Konflikt w Sudanie może mieć dużo poważniejsze skutki niż te w Syrii czy Libii - powiedział były premier Sudanu Abdalla Hamdok na konferencji w kenijskiej stolicy Nairobi. Zdaniem polityka przeciągające się walki będą "koszmarem dla całego świata".
Mimo kolejnych rozejmów, z których ostatni miał powstrzymać starcia począwszy od północy z piątku na sobotę, w Sudanie nie wygasły rozpoczęte 15 kwietnia walki pomiędzy regularną armią a RSF, czyli paramilitarnymi Siłami Szybkiego Wsparcia. Zginęło w nich ponad 500 osób - informuje agencja AP, powołując się na źródła rządowe.
Według danych ONZ już około 50 tysięcy uchodźców, głównie obywateli Sudanu, przedostało się do Czadu, Egiptu, Sudanu Południowego i Republiki Środkowoafrykańskiej.
Jak relacjonuje Reuters, do późnego sobotniego wieczora trwały ciężkie starcia w pobliżu centrum stolicy kraju Chartumu, a także nieopodal siedziby armii i pałacu prezydenckiego. RSF poinformował, że zestrzelił wojskowy samolot wojskowy w Omdurmanie i oskarżył armię o naruszenie zawieszenia broni.
Do tej pory armia nie odpowiedziała na prośbę o komentarz agencji Reutera. W oddzielnie przekazanej informacji armia powiadomiła o walkach w północnej części Bahri i w Omdurmanie oraz o zniszczeniu 25 wojskowych pojazdów należących do RSF.
Abdall Hamdok: dalszy konflikt przerodzi się w koszmar
O konflikcie mówił na konferencji w kenijskiej stolicy Nairobi były premier Sudanu Abdalla Hamdok. Polityk wezwał społeczność międzynarodową do pojęcia wspólnego wysiłku w celu doprowadzenia do rozmów pokojowych.
Hamdok ostrzegł, że "jeśli walki będą się przeciągać, to będzie koszmar dla całego świata". - To nie jest wojna między armią a małą grupą rebeliantów. Można powiedzieć, że są to niemal dwie armie, dobrze wyszkolone i dobrze uzbrojone - wyjaśniał. - Konflikt w Sudanie może mieć dużo poważniejsze skutki niż te w Syrii czy Libii - ocenił.
Ewakuacja
Departament Stanu USA potwierdził w sobotę, że konwój autobusów z blisko 300 Amerykanami, ewakuowanymi z ogarniętej walkami stolicy Sudanu Chartumu, dotarł do położonego nad Morzem Czerwonym miasta Port Sudan. Nad konwojem, który pokonał trasę 800 kilometrów, czuwał z powietrza bezzałogowy, uzbrojony dron.
Rzecznik Departamentu Stanu Matthew Miller powiadomił, że pasażerami konwoju byli również sudańscy pracownicy amerykańskich firm i obywatele państw zaprzyjaźnionych ze Stanami Zjednoczonymi. Z Port Sudan czeka ich przeprawa do saudyjskiego portu Dżudda, gdzie będą na nich czekać amerykańscy urzędnicy konsularni.
Do tej pory Amerykanie nie organizowali ewakuacji swoich obywateli. Jedynymi wywiezionymi z Chartumu byli pracownicy ambasady i innych rządowych przedstawicielstw, których przed tygodniem przetransportowali śmigłowcami komandosi SEALs. W Sudanie - jak ocenia Associated Press - przebywa około 16 tysięcy obywateli USA, głównie z mieszanych amerykańsko-sudańskich rodzin. Departament Stanu USA twierdzi jednak, że tylko nikła ich część chce opuścić kraj.
Agencja AP przypomina, że choć ponad tuzin państw, w tym między innymi Wielka Brytania, rozpoczął ewakuację swoich obywateli wszelkimi dostępnymi drogami, to administracja USA zapowiadała, że nie będzie rozpoczynać takiej misji, uważając ją za obarczoną zbyt dużym ryzykiem.
Droga z Chartumu do Port Sudan jest obecnie bardzo niebezpieczna. Sudańsko-amerykańska rodzina, która samodzielnie odbyła tę podróż, opisała wielokrotne kontrole auta przez uzbrojonych mężczyzn i widok leżących na ulicy ciał.
Źródło: BBC, Reuters, PAP
Źródło zdjęcia głównego: Ministerstwo obrony Wielkiej Brytanii