Ze względu na zaangażowanie wielkich mocarstw wojna domowa w Syrii może potrwać nawet 10 lat - ocenił komendant sprzymierzonych z USA kurdyjskich bojowników z organizacji YPG, walczących w Syrii z dżihadystyczną organizacją Państwo Islamskie. Sipan Hemo wyraził ten pogląd dzień po rozpoczęciu nalotów w Syrii przez Rosję. Więcej o sytuacji w Syrii w TVN24 Biznes i Świat oraz w "Faktach z zagranicy" o godz. 20.
- Rozwiązane nie spoczywa teraz w rękach Syryjczyków - powiedział kurdyjski dowódca Syryjskiemu Obserwatorium Praw Człowieka. - To, z czym mamy do czynienia, może być nazwane starciem tytanów na syryjskiej ziemi - dodał.
- Wygląda to jak trzecia wojna światowa, w której wielkie mocarstwa walczą, by dzielić między siebie strefy wpływów. Niestety postrzegamy to jako długą wojnę, która może potrwać 10 lat - dodał Hemo.
Kurdyjska siła
Dla dowodzonego przez USA antyislamistycznego sojuszu kurdyjskie Ludowe Jednostki Samoobrony (YPG) to ważna siła w walce z IS, ponieważ jak dotąd jako jedyne ugrupowanie na tym obszarze zdecydowało się na współpracę z międzynarodową koalicją przeciwko dżihadystom. Według resortu obrony Rosji rosyjskie siły powietrzne przeprowadziły w środę 20 lotów i uderzyły w osiem celów IS. Minister spraw zagranicznych Rosji Siergiej Ławrow oświadczył, że nie ma żadnych danych na temat ewentualnych ofiar wśród ludności cywilnej. Tymczasem źródła na Zachodzie i syryjska opozycja walcząca z reżimem Baszara el-Asada kwestionują twierdzenia Moskwy, że jej celem są islamiści. Wojskowy przedstawiciel USA mówił anonimowo AFP, że zamiast uderzeń w IS przeprowadzone zostały ataki przeciwko syryjskiej opozycji.
Autor: mtom / Źródło: PAP