W Donbasie giną ludzie. Ci, którzy mają gdzie i jak - uciekają, wyjeżdżają. Zostawiają swoje domowe zwierzęta. Porzucają je lub podrzucają do schroniska. - Wolą zabrać rzeczy - mówi portalowi tvn24.pl Wiktoria Wasiliewa, która od lat prowadzi przytulisko w Doniecku.
Mieszkająca w Doniecku Wasiliewa schronisko założyła w 1999 roku. Nazwa nasunęła się sama. - Dawno temu uratowaliśmy psa wyrzuconego z samochodu. Śmiesznego, rudego kundla. Nazwaliśmy go Pif. Był chory, długo go leczyliśmy. Kiedy rano wychodziłam do pracy, on wychodził ze mną i wracał w miejsce, w którym został wyrzucony. Po dwóch latach znalazłam go tam, potrąconego przez samochód. Kiedy pojawił się pomysł założenia schroniska, od razu postanowiliśmy uczcić jego pamięć - opowiada Wiktoria portalowi tvn24.pl.
W schronisku Pif Wiktorii pomagali mąż i troje znajomych, wolontariuszy. Psów i kotów zebrało się 80. W 2005 roku schronisko zostało zarejestrowane jako fundacja. Po kilku latach udało się natomiast nawiązać współpracę ze sponsorami. Zaangażował się sam Rinat Achmetow, doniecki oligarcha, najbogatszy człowiek na Ukrainie. Pieniądze na schronisko z prawdziwego zdarzenia - niebagatelną kwotę 9,3 mln hrywien, czyli prawie 2,5 mln złotych - dała m.in. jego Fundacja Rozwoju Ukrainy. Miasto udostępniło 1,5 hektara ziemi w dzielnicy Budionnowskij na południowym wschodzie miasta.
"Euroschronisko"
Wielkie otwarcie odbyło się w listopadzie 2013. Przemowy mieszały się z ujadaniem ponad 600 psów, które zamieszkały w wygodnych, ogrzewanych kojcach. Docelowo miało ich być tysiąc. Dużo, ale według obliczeń władz w milionowym mieście błąkało się 13 tys. bezdomnych psów.
Cztery inne miejskie schroniska nie mogły się pochwalić takimi warunkami, jakie udało się zorganizować w Pifie: 34 pracowników i ponad setka wolontariuszy, dwie sale operacyjne, ambulans do przewożenia zwierząt, leki, plac z przeszkodami. "Spełniły się najsłodsze sny bezdomnych donieckich Burków! W kopalnianej stolicy uroczyście otwarto pierwsze na Ukrainie euroschronisko dla psów" - pisał o Pifie ogólnokrajowy portal Wiesti.ua.
W schronisku sterylizowali do 20 psów i kotów dziennie, szukali im nowych domów, leczyli chore i kalekie zwierzęta, które często przywozili sami właściciele. - Dobrze, że nie porzucają ich w lesie - mówiła pracownikom Wiktoria. Pamięta, co się działo w mieście przed Euro 2012, kiedy hycle wyłapali 6 tys. bezdomnych zwierząt. Ponad połowa została uśpiona.
Strzały na lotnisku
Przyszedł maj 2014 roku. Ukraina od wielu miesięcy żyła już inaczej: trwała wojna, więc zwierzęta zeszły na dużo dalszy plan. Wolontariusze wciąż przyjeżdżali, supermarkety nadal przekazywały żywność z wygasającym terminem ważności, ale po mieście jeździły już transportery opancerzone, zaczęły powiewać flagi samozwańczej Donieckiej Republiki Ludowej, a ludzie zaczęli ginąć.
Pod koniec maja toczyła się walka o lotnisko - piękne, oszklone, wyremontowane na Euro 2012. Miasto zamarło, władze wzywały, żeby nie wychodzić z domów. Zginęło kilkadziesiąt osób.
30 maja pracownikom Pifa udało się zabrać z lotniska psy, które tam pracowały, szukając np. narkotyków czy materiałów wybuchowych. Podczas kilkunastominutowej ewakuacji pracownicy portu nie zdążyli ich zabrać. Siedziały w klatkach, ogłuszone wybuchami i wystrzałami. Golden retriever, owczarek, spaniel - odwodnione, przestraszone - trafiły do Pifa.
Ludzie zrobili dla nich "korytarz" i pozwolili wyprowadzić je ze strefy walk. - Pomogli zwierzętom, nie zważając na poglądy polityczne - podkreśla Wiktoria.
"Dosłownie na kilka tygodni"
- Wtedy, w maju, nagle zaczęłam odbierać telefony od ludzi, który postanowili wyjechać z miasta i pytali, czy mogą u nas zostawić psa "na przechowanie". Nawet 40 telefonów dziennie. Później zaczęli z tymi psami przyjeżdżać - opowiada Wiktoria w rozmowie z tvn24.pl. - Na przykład właściciel jamnika. Wyjeżdżają na Krym. Pytam go: przecież to mały pies, nie można go zabrać ze sobą do auta? Odpowiedział mi: pani, my i tak mamy masę walizek i siatek, gdzie tu jeszcze psa wepchnąć? No i jamnik został u nas.
Teraz klatki Pifa zapełniają się kolejnymi rodowodowymi psami: wyżły, labradory, owczarki, jamniki, chihuahua, pitbule. Jest ich już około 200.
- Dużych psów staramy się nie przyjmować: mastifów, owczarków kaukaskich, moskiewskich stróżujących - boimy się o naszych pracowników i o mniejsze psy. No i często kończy się tym, że te ogromne psy, wychowane w domach, szkolone teraz biegają po ulicach - mówi Wiktoria. Dodaje, że właściciele deklarują, że zostawiają psy "na przechowanie" do czasu, gdy wrócą do domów, "dosłownie na kilka tygodni". Potem nawet nie dzwonią.
Konflikt na Ukrainie zmusił do opuszczenia domów ponad pół miliona ludzi. Co najmniej 260 tys. to uchodźcy wewnętrzni, a porównywalna grupa uchodźców udała się do Rosji - podał pod koniec sierpnia Urząd Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców (UNHCR).
Wielu z nich miało psy i koty, których ze sobą nie zabrali. Uchodźcom trudno znaleźć nowe lokum, jeśli mają ze sobą zwierzę. "Teraz jest wielu uchodźców i ludzie wynajmujący im mieszkania kręcą nosem, jeśli ktoś chce zamieszkać z czworonogiem. Jeszcze większe problemy rodzą się, gdy ktoś wyjeżdża za granicę - trzeba robić szczepienia, paszporty, a to trwa, czasem urzędy są zamknięte z powodu ostrzałów. Dlatego łatwiej jest zwierzę zostawić" - pisze doniecki portal depo.ua.
"Psy są ponad polityką"
Pracownicy i wolontariusze Pifa poszukują dla zwierząt nowych domów. Organizują transport do innych miast na Ukrainie: Kijowa, Charkowa, Mariupola. Psy trafiają do Rosji, ale też Niemiec i Czech.
- Psy są ponad polityką - mówi dyrektorka schroniska - Gdybym mogła, wysłałabym je nawet do Stanów Zjednoczonych czy Azji. Byle trafiły w dobre ręce - dodaje. Przesłanie dużego psa kosztuje 300 hrywien, małego - 100. W Kijowie grupa miłośników zwierząt zorganizowała się i w ciągu miesiąca znalazła domy - stałe i tymczasowe - dla ponad 10 psów. Wiele schronisk - prywatnych i państwowych - organizuje pomoc w wywiezieniu zwierząt ze strefy, w której trwała (od tygodnia zawieszona) tzw. operacja antyterrorystyczna ukraińskich sił zbrojnych.
Odkąd w Doniecku nasiliły się ostrzały, z ponad stu wolontariuszy schroniska zostało kilkanaście osób. Ci, co zostali, przyjeżdżają coraz rzadziej, bo podróż przez miasto może ich kosztować życie. Zostali natomiast wszyscy pracownicy: weterynarze, kynolodzy, ludzie od papierkowej roboty.
- Ci, którzy przyjeżdżają, to szkielet naszego schroniska, na nich się trzymamy - mówi Wiktoria Wasiliewa. - Dzięki nim udało nam się zdobyć generator prądu, zbiornik na 5 tys. litrów wody. Z powodu ostrzałów często nie działają wodociągi, a bez wody nie damy sobie rady - mówi Wasiliewa.
Schronisko dla zwierząt i ludzi
Schronisko stało się nieoczekiwanie schronieniem również dla ludzi - zamieszkała tu m.in. matka jednej z wolontariuszek. Przyjechała z Ługańska, w którym sytuacja jest jeszcze gorsza. Po godzinach zostaje często Siergiej, pielęgniarz, który podczas bombardowania stracił cały dom.
Wiktoria: - W nocy zawsze ktoś tu jest, obchodzi boksy, sprawdza, co się dzieje. Psy boją się huku wybuchów, strzałów, obecność człowieka trochę je uspokaja. Najgorzej było miesiąc temu. Zazwyczaj w naszej okolicy jest w miarę spokojnie. Strzelają, ale nie tak intensywnie jak w innych dzielnicach miasta. A wtedy coś wybuchło w pobliżu. Nie wiem, czy rakieta, czy bomba. Grzmotnęło tak, że psy wyły przez dwa tygodnie. Jedna suczka dostała zawału serca, przez miesiąc walczyliśmy o jej życie.
