Jesteśmy trochę przerażeni, do tej pory nie mieliśmy tylu zakażeń - mówiła we "Wstajesz i weekend" Roksana Guillen Ortega, Polka mieszkająca w Hiszpanii, autorka bloga hiszpaniaole.pl. Od piątku między innymi w Madrycie powrócono do przymusowej izolacji społecznej. Dotknęło to prawie pięć milionów mieszkańców. Kolejne obostrzenia związane z epidemią wprowadzono też w Wielkiej Brytanii. Jak podkreśliła mieszkająca na Wyspach Polka Monika Wojtal, "czuć, że Londyn czeka na następne restrykcje".
Rząd Hiszpanii nakazał rządowi wspólnoty autonomicznej Madrytu ogłoszenie przymusowej izolacji społecznej z powodu nasilającej się w regionie epidemii COVID-19. Zaczęła ona obowiązywać w piątek od godziny 22 czasu lokalnego w dziesięciu najbardziej doświadczonych koronawirusem miastach. Restrykcje zostały także mocno zaostrzone w Wielkiej Brytanii, by - jak mówił premier kraju Boris Johnson - zatrzymać drugą falę epidemii. Wprowadzone pod koniec września nowe wytyczne to między innymi najwyżej 15 osób na weselach, najwyżej 30 na pogrzebach oraz kary dla wszystkich bez wyjątku za łamanie zasad sanitarnych.
"Jesteśmy już przyzwyczajeni do tego, że maseczka to jest nasza druga twarz"
Do soboty w Hiszpanii potwierdzono ponad 810 800 przypadków zakażenia koronawirusem. Zmarło ponad 32 000 zainfekowanych. Wykonano łącznie ponad 12,7 mln testów w kierunku SARS-CoV-2. Roksana Guillen Ortega, Polka mieszkająca w Hiszpanii i autorka bloga hiszpaniaole.pl, mówiła we "Wstajesz i weekend" w TVN24 o nowych obostrzeniach związanych z postępami epidemii.
Wyjaśniła, że są najbardziej "związane z poruszaniem się". Dodała, że dozwolone są "spotkania w gronie rodzinnym czy znajomych do sześciu osób", a "bary i restauracje będą zamykane dużo wcześniej niż do tej pory". - Ostatni klienci będą mogli przyjść do restauracji czy baru o godzinie 10 (wieczorem), natomiast bary i restauracje będą zamykane o godzinie 11 - powiedziała.
- Mamy średnią około 11 tysięcy zakażeń dziennie. Jesteśmy trochę przerażeni tym, bo tak naprawdę do tej pory nie mieliśmy tylu zakażeń - przyznała. - Nie wiemy, skąd to się bierze - dodała Roksana Guillen Ortega. Jak mówiła, "nie ma też odpowiedzi ze strony rządu, co z tym dalej zrobić".
Polka opowiadała o codziennym życiu w Hiszpanii w czasie pandemii. - Jesteśmy już przyzwyczajeni do tego, że maseczka to jest nasza druga twarz - podkreśliła. Zapewniła, że poza tym ludzie utrzymują dystans społeczny, używają żeli antybakteryjnych. - To są jedyne metody, które my możemy stosować. Czekamy, jak to będzie wyglądało od strony hiszpańskiego rządu, czy podoła tej pandemii, tej drugiej fali, bo naprawdę sytuacja nie wygląda zbyt ciekawie – dodała blogerka.
Prawie pięć milionów osób objętych dodatkowymi restrykcjami w Hiszpanii
Izolacja społeczna wprowadzona w Hiszpanii przewiduje zakaz wychodzenia z domów bez uzasadnionego motywu, np. udania się do szkoły, pracy lub do lekarza. Restrykcje dotyczą Madrytu, a także położonych koło stolicy miast: Alcala de Henares, Alcobendas, Alcorcon, Fuenlabrada, Getafe, Leganes, Mostoles, Parla i Torrejon de Ardoz. Mają trwać dwa tygodnie, z możliwością przedłużenia.
Restrykcjami objęto 4,8 mln osób, czyli 71 procent ludności autonomicznego regionu Madrytu. Zostały one wprowadzone w miastach powyżej 100 tys. mieszkańców, w których wskaźnik zachorowań na 100 tys. osób przekracza 500, wyniki testów PCR są pozytywne w ponad 10 proc., a oddziały intensywnej terapii są zajęte w ponad 35 proc.
Mieszkańcy tzw. czerwonych stref - czyli regionów z najtrudniejszą sytuacją epidemiczną - mogą poruszać się w obrębie swojej gminy, ale aby wyjechać poza nią, muszą przedstawić odpowiednie zaświadczenie udostępnione przez lokalne władze. Początkowo kontrole policyjne ustanowione na drogach wjazdowych i wyjazdowych z gmin będą tylko informacyjne, a na obywateli nie będą nakładane sankcje do czasu zatwierdzenia ograniczeń przez madrycki Sąd Najwyższy, co może nastąpić w ciągu następnych kilku dni – poinformował w sobotę dziennik "El Mundo". Dodał, że ponad 700 funkcjonariuszy lokalnej policji oraz Gwardii Cywilnej kontroluje mobilność w stolicy i w pobliskich gminach.
