logotyp tvn24

Magazyn TVN24

Lista tematów

  • 1
    Marzena Chełminiak w rozmowie z Katarzyną Bondą "Ja na pewno jestem świrem, ale on też". Katarzyna Bonda "Opowiada Marzenie"
  • 2
    Monika Winiarska Nieznane zdjęcia Strefy Zero za dolara. "Mało brakowało i trafiłyby na śmietnik"
  • 3
    Tomasz-Marcin Wrona w rozmowie z dr Agatą Loewe "Okazuje się, że istnieje ogromna potrzeba rzetelnej rozmowy, o co w tym seksie chodzi"
  • 4
    Maciej Tomaszewski w rozmowie z Kamilem Całusem Wszechmocnego Vlada już nie ma, została "lodowa księżniczka"
  • 5
    Adam Sobolewski w rozmowie z Kapką Kassabovą Bruzda Śmierci. Okrutna doskonałość ostatniej prawdziwej granicy w Europie
  • 6
    Klaudia Ziółkowska 30 czerwca nie był dniem jej śmierci. Inni zginęli
  • 7
    Maciej Michałek Wojna z komunizmem na dachu świata. Tajna misja CIA w sercu Himalajów
  • 8
    Estera Prugar w rozmowie z Lechem Janerką "Jakiś czas mieszkałem w Nowym Jorku, ale dałem stamtąd dyla"
logotyp tvn24

Magazyn TVN24

Marzena Chełminiak w rozmowie z Katarzyną Bondą

"Ja na pewno jestem świrem, ale on też". Katarzyna Bonda "Opowiada Marzenie"

Zobacz

Tytuł: "Wszystkie moje historie do mnie przyszły" Źródło: tvn24

Monika Winiarska

ZobaczNieznane zdjęcia Strefy Zero za dolara. "Mało brakowało i trafiłyby na śmietnik"

Czytaj artykuł

Tytuł: Zdjęcia po ataku na World Trade Center

Tomasz-Marcin Wrona w rozmowie z dr Agatą Loewe

Zobacz"Okazuje się, że istnieje ogromna potrzeba rzetelnej rozmowy, o co w tym seksie chodzi"

Czytaj artykuł

Tytuł: O co chodzi w seksie? Źródło: Shutterstock

Maciej Tomaszewski w rozmowie z Kamilem Całusem

ZobaczWszechmocnego Vlada już nie ma, została "lodowa księżniczka"

Czytaj artykuł

Tytuł: Mołdawia pokłada nadzieje w Mai Sandu Źródło: DANIEL MIHAILESCU/AFP/EAST NEWS

Podziel się

Przez lata trząsł Mołdawią i wydawało się, że nie ma na niego mocnych. Tymczasem wystarczyło kilkanaście nerwowych czerwcowych dni i polityczna burza zmiotła potężnego oligarchę. Zaczęło się, gdy do mołdawskiej stolicy przyjechali tego samego dnia przedstawiciele USA, Rosji i Unii Europejskiej.

Wszystko toczy się bardzo szybko. 8 czerwca socjaliści odwracają się od demokratów i związują się z blokiem proeuropejskim. Ogłaszają, że mają nowego premiera. Dzień później posłuszny szefującemu demokratom oligarsze Sąd Konstytucyjny pozbawia władzy socjalistycznego prezydenta, a dotychczasowy premier z szeregów demokratów rozwiązuje parlament.

W odpowiedzi zawieszony przez sąd prezydent anuluje rozwiązanie parlamentu, a na ulice wychodzą ludzie oligarchy - zwolennicy rządu, który stracił większość. Wydaje się, że kraj staje przed widmem katastrofy dwuwładzy. 14 czerwca wszystko nagle się zmienia – oligarcha składa broń i wyjeżdża za granicę. Kilkanaście dni później do dymisji podają się posłuszni mu sędziowie Sądu Konstytucyjnego.

Maciej Tomaszewski, tvn24.pl: - Co się wydarzyło w Mołdawii?

