Śmierć czołowego przywódcy palestyńskiego Hamasu w Libanie i niedawny atak w Iranie zwiększają obawy przed regionalną wojną, w którą mogą być zaangażowane Stany Zjednoczone - pisze "New York Times". Były dowódca wojsk NATO w Europie James Stavridis, cytowany przez amerykański dziennik, stwierdził, że "szanse konfliktu zbrojnego na Bliskim Wschodzie wzrosły z 15 do 30 procent".
Amerykańscy, izraelscy i libańscy urzędnicy podkreślają, że praktycznie żadna ze stron nie chce, aby wojna w Strefie Gazy przerodziła się w szerszy konflikt ogarniający Bliski Wschód. Ale zabójstwo czołowego przywódcy Hamasu w Libanie i śmierć niemal stu osób w zamachach bombowych w Iranie (ostatecznie po ponad dobie spekulacji przyznało się do nich tzw. Państwo Islamskie) nieuchronnie każą się zastanowić, czy Bliski Wschód – i jednocześnie Stany Zjednoczone – nie znalazły się na skraju wojny regionalnej, której administracja Joe Bidena próbowała zapobiec po atakach Hamasu na Izrael na początku października zeszłego roku - pisze "New York Times".
Pisemne ostrzeżenie dla jemeńskiego ruchu Huti
Wydarzenia na Bliskim Wschodzie galopują. W środę, w pobliżu miejsca, gdzie został pochowany generał Kasem Sulejmani w mieście Kerman w Iranie, doszło do dwóch eksplozji. Zaledwie kilka godzin później USA i 12 państw sojuszniczych wystosowało pisemne ostrzeżenie dla wspieranego przez Iran jemeńskiego ruchu Huti, który niemal codziennie przeprowadza ataki rakietowe, z użyciem dronów i łodzi na statki handlowe na Morzu Czerwonym.
Jak dotąd Stany Zjednoczone powstrzymywały się od odwetu wobec baz Huti w Jemenie, głównie dlatego, że nie chcą podważyć kruchego rozejmu podczas wojny domowej w tym kraju. Ale teraz urzędnicy administracji Joe Bidena sygnalizują, że ich cierpliwość się wyczerpuje - pisze "New York Times".
Ostrzeżenie, pod którym podpisały się między innymi Wielka Brytania, Australia, Nowa Zelandia, Kanada, Niemcy, Dania, Włochy, Japonia i Singapur, nie zawiera groźby ataków wojskowych. Jednak pod koniec grudnia Dowództwo Centralne Stanów Zjednoczonych (CENTCOM) poinformowało o zatopieniu trzech małych łodzi ruchu Huti, które zaatakowały statek handlowy Maersk Hangzhou w południowej części Morza Czerwonego.
Po zatopieniu łodzi irańska marynarka wojenna poinformowała, że wysyła na Morze Czerwone flotyllę okrętów wojennych. Agencja IRNA cytowała z kolei szefa irańskiej dyplomacji, który przekazał "wyrazy uznania" przedstawicielowi Huti odwiedzającemu Teheran za wspieranie Hamasu.
"Wyższy rangą irański urzędnik powiedział, że wysłanie okrętów wojennych, które miały dołączyć do irańskiego statku szpiegowskiego znajdującego się w regionie, miało wysłać sygnał, że Iran wspiera Huti i podnieść stawkę. Urzędnik twierdził jednak, że Iran nie planuje angażować się w konfrontację z amerykańskimi okrętami wojennymi" - napisał "New York Times".
Nie pozostanie bez odpowiedzi
Libański Hezbollah zapewnia, że zabójstwo przywódcy Hamasu Saleha al-Aruriego na przedmieściach Bejrutu nie pozostanie bez odpowiedzi. Hezbollah, kluczowy sojusznik Hamasu, utrzymuje de facto kontrolę nad południowymi przedmieściami Bejrutu, gdzie nastąpiła eksplozja, i od miesięcy bierze udział w eskalacji starć z siłami izraelskimi.
Jak pisze "New York Times", o atak w pobliżu miejsca pochówku irańskiego generała Kasema Sulejmaniego w Teheranie Iran oskarżył Izrael, jednak europejscy i amerykańscy urzędnicy od początku wyrażali wątpliwości, czy to rzeczywiście Izraelczycy.
Amerykański dziennik, powołując się na osoby zaznajomione z sytuacją w Iranie, pisze też, że ajatollah Chamenei miał poinstruować irańskich dowódców wojskowych, aby zachowywali "strategiczną cierpliwością" i unikali wciągania Iranu w bezpośrednią konfrontację wojskową ze Stanami Zjednoczonymi.
Szanse na wojnę regionalną "rosną"
Niektórzy amerykańscy urzędnicy są zdania, że jest zbyt wcześnie, aby prognozować, czy wybuchnie szersza wojna na Bliskim Wschodzie. Izrael, jak twierdzą, nie zorganizowałby ataku na przywódcę Hamasu w Libanie, gdyby nie miał pewności, że może to zrobić bez eskalacji konfliktu na granicy libańskiej. Jednak biorąc pod uwagę, że zamachy bombowe w Iranie - jakakolwiek była ich przyczyna - miały miejsce tak szybko po ataku w Libanie, nie ma wątpliwości, że ryzyko rozprzestrzenienia się konfliktu ponownie stało się w Stanach Zjednoczonych i Europie powodem do niepokoju - ocenił "New York Times".
Sekretarz stanu USA Antony Blinken uda się w nadchodzących dniach na Bliski Wschód, gdzie jednym z jego głównych celów będzie powstrzymanie potencjalnej eskalacji.
- Szanse na wojnę regionalną na Bliskim Wschodzie wzrosły z 15 do 30 procent – uważa emerytowany admirał James Stavridis, były dowódca wojsk NATO w Europie. - Są nadal stosunkowo niskie, ale wyższe niż wcześniej - ocenia.
Urzędnicy administracji Bidena i analitycy ds. Bliskiego Wschodu uspokajają, że chociaż Hezbollah i Iran są zaangażowane w ataki przeciwko Izraelowi, niekoniecznie dążą do rozszerzenia konfliktu. - W czasie najcięższych walk w Strefie Gazy Hezbollah utrzymywał, że "będzie działać w ograniczony sposób", aby związać część sił izraelskich w pobliżu Libanu - uważa amerykański analityk ds. Bliskiego Wschodu Paul Salem. - Było zatem jasne, że nie przyłączają się bezpośrednio do walk - dodaje.
Źródło: New York Times