Środowe oświadczenie przywódców obu Korei jest krokiem naprzód, ale nie tak istotnym, jak oni sami to przedstawiają, szczególnie w kwestii denuklearyzacji – skomentował dla Polskiej Agencji Prasowej ekspert w sprawach koreańskich z Uniwersytetu Lingnan w Hongkongu Brian Bridges.
Podpisane w środę wspólne oświadczenie to efekt dwóch dni rozmów między przywódcą Korei Północnej Kim Dzong Unem i prezydentem Korei Południowej Mun Dze Inem w Pjongjangu. Kim zobowiązał się w nim m.in. do dalszych kroków w stronę likwidacji programu zbrojeń jądrowych Korei Północnej, jeśli USA okażą wzajemność.
Drugi szczyt Trump-Kim?
Według Bridgesa osiągnięty na szczycie w Pjongjangu postęp w sprawie denuklearyzacji należy uznać za ograniczony.
- Oferty Korei Północnej w kwestii nuklearnej są starannie powiązane z "odwzajemniającymi" działaniami USA, choć nie wyjaśniono, jakie to mogą być działania. To nieprawdopodobne, aby USA zmniejszyły swój własny arsenał nuklearny - zauważył ekspert.
- Ale biorąc pod uwagę zapał (prezydenta USA Donalda) Trumpa, aby pokazać się jako człowiek czynu przed wyborami parlamentarnymi w połowie jego kadencji, myślę, że to wystarczy, by mogło dojść do drugiego szczytu Trump-Kim - dodał Bridges. Wybory w USA odbędą się 6 listopada.
Szczyt w Pjongjangu uznawano za papierek lakmusowy przed ewentualnym drugim szczytem Kima z Trumpem. Propozycję takiego spotkania złożył niedawno Kim za pośrednictwem południowokoreańskiego emisariusza, któremu powiedział również, że chce przeprowadzić denuklearyzację przed końcem pierwszej kadencji prezydenckiej Trumpa.
- Kim po raz kolejny pokazał, że zdaje sobie sprawę z zawiłości sytuacji i wie, jak rozgrywać swoich zagranicznych odpowiedników - ocenił ekspert, wskazując, że północnokoreański dyktator umiejętnie wykorzystał sytuację polityczną nie tylko w USA, ale również w Korei Południowej.
- Kim z pewnością zdaje sobie sprawę, że popularność Muna spada – głównie z powodu problemów gospodarczych – i że w związku z tym Mun będzie raczej skłonny szukać szybkiego wyjścia, a nie twardo negocjować kontrowersyjne tematy, takie jak denuklearyzacja - wskazał Bridges. Zaznaczył, że wspólne oświadczenie podpisano w Pjongjangu zaskakująco szybko, zaledwie po kilku godzinach rozmów.
Postęp, ale nie "skok"
Ekspert ocenił, że podczas szczytu osiągnięto postęp, ale nie był to "skok naprzód", jak przedstawiali to sami przywódcy. Korea Południowa osiągnęła część z tego, czego chciała w kwestii spotkań rozdzielonych rodzin i ponownego otwarcia ośrodków turystycznych w Korei Północnej. Nie uzyskała natomiast formalnych przeprosin w sprawie zastrzelenia południowokoreańskiej turystki przez północnokoreańskiego żołnierza w 2008 roku.
Pewne postępy poczyniono w sferze militarnej. Podjęto m.in. szereg środków mających zmniejszyć napięcie i ograniczyć ryzyko przypadkowych starć. Według Bridgesa wciąż najwyraźniej nie wyznaczono jednak granicy na Morzu Żółtym, gdzie dochodzi do największej liczby incydentów morskich.
Ekspert z Uniwersytetu Lingnan w Hongkongu wyraził również sceptycyzm co do zapowiedzi Kima dotyczących wstrzymania zbrojeń rakietowych. - Skłonność Korei Północnej do zamknięcia głównego ośrodka testów rakietowych nie oznacza końca badań i prac nad rozwojem rakiet, a wiele spośród północnokoreańskich pocisków rakietowych i tak może być wystrzeliwanych z ruchomych wyrzutni - zauważył.
Mun przybył do Pjongjangu we wtorek i ma tam pozostać do czwartku, choć nie zapowiedziano więcej oficjalnych rozmów. Szczyt w Pjongjangu jest trzecim spotkaniem Muna i Kima w tym roku i piątym w historii spotkaniem przywódców dwóch zwaśnionych państw koreańskich.
Autor: mm//kg/kwoj / Źródło: PAP