Kamil Całus, analityk Ośrodka Studiów Wschodnich: - Zupełnie zmieniła się scena polityczna. Od końca 2015 roku krajem zarządzał z tylnego siedzenia jeden człowiek - oligarcha Vlad Plahotniuc, lider rządzącej Partii Demokratycznej, który formalnie nie pełnił żadnej innej funkcji państwowej. Funkcję premiera sprawował Pavel Filip - bliski i wieloletni współpracownik biznesowy Plahotniuca, zaś przewodniczącym parlamentu był Andrian Candu, prawa ręka oligarchy, a jednocześnie członek jego rodziny. W Mołdawii funkcjonował od tamtego czasu układ polityczny nazywany przez lokalnych komentatorów binomem. W ramach tego systemu Plahotniuc - stojący za deklaratywnie proeuropejskim rządem - udając rywalizację polityczną z opozycyjną prorosyjską Partią Socjalistów oraz wywodzącym się z niej prezydentem Igorem Dodonem, tak naprawdę współpracował z tym ugrupowaniem.

Dlaczego?

Chodziło o to, by spolaryzować elektorat i podzielić między siebie scenę polityczną. Demokraci przekonywali do siebie proeuropejskich wyborców, tłumacząc, że tylko w ten sposób można ocalić kraj przed rosyjskimi wpływami, zaś socjaliści przekonywali, że głos na nich oznacza rynki zbytu w Rosji i utrzymanie niepodległości kraju, którego aneksją zainteresowana jest Rumunia. Wydawało się, że ten model utrzyma się także po wyborach parlamentarnych w lutym 2019 roku. Dwa pierwsze miejsca zajęły kolejno Partia Socjalistyczna oraz Partia Demokratyczna. Wielu oczekiwało powołania mniej lub bardziej formalnej koalicji między tymi ugrupowaniami.

Oczywiście wiadomo było, że będzie to wymagało czasu, ponieważ trzeba było najpierw jakoś wytłumaczyć elektoratowi, dlaczego stojące po zupełnie przeciwległych stronach ideologicznego spektrum ugrupowania, które wcześniej zawzięcie się zwalczały, w ogóle miałyby pójść na koalicję. Trzecią siłą, która po ostatnich wyborach trafiła do mołdawskiego parlamentu, był realnie opozycyjny i faktycznie proeuropejski blok ACUM (po rumuńsku Teraz) złożony z Partii Działania i Solidarności kierowanej przez Maię Sandu oraz Partii Godności i Prawdy kierowanej przez adwokata Andreia Nastasego.


W trakcie negocjacji, które trwały od końca lutego, demokraci podejmowali w znaczniej mierze pozorowane negocjacje koalicyjne z ACUM po to, by - gdy rozmowy zakończą się niepowodzeniem - móc argumentować, że skoro najbardziej logiczny - bo proeuropejski - koalicjant nie jest otwarty na powołanie wspólnego rządu, trzeba będzie się skłonić ku współpracy z socjalistami. Wszystko rzecz jasna w imię "stabilności" i "narodowej jedności".

Socjaliści robili to samo. Także podejmowali negocjacje z ACUM, ale wszystko wydawało się zmierzać do wspólnej koalicji z demokratami. Nawet sam Igor Dodon jeździł do Moskwy i regularnie próbował perswadować władzom na Kremlu, że koalicja socjalistów i demokratów jest najbardziej sensowna. To nie było łatwe, bo Kreml od samego początku patrzył na nią nieprzychylnie. O ile bowiem Plahotniuc jako oligarcha - który blokował reformy proeuropejskie i w dużej mierze kompromitował kurs proeuropejski Mołdawii, oligarchizując system polityczny - był dla Rosji korzystny, to z drugiej strony przysparzał Rosji coraz więcej problemów.

Jego retoryka była otwarcie antyrosyjska, dopuszczał się kroków, które z perspektywy rosyjskiej były kompletnie niedopuszczalne - na przykład kontrolowany przez niego rząd wydalił grupę dyplomatów rosyjskich z Kiszyniowa, wicepremier rosyjski Dmitrij Rogozin został uznany za persona non grata i tak dalej. Wreszcie Mołdawia - także z inicjatywy Partii Demokratycznej i samego Plahotniuca - na plenum ONZ składała wniosek o usunięcie sił zbrojnych Federacji Rosyjskiej z terytorium Naddniestrza. Wszystkie te kroki z punktu widzenia Moskwy nie tylko uderzały w interesy rosyjskie, ale stanowiły też ze strony malutkiej Mołdawii potwarz, której Kreml nie mógł puścić płazem.

