Zwycięstwo prozachodniej kandydatki na prezydenta. "Walczyliśmy przeciwko dalszemu rozkradaniu państwa" 

Źródło:
PAP

Maia Sandu, prozachodnia liderka centroprawicy, wygrała niedzielne wybory prezydenckie w Mołdawii. Jak podała Centralna Komisja Wyborcza po podliczeniu 100 proc. głosów, Sandu, która będzie pierwszą w historii kraju kobietą na tym stanowisku, zdobyła 57,75 proc. głosów.

- Chcę podziękować wszystkim, którzy zagłosowali. W tej kampanii walczyliśmy przeciwko kłamstwu, korupcji i dalszemu rozkradaniu państwa. Nie udało im się skłócić nas ze sobą - powiedziała po zakończeniu głosowania Sandu, dziękując wyborcom "za każdy głos". Sandu zapowiedziała, że zamierza dążyć do zjednoczenia wszystkich Mołdawian, podzielonych przez politykę w ostatnich latach, i skupić się na poprawie kondycji mołdawskiej gospodarki.

OGLĄDAJ TVN24 W INTERNECIE >>>

Jej rywal, obecny prorosyjski prezydent Igor Dodon, otrzymał nieco ponad 42,25 procent głosów. Dodon, który jest nieformalnym liderem mołdawskich socjalistów, reklamował swoją kandydaturę jako "wybór stabilności". Polityk ten prowadził politykę zorientowaną na bliskie relacje z Rosją. W I turze wyborów 1 listopada Sandu zdobyła 36,1 proc. głosów, a Dodon - 32,6 proc.

Jeszcze w niedzielę po zakończeniu głosowania Dodon zapewniał, że wygrał wybory w kraju (bez uwzględnienia głosów diaspory), jednak zapowiedź ta się nie potwierdziła. W poniedziałek Dodon pogratulował swojej rywalce zwycięstwa, jednak zapowiedział, że będzie w sądach bronił głosów swoich wyborców.

Pomimo wcześniejszych zapowiedzi, że wezwie wyborców do "obrony swoich głosów", w poniedziałek Dodon zaapelował, by "zachowali spokój'. - Żadnych protestów i destabilizacji. Powiem wam, jeśli trzeba będzie wyjść na ulice – oświadczył Dodon, cytowany przez agencję TASS.

Bez oligarchów i korupcji

Sandu, kierująca obecnie centroprawicową Partią Działania i Solidarności (PAS), w przeszłości była między innymi minister edukacji w rządzie Vlada Filata, a także premierem w nietypowej kilkumiesięcznej koalicji z socjalistami Dodona - ten eksperyment zakończył się wotum nieufności dla niej jako szefowej rządu. Swoją kampanię była premier i ekonomistka Banku Światowego prowadziła na kontrze do tego, czym zmęczeni byli Mołdawianie - korupcji, nadużyć, pogarszającej się sytuacji gospodarczej i nieskutecznej walki z pandemią COVID-19. Pod hasłem "Czas dobrych ludzi" wzywała rodaków do wspólnej budowy europejskiej Mołdawii - bez oligarchów i korupcji.

- Maia Sandu nic nie ma za uszami i to jest fascynujące. To chyba jedyny ważny polityk w Mołdawii, do którego trudno się jakkolwiek przyczepić. W Kiszyniowie mówią o niej "lodowa księżniczka" - mówił w ubiegłym roku w rozmowie z Magazynem TVN24 o Mai Sandu Kamil Całus, ekspert Ośrodka Studiów Wschodnich.

Sandu jest zwolenniczką prozachodniej polityki kraju, chociaż deklaruje, że zamierza utrzymywać poprawne relacje również z faworyzowaną przez Dodona Moskwą. W kampanii zapowiedziała, że będzie zabiegać o przyciągnięcie środków UE i międzynarodowych instytucji, by pomóc krajowej gospodarce.

Wyjątkowe wybory

Frekwencja w drugiej turze wyniosła 52,78 proc. Sandu wygrała zarówno w Mołdawii, jak i poza jej granicami, gdzie żyje ok. 800 tys. obywateli kraju. Pierwsza i druga tura wyborów cechowały się dużą aktywnością diaspory, jednak 15 listopada pobite zostały wszystkie rekordy.

Za granicą zagłosowało ponad 262 tys. Mołdawian i 92,94 proc. z nich oddało głos na Sandu. Zachodnia diaspora to w przeważającej mierze jej wyborcy, jednak do poprawy wyniku byłej premier przyczynił się sam Dodon, pogardliwie wyrażając się po pierwszej turze o rodakach głosujących za granicą.

Autorka/Autor:kz//now, mtom

Źródło: PAP