"Łatwiej przyjechać do Madrytu z Berlina niż z pobliskiej Parli"
Regionalny rząd zwrócił uwagę, że nie zamknięto lotniska międzynarodowego ani stacji kolejowych, wiec podróżni z zewnątrz mogą swobodnie przyjeżdżać i wyjeżdżać z Madrytu. - Teraz łatwiej przyjechać do Madrytu z Berlina niż z pobliskiej Parli – zauważyła kierująca rządem autonomicznego regionu Isabel Ayuso. Regionalne władze regionu Madrytu odwołały się w piątek do Sądu Najwyższego od decyzji ministerstwa zdrowia w sprawie ograniczenia mobilności.
Decyzja rządu Pedra Sancheza o nałożeniu obostrzeń jest efektem trwających od ponad tygodnia negocjacji, które władze aglomeracji stolicy określały mianem "wywierania presji".
Rząd wspólnoty Madrytu regularnie odrzucał apele ministra zdrowia Salvadora Illi o wprowadzenie izolacji społecznej na najbardziej dotkniętych epidemią obszarach. Twierdził, że podjął już walkę z rozprzestrzenianiem się koronawirusa, wprowadzając w drugiej połowie września ograniczenia w przemieszczaniu się obywateli i korzystaniu z placówek handlu i usług w 45 strefach sanitarnych aglomeracji zamieszkanych przez milion osób.
CZYTAJ TAKŻE: Masowe bankructwa nie skończą się w tym roku. "Druga fala epidemii uderza z całą siłą" >>>
Ograniczenia w funkcjonowaniu barów i sklepów, spotkania w gronie do sześciu osób
Oprócz restrykcji w przemieszczaniu się, dekret rządowy wprowadził od piątku inne obostrzenia. Restauracje, bary i sklepy (oprócz aptek, klinik weterynaryjnych i stacji benzynowych) mają być zamykane o godzinie 23, a liczba klientów została ograniczona o połowę. W przestrzeni publicznej i prywatnej nie może spotkać się więcej niż sześć osób, a miejsca kultu mogą być zapełnione do maksymalnie jednej trzeciej, z zachowaniem 1,5–metrowej odległości. Wszystkim mieszkańcom objętych restrykcjami stref zarekomendowano unikanie niepotrzebnych wyjść z domu.
Tysiące mieszkańców Madrytu w piątek wieczorem wyjeżdżało z miasta, aby zdążyć przed obowiązującymi od godziny 22 obostrzeniami - podał dziennik "El Correo". Główna Dyrekcja Ruchu Drogowego (DGT) odnotowała wzmożony ruch w kierunku wybrzeża Castellon, Walencji, Alicante i Murcji, gdzie wielu mieszkańców stolicy ma swoje drugie rezydencje. Wzmożony ruch ze stolicy odnotowano także w kierunku Andaluzji i Kastylii - La Mancha, a także na drogach wyjazdowych prowadzących do Guadalajary, Saragossy i Barcelony. Więcej niż zwykle osób podróżowało pociągami, niosąc większe niż zwykle bagaże. Na głównej madryckiej stacji kolejowej Puerta de Atocha przed wejściami na perony policja krajowa przeprowadzała wyrywkowe kontrole.
Liczba osób opuszczających w piątek stolicę była jednak mniejsza niż przed ogłoszonym w marcu stanem alarmowym - prawdopodobnie dlatego, że rozpoczął się rok szkolny i rodziny z dziećmi musiały pozostać w mieście. Od czerwca, po zniesieniu stanu alarmowego, wielu mieszkańców Madrytu zmienia miejsce zamieszkania, przeprowadzając się głównie do wiosek i małych miejscowości górskich. Wiele gmin w regionie stołecznym odnotowuje wzrost liczby rejestrujących się mieszkańców – poinformowała w piątek agencja EFE. Burmistrz górskiej miejscowości Garganta de los Montes w regionie Madrytu Juan Carlos Carretero przyznał w rozmowie z EFE, że "obawia się, iż nowe obostrzenia w stolicy doprowadzą do przeciążenia małych wiosek" i zaapelował do mieszkańców Madrytu o odpowiedzialność w celu uniknięcia zakażeń.
"Czuć, że Londyn czeka na następne restrykcje"
W Wielkiej Brytanii do soboty potwierdzono ponad 467 000 infekcji, zmarło ponad 42 200 osób zakażonych koronawirusem. Na Wyspach wykonano ponad 25 mln testów.