Rosjanie myśleli dość trzeźwo i uważali, że zdecydowanie lepiej dla nich będzie, jeżeli Dodon spróbuje mimo wszystko dogadać się z proeuropejskim blokiem. Dlatego, że zawiązując koalicję z Plahotniuciem Dodon automatycznie stawiał się na pozycji słabszego partnera. Jego partia była liczebnie silniejsza, ale to Plahotniuc miał pieniądze, wpływy i kontrolę nad Sądem Konstytucyjnym i wszystkimi głównymi instytucjami państwowymi. Jeżeli Dodon wiązałby się z ACUM, który jest blokiem dużo słabszym strukturalnie i pozbawionym zaplecza finansowego, to uzyskałby większą siłę i większą władzę. A to z punktu widzenia Moskwy byłoby korzystniejsze.

I tak też się stało. Co było czynnikiem decydującym, że do tego doszło i akurat teraz?

To jest pytanie za milion dolarów, bo tak naprawdę do końca nie wiemy. Wiemy tylko, jak to wyglądało i możemy sądzić po owocach. 3 czerwca dość niespodziewanie przyjechał do Kiszyniowa wicepremier Rosji i specjalny przedstawiciel prezydenta Putina ds. Mołdawii Dmitrij Kozak. Tego samego dnia do stolicy tego niewielkiego kraju przyjechał też przedstawiciel amerykańskiego Departamentu Stanu ds. Europy Wschodniej Bradley Freden i komisarz Unii Europejskiej do spraw rozszerzenia Johannes Hahn.

Wszyscy trzej urzędnicy przeprowadzili - niezależnie od siebie - serię spotkań z liderami głównych ugrupowań mołdawskich, w tym z Igorem Dodonem. To po tych właśnie rozmowach wszystko się zmieniło. Nagle odżyły dyskusje o powołaniu koalicji między ACUM a socjalistami. Nie było to łatwe, bo z tego, co mówi się w Kiszyniowie, Dodon do samego końca jednak oponował.

Bardzo bał się konfrontacji z Plahotniuciem, był przekonany do samego końca, że z tej konfrontacji nie wyjdzie obronną ręką. Dlatego też bronił interesów Plahotniuca w Moskwie podczas wcześniejszych wizyt. Najwyraźniej Kozak z jednej strony, a z drugiej strony Amerykanie i przedstawiciele Unii Europejskiej musieli w jakiś sposób przekonać Dodona, że to jest dobry krok, i zapewnić go o jakichś gwarancjach bezpieczeństwa, w jakiś sposób zachęcić go do tego, żeby jednak na takie ryzyko poszedł.

To były skoordynowane działania Zachodu i Rosji? Pojawiają się głosy, że Zachód dogadał się z Rosją w sprawie Mołdawii.

Tak się wydaje. Oczywiście nie mamy niczego na papierze, nie mamy żadnych dowodów, ale, umówmy się, takie rzeczy nie zdarzają się przypadkiem. Trudno uznać za zbieg okoliczności pojawienie się tego samego dnia w stolicy niewielkiego wschodnioeuropejskiego kraju wysokich przedstawicieli trzech głównych światowych potęg politycznych, szczególnie jeśli po ich wizycie, 8 czerwca, dochodzi do nieoczekiwanego przełomu.

Mniej więcej wiemy, co na tym zyskała Rosja, jeżeli zyskał prezydent określany jako prorosyjski. Co w takim razie miałby zyskać Zachód, skoro partia proeuropejska jest jednak mniejszym partnerem dużego prorosyjskiego gracza?

Mołdawia nie jest dla Rosji pępkiem świata. To nie jest kluczowy punkt rosyjskiej polityki. Rosja oczywiście uzyskała pewien sukces, bo wzmocniła Dodona. Teraz nie tylko jest większym partnerem w koalicji, ale, co ważniejsze, zyskał świetną pozycję wyjściową w wyborach parlamentarnych, które prawdopodobnie odbędą się w ciągu najbliższych kilkunastu miesięcy. Powołana niedawno koalicja jest bowiem zupełnie taktyczna i ma za zadanie tylko i wyłącznie przeprowadzenie deoligarchizacji czy raczej deplahotniucyzacji polityki mołdawskiej, czyli usunięcia ze stanowisk kluczowych osób powiązanych z Plahotniuciem.