Brakuje leków, ale także jedzenia. - Dzięki datkom od darczyńców udało nam się niedawno kupić 80 worków kaszy i karmy. Ale przy prawie tysiącu psów musimy ciągle szukać dla nich pożywienia. Ostatnio na noc zalewamy wodą płatki owsiane, a rano dodajemy do nich rosół i kawałki mięsa. Dziennie idą cztery 20-kilogramowe worki płatków. Każdego dnia gotujemy 2 tys. litrów jedzenia - relacjonuje Wiktoria.
Weterynarze codziennie sterylizują zwierzęta. Bez tego szybko straciliby nad nimi kontrolę. Robili to też przed wojną. - Udało nam się wtedy zmniejszyć liczbę bezdomnych psów w mieście z 15 tys. do 9 tys. Podejrzewam, że po wojnie całą akcję trzeba będzie przeprowadzić od początku - mówi Wasiliewa.
Gdyby były warunki, do Pifa trafiałyby też koty. - Koty zazwyczaj wyrzuca się na ulicę. Ludzie myślą, że sobie poradzą. Czasem tak jest, ale to nie są dachowce - tłumaczy Wiktoria.
Pif nie jest przystosowany dla kotów, ale stara się pomóc. Strony schroniska na portalach społecznościowych VK.ru i Facebooku pełne są zdjęć porzuconych zwierząt. To koty rasowe, domowe, przyzwyczajone do najlepszego jedzenia. Teraz, wyrzucone, są przerażone. Ludzie starają się je dokarmiać. W nieczynnym pawilonie handlowym w Doniecku pewna emerytka karmi ponad 30 kotów, płaci też za wynajem pomieszczenia i ociepla budynek.
Misza się boi
- W Doniecku jeszcze nie jest tak źle - opowiada Wiktoria. - O wiele gorzej jest w Jasynuwatej, 12 km od Doniecka. Do niedawna działało tam największe prywatne schronisko w Europie, dla ponad 4 tys. psów. Trafiło nawet do Księgi Rekordów Guinnessa.
Teraz miejscowość została niemal zmieciona z powierzchni ziemi. Ludzie otworzyli psom klatki, zwierzęta się rozbiegły. Zostało około 200. Głodują.
Mieszkańcem schroniska w Jasynuwatej od kilku lat jest niedźwiedź Misza, były cyrkowy "artysta". Teraz Misza głoduje wraz z psami. Gdy trwają ostrzały, wskakuje ponoć do wanny, w której niegdyś lubił się kąpać. Zakrywa głowę łapami.
W pobliżu w prowizorycznym schronie mieszka kilkanaście osób, które chcą pomóc: - Udało nam się zebrać ponad 20 worków suchej karmy, ale nie ma jak jej dostarczyć. Nic tam nie jeździ, trwają ostrzały - mówi Wiktoria.
Nie lepiej jest w Gorłówce, tam w jednym z prywatnych schronisk od lipca głoduje ponad 300 zwierząt. Chociaż z każdym dniem jest ich mniej. Dyrektorka schroniska została sama z psami. Wszyscy wolontariusze wyjechali.
- Opowiedzcie o nas, potrzebujemy pomocy - mówi Alewtyna Aniszczenko na łamach lokalnego portalu.
"W czasie wojny widać, kto jakim jest człowiekiem"
- To zabrzmi banalnie, ale tak właśnie jest: w czasie wojny widać, kto jakim jest człowiekiem. Trzeba zachowywać się godnie w każdej sytuacji - mówi Wiktoria Wasiliewa. Protestuje, gdy słyszy słowo "bohaterka". - Każdy ma w życiu jakieś powołanie. Ktoś chce pomagać dzieciom, starszym, bezdomnym. Ja chciałam pomagać zwierzętom - mówi portalowi tvn24.pl.
Liczy, na ile dni wystarczy karmy, kaszy. Na razie ma zapasy na 20 dni. Z największym trudem zdobywa gotówkę - bankomaty w mieście nie działają, więc przekazuje pieniądze ludziom, którzy będą mogli je podjąć w banku. Później kierowcy, z narażeniem życia, przywożą je do schroniska.
- Nikt nas jeszcze nie oszukał - mówi Wiktoria.
Na stronach schroniska co jakiś czas pojawiają się nowe zdjęcia psów i kotów, dla których wolontariusze szukają nowych domów.
"Wiem, mieszkańcy Doniecka, że teraz nie macie do tego głowy, ale kiedy w ciemnościach chowacie się w schronach przed ostrzałem, może ten ciepły kłębuszek będzie dla was wsparciem?" - pisze na forum schroniska jedna z wolontariuszek.
Autor: Agnieszka Szypielewicz//kdj / Źródło: depo.ua, pif.dn.ua, Facebook.com, VK.com, kiev.segodnya.ua, PAP
Źródło zdjęcia głównego: pif.dn.ua, depo.ua