Monika Wojtal, Polka mieszkająca w Londynie, mówiła w TVN24 o tym, jak z pandemią radzi sobie Wielka Brytania. Podkreśliła, że liczba zakażeń rośnie i "nie wygląda to dobrze". Jej zdaniem "czuć, że Londyn czeka na następne restrykcje". - Od kilku dni nie mam papieru toaletowego w moim lokalnym sklepie, dość dużym supermarkecie. Trochę tak, jakby Londyńczycy czuli, że coś przychodzi - dodała.
Wojtal przypomniała, że niedawno na Brytyjczyków nałożone zostały dodatkowe obostrzenia. 22 września premier Boris Johnson przedstawił nowe restrykcje, które zakładają między innymi uczestnictwo maksymalnie 15 osób w ślubach i weselach, a maksymalnie 30 w uroczystościach pogrzebowych, kary dla przedsiębiorców za łamanie zasad sanitarnych w wysokości do 10 tysięcy funtów czy podwyższone kary dla wszystkich osób niezasłaniających nosa i ust oraz łamiących "regułę sześciu", czyli spotykających się w grupach większych niż sześć osób.
- Restauracje muszą opustoszeć o 22 (…). Policja czeka przed restauracją i jeżeli jakikolwiek klient będzie w restauracji nawet o godzinie 22, lokal jest zamykany - wyjaśniała rozmówczyni TVN24. Dodała, że Anglicy "są ekstremalnie przewrażliwieni" i pilnują się.
- Możemy się spotykać w domach i na zewnątrz, ale tylko do sześciu osób. Nie wolno nam więcej - dodała. Podkreśliła, że nie dotyczy to sytuacji, kiedy komuś się pomaga.
Mówiąc o obowiązujących ograniczeniach, Wojtal przekonywała, że "Anglicy bardzo się tego pilnują".
Polka mieszkająca w Wielkiej Brytanii przyznała również, że "Londyn naprawdę jest opustoszały". Jak mówiła, wielu londyńczyków wyjechało z miasta, a ceny nieruchomości do wynajęcia spadły, co - jak oceniła - "się nie zdarza".
"W Holandii generalnie bardzo ciężko jest mówić o nakazach. Tutaj się wszystko rekomenduje i zaleca"
Anna Moszczyńska, Polka mieszkająca w Holandii, oceniła na antenie TVN24, że "Holandia ewidentnie znalazła się w drugiej fali uderzenia pandemii". Przyznała, że boi się obecnej sytuacji. - Cała opieka zdrowotna i pomoc jest na tyle dobra, że to trochę łagodzi ten strach, natomiast ewidentnie jest on dookoła – mówiła. - Mieszkam w Amsterdamie, który właściwie jest epicentrum (epidemii) w całej Holandii. Jest tu najwięcej przypadków, więc siłą rzeczy tak, trochę się boję – powtórzyła.
Powiedziała, że "głównie ze względu na bezpieczeństwo” stara się "zdecydowanie ograniczać wychodzenie na zewnątrz, w szczególności przebywanie w centrum miasta".
- Myślę, że na początku, kiedy ten strach był bardziej odczuwalny i jeszcze nie przywykliśmy do tego, że żyjemy w czasach pandemii, ludzie się bardziej stosowali do wszelkich rekomendacji. Nawet nie powiedziałabym nakazów, bo w Holandii generalnie bardzo ciężko jest mówić o nakazach. Tutaj się wszystko rekomenduje i zaleca – kontynuowała.
Zauważyła, że kilka dni temu "pojawiły się nowe zalecenia ze strony rządu i coraz bardziej ludzie będą musieli się na nowo do tego dostosować". - Włączając tę rekomendację zupełnie nową w Holandii, jaką jest zalecenie noszenia maseczek, zakrywania ust i nosa w miejscach użyteczności publicznej – wyjaśniała Moszczyńska.
Koronawirus w Holandii
We wtorek holenderski rząd ogłosił nowe ograniczenia w całym kraju. Przedsiębiorcom zalecono, aby pracownicy pracowali w domu, z wyjątkiem przypadków, gdy ich obecność jest niezbędna. Bary i restauracje muszą być zamknięte najpóźniej o godzinie 22. Holendrzy mają unikać podróżowania między Amsterdamem, Rotterdamem i Hagą - miastami o najwyższym wskaźniku infekcji - jeżeli nie jest to konieczne.
Sklepy detaliczne w tych miastach będą mogły odmówić obsługi klientom, którzy nie noszą masek. Imprezy sportowe będą zamknięte dla publiczności, a zgromadzenia ograniczone do 40 osób. W spotkaniach towarzyskich w domach będą mogły brać udział maksymalnie trzy osoby.
Do soboty w Holandii potwierdzono ponad 127 900 przypadków zakażenia koronawirusem, a 6400 zainfekowanych osób zmarło. W kraju wykonano ponad 2,4 mln testów na obecność patogenu.
Źródło: TVN24, PAP, tvn24.pl