Dodatkowo w 2020 roku będziemy mieli wybory prezydenckie i Dodon oraz Partia Socjalistów są teraz w świetnej pozycji, bo do tej pory bardzo mocno ciążyło na nich odium współpracy z Plahotniuciem, co obniżało im poparcie o kilka, może nawet kilkanaście procent. Teraz Dodon będzie mógł mówić, że to dzięki niemu udało się usunąć Plahotniuca ze sceny politycznej. No, może z małą pomocą kolegów z ACUM. Dla jego przyszłości politycznej jako prezydenta i dla jego partii to jest dobre wyjście, więc bardzo możliwe, że Rosja myśli o tym w tych kategoriach - teraz dopuścili do stworzenia taktycznej koalicji, ale w następnych wyborach to wzmocni socjalistów.

Czyli jednak duży plus dla Rosji.

Ale nie najważniejszy. Dużo istotniejsze wydaje się dla Moskwy to, co dzięki mołdawskiej awanturze ugrała ona na poziomie międzynarodowym. Rosja, gdy chodzi o państwa Partnerstwa Wschodniego, do tej pory zwykle grała w swego rodzaju geopolityczne przeciąganie liny: my wspieramy naszych, Zachód wspiera swoich - który wygra, ten weźmie władzę. Tym razem Kreml postanowił przyjąć inną taktykę. Zaprezentować się jako pragmatyczny, konstruktywny aktor na arenie międzynarodowej. Wysłał komunikat, że nie tylko wesprze stworzenie koalicyjnego rządu ponad podziałami i nie będzie zwalczał opcji proeuropejskiej, ale też w ciągu zaledwie kilku tygodni doprowadzi do usunięcia z mołdawskiej sceny politycznej problematycznego dla wszystkich stron oligarchy.

Na przykładzie Mołdawii Rosja pragnie udowodnić, że bez niej nie sposób rozwiązać żadnych kluczowych problemów w państwach Europy Wschodniej. Ale to nie Mołdawia jest tu celem samym w sobie. Mołdawia jest tutaj traktowana jako case study, które, jak sądzę, będzie przez Kreml wykorzystywane jako wzór do naśladowania także winnych krajach. Może na przykład na Ukrainie?

Jednocześnie Rosja niewiele ryzykowała. Dzięki wzmocnieniu Dodona Kreml może liczyć na to, że on i socjaliści wygrają tam następne wybory, a nawet jeśli nie, to Moskwa niczego nie traci. Jeśli żadne z ugrupowań obecnych na lokalnej scenie politycznej nie zdobędzie większości, to kraj znów pogrąży się w politycznym chaosie i destabilizacji. To również zadowoli stronę rosyjską, bo zablokuje integrację Mołdawii z Zachodem.

Co zyskał Zachód?

Jeśli chodzi o Unię Europejską, to sprawa jest jasna. Dla Brukseli Plahotniuc stanowił kluczowy problem. Nie tylko był głównym hamulcowym dla implementacji reform przewidzianych w umowie stowarzyszeniowej z UE, ale - co także ważne -  był człowiekiem, który dyskredytował ideę europejską w Mołdawii. Jego partia mieniła się w końcu ugrupowaniem proeuropejskim. Za pięknymi frazesami kryła się jednak korupcja, oligarchia i kradzieże na ogromną skalę. Unia zdaje sobie też sprawę, że Dodon, choć powiązany z Moskwą, nie jest politykiem idącym na sznurku Kremla. To mimo wszystko polityk lokalny, mołdawski, skupiony na własnych interesach politycznych i biznesowych. Mówiąc wprost - liczy się dla niego nie wierność Moskwie, a własna kieszeń. Może więc uda się z nim współpracować?

Co do USA sprawa nie jest już tak jasna. Z jednej strony Waszyngton krytycznie patrzył na oligarchę, który blokował prozachodnie reformy, ale prawda jest też taka, że Amerykanie bardzo długo wspierali Plahotniuca. Nie otwarcie, ale jednak wspierali. USA wychodziły z założenia, że oligarcha ten mimo wszystko jest swoistym gwarantem niedopuszczania sił prorosyjskich do władzy w Mołdawii. Co więc takiego skłoniło Amerykanów do zmiany zdania? Tego nie wiemy, dlatego próbowałbym się tu dopatrywać jakiegoś szerszego układu z Rosją, bo ewidentnie to Waszyngton i Moskwa grają pierwsze skrzypce w tej rozgrywce. UE odgrywa tu rolę drugorzędną.

Być może chodzi o Bliski Wschód, być może chodzi właśnie o Ukrainę, być może jeszcze o coś innego. A może w ogóle jest to część szerszego pakietu podziału wpływów w Europie Wschodniej między Stanami a Rosją, próba stworzenia strefy wspólnych interesów, rządów mieszanych, które będą próbowały balansować i realizować interesy obydwu stron.

Mołdawianie zdają sobie sprawę z tych rozgrywek, które się dzieją ponad ich głowami?

Rozmawiałem w Kiszyniowie z przedstawicielami ACUM. Oni oczywiście doskonale rozumieją, co się dzieje, ale z drugiej strony mówią też wprost, że gra jest warta świeczki. Nawet jeżeli będą teraz ryzykowali polityczną walkę z socjalistami i zaryzykują, że socjaliści przejmą władzę, to i tak jest to lepsze niż utrzymywanie dotychczasowego modelu. Pozbycie się Plahotniuca było warte każdego ryzyka. Tak mówią i można się z nimi zgodzić, bo rzeczywiście usunięcie Plahotniuca odblokowało scenę polityczną, sprawiło, że do Mołdawii w ogóle wróciła polityka. Wcześniej jej nie było, był teatr, gra, która w gruncie rzeczy nie pozwalała opozycji niczego uzyskać. Teraz przynajmniej mamy do czynienia z walką polityczną, realną rywalizacją.

Rzeczywiście Plahotniuc został usunięty? Nie ma go w kraju, wyjechał do Londynu, ale jego interesy reprezentować może równie dobrze kto inny.

Tylko że trudno powiedzieć, kto miałby to być. Na razie systematycznie i skutecznie usuwa się po kolei wszystkie osoby z nim związane - przedstawicieli prokuratury, sądownictwa, Sądu Konstytucyjnego, który był perłą w koronie Plahotniuca i w gruncie rzeczy pozwalał mu omijać decyzje parlamentu, właściwie stanowić prawo niezależnie od decyzji posłów. Wydaje się więc, że zostanie on rzeczywiście odsunięty od władzy. Pytanie, czy nikt tej schedy po nim nie przejmie. Pierwszy w kolejce jest oczywiście Dodon. To byłoby naturalne. Gdy słyszę, że Dodon ma brać udział w deoligarchizacji Mołdawii, to nie mogę powstrzymać uśmiechu. Człowiek ten przez lata stanowił przecież filar oligarchicznego systemu. Słowem, jestem w stanie uwierzyć w deplahotniucyzację, a czy to będzie deoligarchizacja, to się dopiero zobaczy.

Plahotniuc przez niemal tydzień organizował demonstracje przeciwko powołaniu nowego rządu, a potem nagle uznał nowe władze i wyjechał.

Wydaje się, że to też był element jakiegoś porozumienia. Po powołaniu gabinetu Mai Sandu, czyli rządu koalicyjnego socjalistów i ACUM, Plahotniuc podjął walkę, argumentując, że rząd nie posiada legitymacji. Powoływał się przy tym na orzeczenie podległego mu Sądu Konstytucyjnego, który błyskawicznie w ciągu zaledwie godziny oświadczył, że nowy gabinet jest nielegalny. Zdaniem sędziów nowy parlament przekroczył bowiem o jeden dzień termin wyłonienia nowego rządu. Sąd nakazał przy tym prezydentowi rozwiązać parlament, ale ponieważ Dodon odmówił, sędziowie zawiesili go w obowiązkach i przekazali tymczasowo jego kompetencje premierowi, który faktycznie rozpisał przedterminowe wybory. Tyle że nikt tej decyzji nie uznał.

Wreszcie Plahotniuc postanowił zorganizować w stolicy demonstrację poparcia dla swoich działań. Opłacił ludzi, ściągając ich z całego kraju autobusami do Kiszyniowa. Pomysł średnio się jednak sprawdził, bo choć spodziewano się nawet 50 tysięcy osób, na centralnym placu stolicy udało się zebrać co najwyżej pięć tysięcy manifestantów. Kolejnym krokiem była organizacja miasteczek namiotowych przed instytucjami publicznymi. Zgromadzeni tam ludzie - również opłaceni przez oligarchę - mieli uniemożliwić dostęp do nich przedstawicielom nowych władz. Trwało to kilka dni, ale wydaje się, że Plahotniuc zdawał sobie sprawę z tego, że walka od początku skazana była na porażkę. Przeciwko niemu występowały nie tylko Stany Zjednoczone, Rosja i Unia Europejska, ale także własne społeczeństwo.

