Tragiczne okoliczności śmierci 46-letniego kierowcy poruszyły całą Polskę. Do tych wydarzeń wrócili w poniedziałek dziennikarze "Uwagi" TVN.
- To był mój jedyny syn. Był wysportowany. Miał 192 centymetry wzrostu - mówi załamany pan Jerzy, ojciec zmarłego po ataku psów w Raculi 46-latka.
Jego syn pracował jako kierowca zawodowy. - Wracał wtedy ciężarówką z Anglii - opowiada pan Jerzy. Miał 24-godzinną przerwę i postanowił pójść na grzyby do lasu w pobliżu parkingu, na którym zostawił pojazd. Tam doszło do tragedii. Został zaatakowany i pogryziony przez psy z okolicznej strzelnicy.
- Po tym wszystkim jeszcze zdołał zatelefonować na 112, prosząc o ratunek. Leżał dwie godziny, ubrania miał rozerwane przez psy - mówi ojciec mężczyzny.
"Nie było nawet mowy o rozmowie"
Stan 46-latka określany był jako ciężki. - Pacjent trafił do nas z rozwijającą się niewydolnością wielonarządową, w głębokiej hipotermii, z zaburzeniami świadomości - mówi dr n. med. Bartosz Kudliński ze Szpitala Uniwersyteckiego w Zielonej Górze.
Ojciec odebrał pierwszy telefon ze szpitala o godzinie 16.10. Usłyszał, że syn jest na intensywnej terapii. Gdy dotarł do szpitala, jego syn był nieprzytomny, pod silnym działaniem środków. - Nie było nawet mowy o rozmowie - mówi pan Jerzy.
Później jednak pojawiły się informacje, które wskazywały, że mężczyzna walczy. - Lekarz powiedział, że coś jakby drgnęło w stronę życia, ale za 10 godzin trzeba było nogi obcinać. To był szok - wspomina ojciec 46-latka.
Mimo wysiłków lekarzy nie udało się uratować życia mężczyzny. Zanim lekarze stwierdzili zgon, zdążyli amputować mu wszystkie cztery kończyny.
W sprawie toczy się śledztwo, które prowadzi zielonogórska prokuratura. Właścicielem psów jest były funkcjonariusz policji, prowadzący w pobliżu strzelnicę. Mężczyzna został zatrzymany. Postawiono mu zarzut spowodowania ciężkiego uszczerbku na zdrowiu w postaci choroby realnie zagrażającej życiu, skutkującej śmiercią pokrzywdzonego. Został tymczasowo aresztowany.
Nie był to pierwszy atak psów ze strzelnicy. Zwierzęta w 2022 roku zaatakowały matkę i córkę na spacerze, dwa lata później młodego mężczyznę, któremu odgryzły uszy.
Po złożonych przez właściciela strzelnicy zeznaniach o rzekomym włamaniu się na jego teren postępowanie zostało umorzone, a owczarki po krótkim pobycie w schronisku wróciły na posesję swojego właściciela.
- W 2024 roku trafiły do nas z ranami postrzałowymi i kłutymi. Świadczy to o tym, że gdy doszło do pogryzienia, nie mogli nad nimi zapanować, nawet sam właściciel, który był na miejscu. Może strzelał, żeby się uspokoiły - mówi Dominika Gręzicka ze schroniska dla zwierząt w Zielonej Górze.
Jak wspomina dyrektor schroniska, w 2024 roku nie chcieli wydać tych psów właścicielowi. - Z uwagi na to, że pan korzystał z pomocy policji, która przyjechała z nim na miejsce, to wyegzekwowali na pracownikach ich oddanie właścicielowi - mówi Krzysztof Rukojć, dyrektor schroniska dla zwierząt w Zielonej Górze.
Mieszkańcy bali się też samej strzelnicy
Niepokój mieszkańców wzbudzały nie tylko agresywne zachowania psów, ale także niewłaściwie, ich zdaniem, zabezpieczona strzelnica. Mieszkańcy okolicy, spacerując po lesie, nieraz napotykali pociski z broni palnej.
- Tu jest jak na wojnie. 80 procent mieszkańców cierpi z tego powodu. Do pewnego momentu ignorowaliśmy to, ale z biegiem czasu strzelnica się rozkręcała. Stało się to na tyle uciążliwe, że nie mieliśmy już siły - mówi pan Krzysztof.
Petycje mieszkańców o zagrożeniach wynikających z działalności strzelnicy, kierowane trzy lata temu tak do władz miasta, jak i do organów ścigania, nie przyniosły oczekiwanych rezultatów. Policja odmówiła wszczęcia śledztwa w tej sprawie. Przedstawiciel policji odmówił spotkania z naszą dziennikarką przed kamerą.
- Liczę, że przeprowadzone zostanie sprawiedliwe śledztwo i zrobią porządek z takim człowiekiem - kwituje pan Jerzy.
