymi uprawnieniami jako naczelny dowódca sił zbrojnych. Po drugie, administracja powołuje się na obowiązującą ustawę AUMF (Authorisation for Use Military Force), przyjętą po zamachach z 11 września w 2001, w której Kongres udzielił prezydentowi USA uprawnień do prowadzenia wojny ze sprawcami tego ataku terrorystycznego, a więc Al-Kaidą.
Zaatakować w Syrii
- Mam uprawnienia, by stawić czoło temu zagrożeniu - powiedział w środę w przemówieniu do narodu Obama, ogłaszając, że USA staną na czele międzynarodowej kolacji w kampanii wojskowej przeciw Państwu Islamskiemu. Jednocześnie zachęcił kongresmenów do przyjęcia rezolucji poparcia w tej sprawie. - Uważam, że nasz naród jest silniejszy, jeśli prezydent i Kongres działają razem. Więc przyjmę z zadowoleniem wsparcie Kongresu, tak by pokazać światu, że Amerykanie są zjednoczeni - dodał.
Niektórzy eksperci zgłosili już jednak wątpliwości, czy walkę z Państwem Islamskim można podciągnąć pod ustawę AUMF. Państwo Islamskie powstało co prawda jako odłam Al-Kaidy w Iraku, ale w lutym nastąpił ich formalny rozdział. Podczas briefingu z dziennikarzami anonimowy przedstawiciel Białego Domu przekonywał jednak, że dla celów zgody na operację wojskową Państwo Islamskie można uznać za grupę powiązaną z Al-Kaidą. Komentarze na Kapitolu po środowym przemówieniu Obamy wskazują, że prezydent najpewniej nie miałby problemów z uzyskaniem zgody większości kongresmenów na operację przeciw Państwu Islamskiemu, zwłaszcza że opozycyjni republikanie od dawna naciskali na niego, by tę walkę zintensyfikował. Jak zapowiedział Obama, antyterrorystyczna kampania przeciw bojownikom Państwa Islamskiego w Iraku i Syrii ma być realizowana poprzez "systematyczne uderzenia z powietrza" oraz wspieranie sił kurdyjskich i armii irackiej, które walczą z Państwem Islamskim na lądzie. Prezydent zapowiedział też wysłanie do Iraku dodatkowych 475 wojskowych (obecnie jest ich tam ok. tysiąca), którzy mają pomóc Kurdom i Irakijczykom w szkoleniach, wywiadzie oraz obsłudze sprzętu. Zapewnił, że żołnierze USA nie będą brać udziału w walkach lądowych.
Autor: mtom / Źródło: PAP