Po co więc to robił?

By podbić stawkę i wynegocjować lepsze warunki odejścia. I chyba mu się to udało. Nie wiemy oczywiście, co uzyskał Plahotniuc. Wiemy, że 14 czerwca do siedziby Partii Demokratycznej zawitał na dosłownie 15 minut Derek Hogan, amerykański ambasador w Mołdawii, i odbył krótką rozmowę z Plahotniucem. To wystarczyło, by oligarcha skapitulował i ogłosił, że demokraci zrzekają się władzy.

Jeszcze tego samego dnia opuścił kraj. I to było też ciekawe, bo wyjechał przez Naddniestrze do ukraińskiej Odessy, a stamtąd samolotem do Kijowa i z Kijowa samolotem czarterowym do Londynu. Marszruta ucieczki podpowiada, że Rosjanie też musieli umożliwić mu ucieczkę. Świadczy o tym fakt, że Plahotniuc swobodnie przejechał przez wierne Kremlowi Naddniestrze. Co będzie dalej? Plahotniuc odgraża się cały czas, że jego wyjazd ma jedynie charakter tymczasowy, że odwiedza swoją rodzinę. Twierdzi, że wróci na barykady i podejmie walkę z politycznymi wrogami. Trudno jednak spodziewać się, żeby mógł sobie na to pozwolić. Zbyt wiele niebezpieczeństw i potencjalnych wyroków wisi nad nim w jego ojczyźnie.

Co się stanie z Partią Demokratyczną?

To jest bardzo dobre pytanie, dlatego że to będzie miało duży wpływ na scenę polityczną samej Mołdawii. Jeżeli Partia Demokratyczna się rozpadnie, to niewykluczone, że część jej posłów przejdzie do ACUM, a część do socjalistów. Socjaliści, którzy już w tej chwili są najliczniejszym ugrupowaniem w parlamencie, mogą się dzięki temu bardzo wzmocnić, co zdestabilizuje koalicję i może przyśpieszyć jej załamanie. Z drugiej strony w Partii Demokratycznej jest Dmitrii Diakov, stary lider demokratów jeszcze z czasów, kiedy Plahotniuca w ogóle nie było. I on już się zaczął zabierać za pewną reorganizację partii. Ostatnio zapowiedział miedzy innymi kongres partyjny. Zasugerował też, że pewne osoby zostaną poproszone o odejście z ugrupowania.

Nie jest więc wykluczone, że Partia Demokratyczna się pozbiera pod nowym kierownictwem. Jaką część sceny politycznej zajmie, trudno powiedzieć, bo demokraci nigdy pod względem ideologicznym nie byli jednoznaczni - stanowili zwykle siłę raczej proeuropejską, ale puszczali też oko do wyborców rosyjskojęzycznych i wzbraniali się przed retoryką prorumuńską.

Proeuropejskim światełkiem na mołdawskim firmamencie jest teraz Maia Sandu. Kim ona jest, co ma za uszami i jaka jest jej przyszłość?

Maia Sandu nic nie ma za uszami i to jest fascynujące. To chyba jedyny ważny polityk w Mołdawii, do którego trudno się jakkolwiek przyczepić. W Kiszyniowie mówią o niej "lodowa księżniczka". Z jednej strony dlatego, że jest kryształowo czysta, z drugiej strony niestety pozbawiona jest charyzmy i zwykłego ludzkiego ciepła. Nie odnajduje się w tłumie, raczej nie porywa swoimi wystąpieniami. Nie potrafi wyjść do ludzi, poklepać wyborców po ramionach, przytulić dzieci. Nie jest w tym wszystkim naturalna.

Sandu to typ technokraty, administratora. Ma doświadczenie w administracji i bankowości, po drodze była ministrem edukacji. Dodatkowo jest niezamężną kobietą, co w Mołdawii jest podwójnym problemem. Z jednej strony zarzuca się jej homoseksualizm, a to w tradycyjnym społeczeństwie mołdawskim poważny problem. Z drugiej strony jej przeciwnicy argumentują, że człowiek, który nie potrafi założyć rodziny, nie powinien brać się za zarządzanie państwem.

