Nie zamknęli szkół, sklepów ani granic. Jak brytyjski rząd walczy z pandemią?

Podejście brytyjskiego rządu do walki z epidemią koronawirusa było w ostatnich dniach przedmiotem coraz większych kontrowersji. W odróżnieniu od drastycznych metod wprowadzanych najpierw przez Włochy, a później przez kolejne kraje, Londyn zdecydował się przyjąć mniej radykalną strategię. W poniedziałek na Wyspach ogłoszono jednak ostrzejsze restrykcje. Jaki plan na walkę z pandemią koronawirusa ma rząd Borisa Johnsona?

OGLĄDAJ TVN24 W INTERNECIE NA TVN24 GO >>>

KORONAWIRUS - NAJWAŻNIEJSZE INFORMACJE. RAPORT

"Do godziny 9.00 dnia 17 marca 2020 roku w Wielkiej Brytanii przebadano 50442 osoby, z czego 48492 osoby uzyskały wynik negatywny, a 1950 osób - pozytywny" - poinformował resort zdrowia w codziennym komunikacie.

Ponad 400 nowych zakażeń jest największym dobowym wzrostem od momentu, gdy 31 stycznia wykryto w Wielkiej Brytanii pierwszy przypadek koronawirusa.

Początkowo władze w Londynie zapowiadały, że w Wielkiej Brytanii nie będzie przeprowadzać się masowych testów na koronawirusa. Brytyjczycy usłyszeli także od swoich władz, że najlepszą rzeczą, jaką mogą robić w obliczu epidemii to poprawnie myć ręce. Mimo trwającego kryzysu życie na Wyspach toczyło się względnie normalnie, szkoły, galerie handlowe, restauracje i muzea pozostawały otwarte. Na tle innych europejskich państw Wielka Brytania wydawała się bierna w obliczu kryzysu. Ta postawa ściągnęła na Borisa Johnsona falę krytyki, zarówno w kraju, jak i za granicą, za brak stanowczych kroków oraz transparentności działań podejmowanych w walce z wirusem.

W związku z tym zapowiedziano, że codziennie będą odbywać się rządowe konferencje prasowe, na których premier albo któryś z jego ministrów będą informować opinię publiczną o rozwoju sytuacji związanej z epidemią. Pierwsza z serii konferencji odbyła się w poniedziałek, niedługo po zakończeniu kryzysowego spotkania gabinetowego COBRA (Cabinet Office Briefing Rooms). Johnson wystąpił na niej razem z głównym doradcą naukowym rządu sir Patrickiem Vallance'em oraz naczelnym lekarzem Anglii prof. Chrisem Whittym.

KORONAWIRUS NA ŚWIECIE. ZOBACZ RELACJĘ

"Musimy pójść dalej"

- Tydzień temu apelowaliśmy do wszystkich, by pozostali w domach (przez siedem dni - red.), jeżeli mają jeden z dwóch kluczowych objawów: wysoką temperaturę lub ciągły kaszel. Dziś musimy pójść dalej – oświadczył w poniedziałek szef rządu.

Boris Johnson powiedział, że Wielka Brytania znajduje się obecnie trzy tygodnie za Włochami, jeśli chodzi o fazę rozwoju epidemii, choć również w obrębie kraju są różnice i w Londynie rozprzestrzenia się ona najszybciej. - Wygląda na to, że zbliżamy się teraz do szybkiego wzrostu na krzywej zachorowań i bez drastycznych działań, ich liczba może się podwajać co pięć lub sześć dni – ostrzegł.

Liczba zakażonych osób, które zmarły wzrosła na Wyspach na początku tygodnia do 55. W niedzielę wynosiła ona 35, co oznacza, że nastąpił największy jak dotychczas wzrost w ciągu jednego dnia.

W świetle tych statystyk oraz najnowszych ekspertyz gabinet Johnsona zdecydował się ogłosić poważne restrykcje. Premier zaapelował, aby w celu zatrzymania epidemii koronawirusa wszyscy ograniczyli przemieszczanie się. Zalecił także unikanie kontaktów, które nie są niezbędne i wezwał wszystkich, aby pracowali z domu, jeśli jest to możliwe. Jak podkreślił, zalecenia te szczególnie poważnie powinny potraktować kobiety w ciąży, osoby powyżej 70. roku życia oraz osoby z innymi schorzeniami. Szef rządu zapowiedział, że w ciągu kilku dni do osób z tych grup ryzyka wystosowany zostanie apel o to, by pozostały w domach przez 12 tygodni.

Johnson podkreślił, że ludzie powinni unikać pubów, klubów, restauracji, kin i teatrów, choć nie nakazał wprost ich zamknięcia. Powiedział, że ma nadzieję, iż właściciele tych miejsc przyjmą odpowiedzialną postawę. Zgodnie z zaleceniami rządu, jeśli nawet jedna osoba w gospodarstwie domowym ma uporczywy kaszel lub gorączkę, wszystkie mieszkające z nią osoby muszą pozostać w domu, nie przez siedem, ale 14 dni. Powinny też, jeśli to możliwe, unikać wychodzenia z domu "nawet po to, aby kupić jedzenie lub niezbędne rzeczy".

Nie będą na razie natomiast zamykane szkoły. - W pewnym momencie konieczne może być zastanowienie się nad takimi sprawami jak zamknięcie szkół – powiedział Johnson i dodał, że takie kroki "muszą być podjęte we właściwym czasie i we właściwy sposób, na właściwym etapie epidemii".

- To, co dziś ogłaszamy, jest bardzo istotną zmianą takiego sposobu życia, jakie chcielibyśmy prowadzić, nie pamiętam niczego podobnego w moim życiu. Nie sądzę, żeby w czasach pokoju miało miejsce coś takiego i przyznajemy, że to, o co was jako społeczeństwo, naród, prosimy, jest bardzo znaczącą zmianą psychologiczną i behawioralną – powiedział premier Wielkiej Brytanii. Naczelny lekarz Anglii Chris Whitty wyraził opinię, że wprowadzane ograniczenia potrwają co najmniej kilka tygodni, jeśli nie miesięcy.

Eksperci mówią: wreszcie. Bardziej stanowczych działań oczekiwano od Johnsona od dawna, a należy pamiętać, że w walce z pandemią każdy dzień jest na wagę złota. Jednak choć nowy plan działania ogłoszony na Downing Street w poniedziałek to krok do przodu, a brytyjskie media piszą o "największej zmianie w życiu codziennym Brytyjczyków od czasów wojny", komentatorzy podkreślają, że w przeciwieństwie do innych europejskich rządów, Londyn wciąż nie zdecydował się wprowadzić bezwzględnych zakazów i całkowitego zamknięcia miejsc publicznych, kierując do obywateli jedynie zalecenia.

Nawet ćwierć miliona ofiar śmiertelnych

Po poniedziałkowym wystąpieniu premiera Johnsona zespół naukowców ds. COVID-19 z londyńskiego Imperial College, który doradza rządowi, opublikował raport, w którym ostrzega, że około 250 tysięcy ludzi umrze w Wielkiej Brytanii w wyniku epidemii koronawirusa, jeżeli nie zostaną wdrożone bardziej radykalne środki ochrony.

Według brytyjskich naukowców rządowe plany "społecznego dystansowania" nie są wystarczające, by uchronić państwową służbę zdrowia (NHS) przed nadmiernym przeciążeniem. W najnowszym raporcie przekonują, że jedyną "realną strategią" w walce z koronawirusem jest ta, która została przyjęta przez chińskie władze. Chodzi o strategię "tłumienia" epidemii, która obejmuje społeczne dystansowanie całej populacji. Takie środki, aby były skuteczne, musiałyby obowiązywać przez co najmniej 18 miesięcy, do czasu aż wypracowana zostałaby skuteczna szczepionka – podkreślono w raporcie.

Naukowcy z Imperial College ostrzegli, że nawet przy tak znaczącym ograniczeniu codziennego życia Brytyjczyków wydolność brytyjskiej ochrony zdrowia zostanie "wielokrotnie przekroczona" przez rosnącą liczbę zakażonych SARS-CoV-2.

Przejście do fazy spowalniania epidemii

Nowe środki ogłoszone zostały przez rząd Johnsona kilka dni po tym, jak w czwartek gabinet poinformował, że Wielka Brytania przechodzi z fazy powstrzymywania epidemii do jej spowalniania. Głównym zaleceniem wydanym przy tej okazji było wówczas jedynie to, by wszystkie osoby, które mają kaszel lub gorączkę pozostały w domach przez co najmniej siedem dni.

"Jeśli wprowadzimy kolejny etap zbyt wcześnie, te środki nie będą nas chronić w czasie największego ryzyka, ale mogą mieć ogromny wpływ na społeczeństwo. Musimy to odpowiednio zaplanować, dalej robić właściwe rzeczy we właściwym czasie, by maksymalnie opóźnić (rozprzestrzenianie się – red.) wirusa. Wyraźnie poinformujemy, kiedy społeczeństwo ma przejść do następnego etapu (walki z epidemią – red.)" – informował brytyjski rząd w wydanym w czwartek oświadczeniu. "Nasze decyzje opierają się na starannym planowaniu. Wprowadzimy wyłącznie środki podparte klinicznymi i naukowymi dowodami" – zapewniano.

"Odporność stadna" i apel naukowców

W sobotę kilkuset naukowców z brytyjskich uniwersytetów i instytucji naukowych opublikowało dwa listy otwarte, w których wezwało rząd Borisa Johnsona do wprowadzenia ostrzejszych działań w celu przeciwdziałania rozprzestrzenianiu się COVID-19.

Napisali oni, że liczba nowych zakażeń w Wielkiej Brytanii jest na podobnej krzywej jak we Włoszech, Hiszpanii, Francji i Niemczech, wobec czego w następnych dniach sięgnie wielu tysięcy. "W warunkach nieograniczonego wzrostu epidemia ta dotknie w ciągu najbliższych kilku tygodni miliony ludzi. To najprawdopodobniej narazi NHS (publiczną służbę zdrowia – red.) na poważne ryzyko, że nie będzie w stanie poradzić sobie z napływem pacjentów potrzebujących intensywnej terapii" – ostrzegli. Pod listem podpisało się 245 naukowców z brytyjskich instytucji i 29 zagranicznych.

Sygnatariusze listu skrytykowali również komentarze Patricka Vallance'a, głównego doradcy naukowego rządu na temat zarządzania rozprzestrzenianiem się infekcji w celu uodpornienia populacji.

W piątek Vallance wyjaśniał w rozmowie ze stacją Sky News, że częścią rządowej strategii jest zarządzanie rozprzestrzenianiem się choroby w ten sposób, aby populacja zyskała pewną odporność na tę chorobę. Koncepcja ta, znana jako "odporność stadna", oznacza, że najbardziej zagrożone osoby (w tym przypadku osoby starsze i schorowane) są chronione przed infekcją, ponieważ są otoczone przez ludzi, którzy są odporni na tę chorobę. Celem jest przerwanie łańcucha infekcji i tym samym zatrzymanie lub przynajmniej opóźnienie rozprzestrzeniania się choroby. W założeniu, im większa jest proporcja osób w społeczności, które są odporne, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że ci, którzy nie są odporni, wejdą w kontakt z osobą zakażoną.

Vallance powiedział, że ponad połowa Brytyjczyków będzie musiała zachorować na COVID-19, aby ta strategia zadziałała. - Uważamy, że jest duże prawdopodobieństwo, iż ten wirus będzie powracał co roku, że stanie się wirusem sezonowym – stwierdził w rozmowie ze Sky News. – Populacja zostanie na niego uodporniona i to będzie ważną częścią kontrolowania (rozprzestrzeniania się wirusa – red.) w dłuższej perspektywie. Około 60 procent (populacji – red.) to liczba potrzebna do uzyskania stadnej odporności – wyjaśnił doradca brytyjskiego rządu.

"Postawienie na 'odporność stadną' w tym momencie nie wydaje się realną opcją, ponieważ NHS (publiczna służba zdrowia – red.) znajdzie się pod jeszcze większą presją, co będzie oznaczało ryzykowaniem o wiele więcej istnień ludzkich niż to konieczne" – napisali naukowcy w opublikowanym w sobotę liście.

Strategię tą skrytykowała także Światowa Organizacja Zdrowia (WHO), wskazując, że wciąż nie ma wystarczającej wiedzy na temat nowego wirusa, by móc ocenić, czy okazałaby się ona efektywna. WHO zaapelowało także do brytyjskich władz, by podjęły bardziej stanowcze kroki w walce z koronawirusem.

