"Sytuacja jest trudna, musimy się modlić", "Pracy nie ma, siedzimy w domu. Jeszcze tydzień, dwa, miesiąc i umrzemy. Jeśli nie z powodu koronawirusa, to z głodu". Tak sytuację we Włoszech opisują w rozmowach z tvn24.pl Ukrainki, które wyjechały do tego kraju w poszukiwaniu pracy. Czas stanął tam dla nich w miejscu. Nie wiedzą, co je czeka.
Włochy, gdzie liczba zakażonych koronawirusem od początku epidemii zbliża się do 200 tysięcy, od lat są bardzo popularnym miejscem do poszukiwania pracy dla wielu Ukraińców (głównie z zachodniej części kraju). Pod koniec 2018 roku oficjalna liczba takich osóbw Lombardii i regionach przyległych przekroczyła 230 tysięcy. Aktualnych statystyk nie ma. Nieoficjalnie mówi się, że we Włoszech przebywa kilkaset tysięcy ukraińskich pracowników. Po wybuchu epidemii koronawirusa wielu z nich straciło zajęcie. "Wszystkie rodziny, dla których pracowałam, odmówiły moich usług w czasie kwarantanny. Ludzie ci wychodzą z domu, idą do sklepu, do bankomatu. My musimy zostać w domu, ponieważ kary (za złamanie kwarantanny - red.) są bardzo wysokie" - odpisała na pytanie naszego portalu w sprawie pracy Natalia, pochodząca z Iwano-Frankowska i znajdująca się obecnie w Lombardii.
"Jesteśmy w Rzymie. Trzy Ukrainki w jednym mieszkaniu. Siedzimy bez zajęcia. Pracowałyśmy na godziny, sprzątałyśmy mieszkania. Wszyscy odmówili nam pracy" - relacjonuje sytuację Hałyna, także z Iwano-Frankowska.
"Połowa z nas jeszcze nie wie, straciła pracę czy nie, bo przebywa na kwarantannie" - dzieli się swoją opinią Olga, przebywająca w Mediolanie. "Znajduje się w pobliżu Brescii, 70 km dalej, Val Camonica (we wschodniej części Lombardii - red.). Wiele naszych kobiet tu pracuje, nie wszystkie z nich legalnie. Wszystkie siedzą, jak więźniowie, przy swoich podopiecznych. Nie mamy dni wolnych. Niektórzy nie mogą wyjść nawet na dwie godziny. Sytuacja jest trudna" - wskazuje Ołesia.
"Odeszło wielu"
Wiele ukraińskich kobiet opiekowało się we Włoszech starszymi osobami. Nazywano ich - badante. Zaczęły tracić pracę, bo ich podopieczni zaczęli chorować, a nawet umierać z powodu zakażenia koronawirusem.
"Odeszło wielu. Jedna z moich znajomych mieszka w Bergamo, w tym samym budynku, gdzie zmarła Ukrainka, opiekująca się starszą kobietą. Inna znajoma, z powodu koronawirusa, straciła pracę, bo babcia, którą się opiekowała, zmarła druga jej podopieczna także została zakażona koronawirusem" - kontynuuje Ołesia, pochodząca z Kołomyi i przebywająca w Bergamo.
"Jedna z naszych rodaczek żaliła się, że babcia, którą się opiekowała, zmarła, a krewni tej babci chcą wypędzić ją z domu. Dokąd ona pójdzie w czasie kwarantanny? Przecież to niezgodne z prawem. Nikt z nas nie wie, co będzie dalej" - to odpowiedź od Olgi, przebywającej w Mediolanie.
Z kolei Hanna zdająca się być w sytuacji podbramkowej, w mediach społecznościowych pytała w pierwszych dniach kwietnia rodaków, "ile dni może zostać w mieszkaniu osoby, którą się opiekowała i która zmarła". Odpowiadali, że "w czasach kwarantanny nikt nie ma prawa wygonić jej na ulicę". Radzili, by zwróciła się o pomoc do karabinierów (włoska żandarmeria). "Proszę dzwonić do nich do skutku, a jeśli pani się nie dodzwoni, proszę wyjść z domu, karabinierzy sami panią znajdą" - padały wskazówki.
"Smutne wieści z naszego szpitala"
Ci, którzy wciąż mają pracę, opowiadają, z jakimi problemami muszą się zmagać w czasach obwiązującej kwarantanny. "Pracuję w szpitalnej stołówce, 20 kilometrów od Mediolanu. Do pracy dojeżdżam samochodem. Wydano nam specjalne przepustki (certyfikaty samochodowe), gdzie podano miejsce pracy, zamieszkania i cel podróży. Na drogach jest wiele posterunków. Zatrzymują i sprawdzają! Jeśli chodzi o samą pracę, ostatnio do naszego szpitala trafiło 24 pacjentów. Sześciu zakażonych koronawirusem. Mieli trafić na specjalny oddział, zorganizowano dla nich specjalny korytarz, z płyt kartonowo-gipsowych. Dostarczamy żywność w specjalnych pojemnikach w pobliżu zamkniętych drzwi oddziału" - opowiada w korespondencji z nami Inna, mieszkająca w mieście Monza w Lombardii. Mieszka we Włoszech od 13 lat. Na Ukrainę nie zamierza wracać. "Nie doczekałam się, podobnie, jak inni moi rodacy, którzy tu przebywają, lepszej sytuacji w ojczyźnie" - odpowiada. Kilka godzin później dopisuje: "Smutne wieści z naszego szpitala. Powiedziano nam, że większość pacjentów przebywających w naszej klinice, jest zakażonych koronawirusem. Co będzie dalej? Nie wiemy".
Czekają na normalność
Ilu ukraińskich "zarobkiewiczów" zdążyło wrócić z Włoch do kraju w czasie epidemii koronawirusa? Szczegółowych danych z ostatnich tygodni, gdy rząd i prezydent w Kijowie zarządzili wielki powrót rodaków z zagranicy, nie ma. Liczby są ogólne. Pod koniec marca ukraińskie MSZ informowało, że do kraju wróciło ponad 100 tysięcy Ukraińców. Od tego momentu prawdopodobnie drugie tyle.
Gdy pod koniec ubiegłego miesiąca prezydent Wołodymyr Zełenski mówił o potrzebie zamknięcia granic, by chronić się przed epidemią koronawirusa, stwierdził nawet - za co został skrytykowany przez większość ukraińskich mediów - że granice zamkną się nawet przed samymi obywatelami, jeżeli ci się nie pospieszą.
Wygląda jednak na to, że tysiące Ukraińców - a przede wszystkim Ukrainek - nie wróci. We Włoszech pojawiła się szansa na nowe życie. Teraz przerwana, ale trzeba liczyć na to, że jednak tylko na chwilę.
Według mediów za naszą wschodnią granicą w urzędach konsularnych we Włoszech zarejestrowanych jest oficjalnie około 15 tysięcy Ukraińców. To prawdopodobnie tylko mały procent tych, którzy w Lombardii i innych regionach północnych Włoch zostali.
Tam, w izolacji, czekają najpierw na otwarcie dróg, a potem na ponowne przyjęcie do włoskich domów.
Nie mają wielkiego wyboru, ale nie mają go też włoscy emeryci i ich rodziny, którzy wyjdą z tej sytuacji cało.
Ktoś będzie musiał im pomagać. I znów będą to Olga, Ołesia i Hałyna, Inna i Hanna.
Źródło: tvn24.pl