Tak samo nie do końca się potrafi odnaleźć w mołdawskim konflikcie tożsamościowym. Z jednej strony mamy tam tych, którzy się uważają za Rumunów lub opowiadają się za zbliżeniem z Rumunią, a z drugiej ludność rosyjskojęzyczną oraz etnicznych Mołdawian, którzy po prostu nie są zbyt chętni zbliżeniu z zachodnim sąsiadem. Tymczasem Sandu potrafi publicznie stwierdzić, że współpracujący z Adolfem Hitlerem dyktator Rumunii Ion Antonescu był osobą kontrowersyjną, ale miał swoje plusy. Zarzuca się jej czasem chęć zjednoczenia Mołdawii z Rumunią, co jest w ogóle dyskredytujące dla wielu Mołdawian.

Problem występuje też u koalicjanta Sandu w ramach ACUM. Lider Partii Godności i Prawdy Andrei Nastase występował swego czasu jako adwokat Victora Topa i Viorela Topa (zbieżność nazwisk przypadkowa) - finansistów i bankowców, którzy weszli w konflikt z Plahotniucem w 2011 roku. Oligarcha odebrał im akcje kontrolowanego przez nich banku, a następnie doprowadził do ich skazania przez kontrolowany przez siebie sąd. Obaj wyjechali do Niemiec, gdzie otrzymali azyl polityczny. Nastasego postrzega się więc jako człowieka, który reprezentuje interesy szemranych biznesmenów. Różnice między Nastasem a Sandu będą generowały napięcia wewnątrz ACUM, a to będzie osłabiało blok w relacjach z socjalistami. Ci bowiem są zwarci, silni, świetnie zorganizowani i dofinansowani.

Czy w wyniku najnowszych zmian Mołdawia jest bliżej Unii Europejskiej?

Nie możemy tego jednoznacznie stwierdzić. Nie jest tak, że to, co się stało, to krok w stronę proeuropejskich reform. To jest po prostu wyjście z pewnego klinczu politycznego. Ujmijmy to w ten sposób: Mołdawia jest dziś jak samolot, który wpadł w bardzo silne turbulencje, niebo powoli się przeciera, ale wysiadł nam radar i na razie nie wiemy, w którą stronę zmierzamy. To wszystko wyklaruje się w ciągu najbliższych miesięcy.

Mołdawia to jedno z najbiedniejszych państw Europy

Podziel się
-
Zwiń

Adam Sobolewski w rozmowie z Kapką Kassabovą

ZobaczBruzda Śmierci. Okrutna doskonałość ostatniej prawdziwej granicy w Europie

Czytaj artykuł

Tytuł: Strandża, Sakar i Rodopy mają mroczną historię, wciąż w dużej mierze nie spisaną Źródło: Ванилица CC BY-SA Wikipedia

Klaudia Ziółkowska

Zobacz30 czerwca nie był dniem jej śmierci. Inni zginęli

Czytaj artykuł

Maciej Michałek

Zobacz Wojna z komunizmem na dachu świata. Tajna misja CIA w sercu Himalajów

Czytaj artykuł

Tytuł: Buddyjski festiwal Tidzi w Lo Manthangu / Autor: Magdalena Gołębiowska

Estera Prugar w rozmowie z Lechem Janerką

Zobacz"Jakiś czas mieszkałem w Nowym Jorku, ale dałem stamtąd dyla"

Czytaj artykuł

Tytuł: "Czasami faktycznie dochodzi do mnie, że liczyłem na trochę inną Polskę" Źródło: Jacek Poremba/Musicom/DOG

Redaktor prowadzący

Maciej Tomaszewski

Autorzy

Marzena Chełminiak, Maciej Michałek, Estera Prugar, Adam Sobolewski, Maciej Tomaszewski, Monika Winiarska, Tomasz-Marcin Wrona, Klaudia Ziółkowska

Redakcja

Jarosław Butkiewicz, Karol Kobos, Grażyna Lubińska, Mateusz Sosnowski, Maciej Tomaszewski, Krzysztof Wojciechowski

Fotoedycja

Mateusz Gołąb, Daria Ołdak, Wiktoria Diduch

Poprzedni weekend 22-23.06.2019
2 tygodnie temu 15-16.06.2019
3 tygodnie temu 08-09.06.2019
4 tygodnie temu 01-02.06.2019
5 tygodni temu 25-26.05.2019
Zobacz wszystkie