Policja twierdzi, że nie było takiej sytuacji. Prokuratura sprawdzi
Po emisji materiału programu "Uwaga" TVN, lubuska policja wydała oświadczenia, w którym odniosła się do części ustaleń – przede wszystkim do informacji przekazanych przez przedstawiciela schroniska.
"Stanowczo dementujemy informacje o tym, że funkcjonariusze Policji mieli asystować właścicielowi strzelnicy podczas odbierania jego zwierząt ze schroniska w 2024 roku. Taka sytuacja nie miała miejsca" - napisał nadkom. Maciej Kimet, rzecznik lubuskiej policji.
Prokuratura Okręgowa w Zielonej Górze będzie wyjaśniać. - Wyjaśnianie, w jaki sposób te pieski wróciły na teren tej strzelnicy i kto dopomógł i w jakiej procedurze one wróciły, będzie wyjaśniane. Ta sprawa nie jest do końca jasna, jeżeli chodzi o to postępowanie z 2024 roku, przynajmniej jeżeli chodzi o akta sprawy - powiedział podczas konferencji we wtorek Robert Kmieciak, szef Prokuratury Okręgowej w Zielonej Górze.
I dodał: - Natomiast tak, wiemy i już to jest informacja jakby pewna też, że te pieski zostały odebrane w asyście policji przez właściciela tej strzelnicy. Będziemy chcieli wiedzieć, na jakiej podstawie zostały te decyzje tam podjęte.
Ze względu na rozbieżności w kwestii tego, jak wyglądał odbiór psów ze schroniska w 2024 roku, reporterka TVN24 ponownie zapytała prokuraturę o tę kwestię. W środę otrzymała odpowiedź od rzeczniczki Prokuratury Okręgowej w Zielonej. W opisie sytuacji z 2024 roku nie ma już informacji o asystującej policji.
"Z materiałów zgromadzonych w aktach sprawy wynika, że: - psy zostały w 2022 r. zabezpieczone przez Schronisko, po zdarzeniu związanym z pogryzieniem kobiety i jej córki, wtedy w związku z niewłaściwym zachowaniem właściciela psów i odmową zapłaty za przeprowadzone działania, pracownik Schroniska wezwał policję. Po przybyciu na miejsce policji mężczyzna opłacił opiekę medyczną oraz koszty umieszczenia zwierząt. - w 2024 r. psy ponownie zostały umieszczone w Schronisku związku z pogryzieniem człowieka, wtedy umieszczono tam również dwa psy, z którymi był pogryziony mężczyzna. Z aktualnie zgormadzonego materiału wynika, że właściciel owczarków odebrał je dwa dni po zdarzeniu i zachowywał się spokojnie" - przekazała prokurator.
"Wszystkie kwestie związane z działaniami podjętymi wobec zwierząt będą przedmiotem analizy postępowania. Zgodnie z art. 42 u. o ochronie zdrowia zwierząt oraz zwalczaniu chorób zakaźnych zwierząt – posiadacz zwierząt (w tym przypadku również schronisko) w sytuacji pogryzienia człowieka zobowiązane jest do niezwłocznego zawiadomienia o tym organu Inspekcji Weterynaryjnej, celem przeprowadzenia badań" - poinformowała prokurator Ewa Antonowicz.
"Na tym etapie nic nie wskazuje, by istniał taki związek"
"Niezależnie od czynności prowadzonych przez prokuraturę inspektor Jerzy Czebreszuk Komendant Wojewódzki Policji w Gorzowie Wielkopolskim polecił funkcjonariuszom Wydziału Kontroli Komendy Wojewódzkiej Policji w Gorzowie Wielkopolskim przeprowadzić czynności zmierzające do ustalenia, czy fakt, że właściciel strzelnicy był w przeszłości policjantem mógł mieć jakikolwiek wpływ na czynności podejmowane przez funkcjonariuszy Komendy Miejskiej Policji w Zielonej Górze. Stanowczo jednak podkreślamy, że na tym etapie nic nie wskazuje, by istniał taki związek, a wszelkie tego typu oskarżenia nie znajdują pokrycia w dotychczasowych ustaleniach" - przekazał nadkom. Maciej Kimet, rzecznik lubuskiej policji.
Podkreślił, że prowadzona przez 53-latka strzelnica to obiekt do działalności komercyjnej, który nie ma nic wspólnego z policją. Rzecznik lubuskiej policji przypomniał również, że w strzelnicy w Raculi nie odbywały się żadne oficjalne szkolenia policji.
"Fakt, że właściciel strzelnicy jest byłym funkcjonariuszem nie może prowadzić do formułowania wniosków czy zarzutów, które nie znajdują pokrycia w rzeczywistości. Takie oskarżenia godzą w dobre imię i wizerunek zielonogórskich policjantów, dlatego apelujemy, aby wstrzymać się od takich nieuprawnionych osądów do momentu wyjaśnienia sprawy przez prokuraturę" – podano w komunikacie.
Autorka/Autor: FC, aa/tok
Źródło: Uwaga TVN
Źródło zdjęcia głównego: Archiwum prywatne/ "UWAGA" TVN