Brytyjski minister zdrowia Matt Hancock zaprzeczył jednak, by idea "odporności stadnej" leżała u podstaw brytyjskiej strategii w walce z pandemią. - Odporność stadna nie jest naszym celem, ani naszą polityką. To koncepcja naukowa – przekonywał minister w rozmowie ze Sky News. Jak dodał, "naszym celem jest ochrona ludzkich istnień i pokonanie tego wirusa". - Będziemy słuchać wszystkich wiarygodnych naukowców i przyjrzymy się wszelkim dowodom – zapewnił Hancock.

Brytyjski departament zdrowia i opieki społecznej stwierdził jednocześnie, że odporność stadna jest "naturalnym efektem ubocznym epidemii".

"Nasze pokolenie nigdy wcześniej stanęło w obliczu takiej próby"

W sobotę na łamach brytyjskiego dziennika "The Telegraph" brytyjski minister zdrowia porównywał pandemię koronawirusa do II wojny światowej. "Pojawienie się koronawirusa jest największym zagrożeniem zdrowia publicznego od pokoleń. Stawia nas przed koniecznością dramatycznych działań w kraju i za granicą. Takich, które zwykle nie występują w czasach pokoju. Nasz cel jest jasny: ochrona życia" – napisał Hancock.

"Nasze pokolenie nigdy wcześniej nie stanęło w obliczu takiej próby. Nasi dziadkowie owszem, podczas drugiej wojny światowej, gdy nasze miasta były bombardowane" – wskazał. Jak dodał, "mimo wybuchów co noc, racjonowania żywności, śmierci, oni zjednoczyli się we wspólnym ogromnym narodowym wysiłku".

"Dziś nasze pokolenie staje przed własną próbą, walcząc z bardzo realną i nową chorobą. Musimy z nią walczyć, by chronić życie" – apelował minister.

Zwiększenie produkcji respiratorów

W weekend brytyjski rząd wezwał firmy, aby jeśli tylko mają takie możliwości techniczne, przestawiły się na produkcję respiratorów, które są kluczowe w ratowaniu życia chorych na COVID-19.

Już w niedzielę mówił o tym minister zdrowia Matt Hancock. - Mamy w tym kraju wysokiej klasy inżynierów. Chcemy, żeby każdy, kto ma możliwości przestawienia się na produkcję respiratorów, zrobił to - powiedział minister stacji BBC. Przyznał, że podejmowane obecnie środki są typowe dla czasu wojny. Dodał, że w Wielkiej Brytanii jest obecnie 5 tysięcy respiratorów, a potrzebne jest "znacznie więcej".

Kilka firm potwierdziło, że rząd zwrócił się do nich z pytaniem o możliwość przestawienia produkcji, choć nie jest jasne, jak miałoby to wyglądać, biorąc pod uwagę, że nie mają one doświadczenia w produkcji sprzętu medycznego.

Poufny dokument i najgorszy scenariusz

Jak wynika z poufnego dokumentu Public Health England (PHE, agencja wykonawcza ministerstwa zdrowia Wielkiej Brytanii – red.) dla wyższych urzędników służby zdrowia, o którym napisał "Guardian", epidemia koronawirusa w Wielkiej Brytanii potrwa do wiosny przyszłego roku i może doprowadzić do hospitalizacji nawet kilku milionów osób.

"Należy się spodziewać, że aż 80 procent populacji zostanie zarażonych COVID-19 w ciągu najbliższych 12 miesięcy, a nawet 15 procent (7,9 milion osób) może wymagać hospitalizacji" - napisano w dokumencie.

Prof. Chris Whitty, naczelny lekarz Anglii, wcześniej mówił o tej liczbie jako o najgorszym scenariuszu i sugerował, że w rzeczywistości będzie ona mniejsza. Według "Guardiana" z dokumentu jasno wynika jednak, że oczekuje się, iż cztery na pięć osób w Wielkiej Brytanii zakazi się wirusem.

"Przyznanie, że wirus będzie nadal sprawiał problemy przez kolejny rok, wydaje się podważać nadzieję, że nadejście cieplejszej pogody tego lata go zabije" - pisze gazeta.

Czytaj także: