Chińscy osadnicy i nowe lądy. "Dla wspólnego dobra"

Najpierw platforma, potem cała wyspa - tak powstają chińskie nowe lądydfa.gov.ph

Na Morzu Południowochińskim dokonuje się bezkrwawa aneksja olbrzymiego obszaru, o powierzchni dwukrotnie większej od Bałtyku. Tak jak na wschodzie Ukrainy pojawiły się „zielone ludziki” i wykorzystały słabość rządu w Kijowie do ogłoszenia samozwańczej władzy - tak na azjatyckim morzu pojawiły się szare chińskie statki, które na strategicznie położonych płyciznach zaczęły usypywać nowe wyspy, wykorzystując słabość innych państw.

Spór o akwen, pod którego dnem znajdują się złoża surowców naturalnych, w wodach – bogate łowiska, a na powierzchni - strategiczne morskie szlaki transportowe, nie jest nowy. Dzisiejszego kształtu nabrał w drugiej połowie XX wieku, kiedy azjatyckie państwa zdały sobie sprawę z gospodarczego znaczenia tego obszaru, a zjednoczone pod komunistyczną władzą Chiny po raz pierwszy głośno wysunęły roszczenia do całego akwenu.

Jedna z dziesiątek chińskich platform - stacja meteorologiczna na rafie SubiTVN24.pl | Google Earth / Digital Globe

Wyspy, bazy, osadnicy

Kluczowe dla sprawowania kontroli nad Morzem Południowochińskim dwie grupy wysp zostały szybko zajęte przez zwaśnione państwa – Paracelskie w całości przez Chiny, a Spratly w większości przez Wietnam, choć po kilka wysp udało się zająć pozostałym państwom, w tym Chinom. Spór wyraźnie zaostrzył się w ostatnich latach, kiedy coraz potężniejszy Pekin postanowił zmienić zasady gry i zaczął powiększać posiadane wyspy, lub... tworzyć zupełnie nowe.

Chiny nie tylko powiększają powierzchnię posiadanego obszaru, ale też zmieniają charakter swej obecności na akwenie. Na zajmowanych lądach, bez względu na sprzeciw Wietnamu, Filipin i Malezji oraz wybuchające od czasu do czasu incydenty w których toną statki lub giną marynarze, powstaje infrastruktura i pojawia się chińska ludność.

Wyspy Paracelskie są już przedmiotem promowanego przez chiński rząd regularnego osadnictwa, a licząca 1,5 tys. ludności wyspa Sansha uzyskała w ostatnich latach status miejski i stała się oficjalną stolicą chińskiej prefektury obejmującej sporny obszar.

W wielu częściach Morza Południowochińskiego na zajętych wcześniej lub nowo powstałych lądach powstają chińskie porty, magazyny, stacje meteorologiczne, a nawet garnizony wojskowe i lotniska. Na przykład na rafie Fiery Cross, jak zorientowano się niedawno na podstawie zdjęć satelitarnych, powstaje długi na 3 kilometry past startowy, możliwy do wykorzystania przez ciężkie wojskowe maszyny.

Czerwoną linią zaznaczono chińskie roszczenia, niebieskimi - pozostałych państw. Na zielono zaznaczone sporne wyspyGoran tek-en | CC BY - SA 3.0 Wikipedia

Prawo faktów dokonanych

Chiny dotychczas ograniczały komentarz co do swojej aktywności na Morzu Południowochińskim do stwierdzeń, że jest ona usprawiedliwiona i legalna, ponieważ każde państwo ma prawo wznosić budynki, porty i lotniska na własnym terytorium. Jednak spór Chin, Wietnamu, Filipin, Malezji i Tajwanu dotyczy nie prawa do wznoszenia budowli, które jest oczywiste, ale kwestii fundamentalnej - czyli czyje w ogóle są te wyspy. Pytania, na jakiej podstawie Chiny uznają je za własne terytorium i negują przy tym roszczenia innych państw, pozostawały bez odpowiedzi.

9 kwietnia chińskie ministerstwo spraw zagranicznych po raz pierwszy w historii zdecydowało się jednak pójść krok dalej. Choć kwestia przynależności państwowej wysp dla Pekinu nadal nie podlega dyskusji, po raz pierwszy wytłumaczono, do czego intensywne prace geologiczne i budowana na rafach morza południowochińskiego infrastruktura mają służyć.

Po pierwsze: samoobronie Chin, czyli ochronie ich suwerenności i integralności terytorialnej. Mówiąc prościej, Chińczycy umacniają się na spornych wyspach, by poprzez politykę faktów dokonanych zaprzeczyć roszczeniom innych państw. Póki na spornych skrawkach lądu nic się nie działo, roszczenia poszczególnych państw ograniczały się do przedstawiania - przeważnie naciąganych - argumentów historycznych i geologicznych.

Chiny poszły jednak o krok dalej i - zamiast prowadzić jałowe spory dyplomatyczne - zaczęły zwiększać obecność swoich ludzi i infrastruktury na spornym terytorium. Stawia to pozostałe państwa w bardzo niekorzystnej sytuacji. Jak bowiem Wietnam czy Filipiny mają twierdzić, że dana wyspa jest częścią ich terytorium, jeśli zamieszkana jest ona w 100 procentach przez Chińczyków?

Sansha, stolica "chińskiego" morza. Widoczna rozbudowa instalacji portowychTVN24.pl | Google Earth / Digital Globe

Rozwój akwenu dla wspólnego dobra?

Po drugie: Chiny podkreślają, że ich prace budowlane na Morzu Południowochińskim będą służyć wszystkim państwom, bo budowana na akwenie infrastruktura ma przede wszystkim cywilne przeznaczenie. - Budujemy schrony odporne na uderzenia tajfunów, urządzenia nawigacyjne, centra poszukiwawczo-ratownicze, stacje meteorologiczne, infrastrukturę rybacką - wymieniała rzecznik chińskiego MSZ, Hua Chunying. - To wszystko służyć będzie nie tylko Chinom, ale też państwom sąsiednim i wszystkim przepływającym przez akwen statkom - podkreśliła.

- Chińska aktywność ma na celu zapewnianie bezpieczeństwa, stabilności i wolności żeglugi na tych strategicznych wodach (…). Ale niech nikt nie łudzi się, że można wymusić na Chinach rezygnację ze swoich praw, albo naruszać ich suwerenność - kończył dyskusję ambasador Chin w USA, Cui Tiankai.

Udostępnianie danych meteorologicznych, bezpiecznych przystani dla statków w czasie złej pogody oraz organizowanie akcji ratowniczych jest bez wątpienia cenne na rozległym Morzu Południowochińskim. Pekin w ten sposób nadal ignoruje roszczenia terytorialne innych państw, ale jednocześnie stara się wytłumaczyć z prowadzonych prac konstrukcyjnych i przekonać o ich celowości. To postęp, ale nikt nie ma złudzeń, że satysfakcjonujący dla pozostałych państw, które mają roszczenia na tym akwenie.

Rafa Johnson - w ciągu 2,5 roku Chińczycy zbudowali bazę z przystanią portowąTVN24.pl | Google Earth / Digital Globe

Wielkie, odpowiedzialne mocarstwo

Chińskie wyjaśnienia nie przekonały również Stanów Zjednoczonych. - Martwi nas, gdy Chiny nie działają zgodnie z prawem i normami międzynarodowymi oraz wykorzystują swój rozmiar i potęgę, by wymusić na innych państwach podporządkowanie się - skomentował Barack Obama. - Uważam, że ten problem może zostać rozwiązany metodami dyplomatycznymi, ale Wietnam czy Filipiny nie mogą być pomijane tylko dlatego, że są mniejsze - dodał prezydent USA.

Chiny odpierają te zarzuty, odwołując się do chęci brania na swoje barki większej odpowiedzialności za porządek międzynarodowy. I robią to na wyraźną prośbę Zachodu - Stany Zjednoczone i Europa od wielu lat wzywały Pekin, by wraz ze swoją rosnącą potęgą bardziej zaangażował się w rozwiązywanie problemów na forum międzynarodowym.

Chiny chcą więc być już nie tylko potęgą gospodarczą, ale „wielkim, odpowiedzialnym mocarstwem”, które dba o stabilność międzynarodową i cieszy się zaufaniem mniejszych państw. Jednocześnie jednak, jako wielkie mocarstwo, rezerwują sobie prawo do decydowania, co tej stabilności służy, a co nie.

Autor: Maciej Michałek//rzw

Źródło zdjęcia głównego: dfa.gov.ph

Raporty: