Prezydent USA Donald Trump udał się w środę do bazy sił powietrznych USA w Dover, w stanie Delaware, by złożyć hołd amerykańskiemu żołnierzowi, który zginął w niedzielę podczas operacji wojskowej USA przeciwko bojownikom Al-Kaidy w Jemenie. Pierwsza operacja autoryzowana przez Trumpa miała być, według źródeł agencji Reutera, niedostatecznie przygotowana.
Trump przybył do Dover na krótko przez wylądowaniem samolotu z ciałem Williama "Ryana" Owensa, żołnierza elitarnej amerykańskiej jednostki sił specjalnych Navy SEALs. W ramach niezapowiedzianej i zamkniętej dla mediów wizyty prezydent spotkał się także z rodziną zabitego.
Oprócz Amerykanina, w ataku na kwaterę bojowników Al-Kaidy Półwyspu Arabskiego (AQAP), przeprowadzonym w prowincji Al-Bajda w południowo-zachodniej części Jemenu, zginęło co najmniej 15 cywilów, głównie kobiet i dzieci. Jak pisze agencja Reutera, jedną z ofiar jest 8-letnia córka zabitego w 2011 roku lidera AQAP Anwara al-Awlakiego.
Według Waszyngtonu w operacji śmierć poniosło 14 bojowników Al-Kaidy.
"Brutalna strzelanina"
Była to pierwsza od wielu lat operacja lądowa wojsk amerykańskich w Jemenie i pierwsza, którą jako głównodowodzący sił zbrojnych autoryzował Donald Trump. Według amerykańskich wojskowych, cytowanych przez agencję Reutera, nowy prezydent USA miał autoryzować tę operację pomimo braku dostatecznych informacji wywiadowczych, wsparcia naziemnego i odpowiednich przygotowań zabezpieczających.
W rezultacie atakujący zespół komandosów SEALs uderzył na bazę sił Al-Kaidy, która okazała się mocno ufortyfikowana, otoczona polem minowym, snajperami, a także z większą niż spodziewano się załogą dobrze uzbrojonych ekstremistów.
Owens, podobnie jak ofiary cywilne, zginąć miał w "brutalnej strzelaninie", która wybuchła po ataku komandosów. Gdy sytuacja Amerykanów stała się ciężka, wezwali oni bezpośrednie wsparcie lotnicze oraz śmigłowce pionowego startu i lądowania MV-22 Osprey, które miały ich ewakuować.
W jednym z Osprey’ów doszło jednak do awarii silnika, w wyniku której maszyna spadła na ziemię, a ranni zostali dwaj lecący nią piloci. Samolot został następnie zniszczony rakietą wystrzeloną przez amerykański myśliwiec.
Obama wiedział o bazie
Baza bojowników Al-Kaidy, według tych samych źródeł agencji Reutera, miała być znana na długo przed odejściem z urzędu Baracka Obamy. Poprzedni prezydent miał jednak nie wydać zgody na przeprowadzenie operacji lądowej. - Decyzję, by przeprowadzenie tej operacji pozostawić nowej administracji, podjęto po części dlatego, że liczono na zdobycie do tego czasu nowych danych wywiadowczych - tłumaczył jeden z cytowanych przez Reutera wojskowych.
Autor: mm\mtom / Źródło: PAP, Reuters
Źródło zdjęcia głównego: sealswcc.com