Blokady dróg, aresztowania, operacje wojskowe, ataki na placówki medyczne - to codzienność na Zachodnim Brzegu Jordanu. Od 7 października - po tym, jak Hamas zaatakował Izrael - źle dzieje się nie tylko w Strefie Gazy. Na Zachodnim Brzegu izraelskie wojsko zabiło 502 Palestyńczyków, w tym 122 dzieci - najwięcej, odkąd ONZ zbiera takie dane.
- Co najmniej kilkadziesiąt osób zginęło w ostatnią niedzielę podczas ataku powietrznego Izraela na Rafah w Strefie Gazy.
- Trwająca na Bliskim Wschodzie wojna to już nie tylko działania Izraela w Strefie Gazy, ale i pogarszająca się z dnia na dzień sytuacja Palestyńczyków na Zachodnim Brzegu Jordanu.
- Dziennikarka tvn24.pl była na miejscu kilka tygodni temu.
Okupacja: od zawsze część życia
- Kontrole, blokady dróg, najazdy wojsk, aresztowania, przemoc. To nasza codzienność. Boimy się. Wojsko jest coraz bardziej brutalne. Ledwo oddychamy, zaczyna nam brakować powietrza - mówi Samar, czterdziestoletnia nauczycielka. Jest mamą dwóch synów, mieszka w niewielkiej miejscowości niedaleko Ramallah, stolicy Autonomii Palestyńskiej.
Noa Sattah, Izraelka, mogłaby na tę sytuację patrzeć zupełnie inaczej. Ale widzi ją podobnie do Samar. Sattah to dyrektorka wykonawcza ACRI - Stowarzyszenia na rzecz Praw Obywatelskich w Izraelu, jednej z najstarszych w tym kraju organizacji pozarządowych zajmujących się prawami człowieka, założonej na początku lat 70. XX wieku.
Gdy spotkałam się z nią w Tel Awiwie, mówiła: - Okupacja była częścią życia na Zachodnim Brzegu Jordanu od zawsze. Właściwie życie Palestyńczyków ukształtowane jest przez okupację. Rodzą się i umierają pod okupacją, ale po 7 października ograniczane jest wszystko: gdzie możesz pracować, dokąd możesz jechać, czy możesz opuścić swoje miasto.
Tylko w operacji między 21 a 23 maja siły izraelskie zastrzeliły w Dżeninie 12 Palestyńczyków, w tym czworo dzieci. Wśród ofiar jest 50-letni lekarz, który zginął w drodze do pracy, nauczyciel zastrzelony w pobliżu szkoły oraz uczeń, który jechał do szkoły na rowerze. 21 innych osób zostało rannych.
Zachodni Brzeg Jordanu to jedno z dwóch, obok Strefy Gazy, terytoriów palestyńskich okupowanych przez Izrael. Mieszkają tutaj ponad trzy miliony Palestyńczyków. Obszar w około 60 procentach jest kontrolowany przez Izrael. Odgrodzony od niego zewnętrznym murem długim na ponad 700 km, z kamerami, wieżami strażniczymi. W środku Zachodniego Brzegu też są mury, one z kolei odgradzają powstałe tam osiedla izraelskich osadników.
Gdy 7 października ubiegłego roku Hamas zaatakował państwo żydowskie, Izrael w odwecie rozpoczął największą w historii ofensywę militarną w Strefie Gazy, co nie pozostało bez wpływu na Zachodni Brzeg. Tu sytuacja pogorszyła się dramatycznie.
Od 7 października do 19 maja izraelskie wojsko zabiło na Zachodnim Brzegu Jordanu 502 Palestyńczyków, w tym 122 dzieci. To więcej ofiar niż kiedykolwiek w tym samym okresie, odkąd Biuro ONZ ds. Koordynacji Pomocy Humanitarnej (OCHA) zbiera takie dane, czyli od 2005 roku.
Według OCHA 75 proc. osób zginęło podczas prowadzonych przez izraelskie siły działań wojskowych - ataków rakietowych z powietrza z użyciem helikopterów szturmowych, od pocisków przeciwpancernych, pocisków wystrzeliwanych z ramienia i innych rodzajów broni wojennej - na gęsto zaludnionych obszarach miejskich i w obozach dla uchodźców.
"Sytuacja stała się nieprzewidywalna"
Złą sytuację na Zachodnim Brzegu odzwierciedlają nie tylko dane i raporty organizacji międzynarodowych. Jak jest na miejscu - przekonałam się sama pod koniec lutego. Ludzie, z którymi rozmawiałam, mówili zgodnie: tak źle nie było od początku lat dwutysięcznych, od drugiej intifady (powstanie Palestyńczyków w Strefie Gazy i na Zachodnim Brzegu Jordanu przeciwko izraelskiej okupacji).
Przemieszczanie się z miasta do miasta? Gdziekolwiek chciałam jechać, odradzano. Bo to niebezpieczne, bo mogą być problemy z drogą powrotną, bo zamykane są drogi, a w ogóle to po co ryzykować, zawsze gdzieś mogą być niespodziewane najazdy wojska, aresztowania, przypadkowe strzelaniny. Tak też było; rzadko wracałam tą samą drogą, którą dojechałam na miejsce, zwykle była już zamknięta.
CZYTAJ TAKŻE: "DO TEJ PORY BYŁ IZRAEL KONTRA TERRORYŚCI. TERAZ SIĘ OKAZUJE, ŻE SĄ JESZCZE PALESTYŃCZYCY" >>>
Czekanie na punktach kontrolnych trwało niekiedy kilkadziesiąt minut. Jednego dnia pokonanie 70 kilometrów między miastami zajęło mi prawie trzy godziny. Czasem 30 kilometrów w tę i z powrotem zajmowało pół dnia. Był też ten dzień, gdy cztery godziny po tym, jak byłam niedaleko Ramallah, wojsko izraelskie w trakcie operacji zastrzeliło przypadkowego, nieuzbrojonego nastolatka.
Miałam jechać do obozu dla uchodźców w Dżeninie, gdzie byłam umówiona na wywiady w centrum wsparcia dla kobiet. Dzień wcześniej obóz został otoczony przez wojsko, przeprowadzono aresztowania, spadła rakieta. Zginęły trzy osoby. Dostałam wiadomość: "Miłka, nie wjedziesz, obóz jest całkowicie odcięty. Wszystko zablokowane, trwają walki". Musiałam zrezygnować.
Nieraz w trakcie pobytu budziły mnie w nocy dochodzące z oddali strzały z broni automatycznej. Wiedziałam, że gdzieś niedaleko wojsko dokonuje nalotu, przeszukań i aresztowań, one najczęściej odbywają się między północą a szóstą rano. W ostatnich miesiącach stały się codziennością.
Jak podaje OCHA, od 7 października 2023 r. siły izraelskie przeprowadzały średnio 640 operacji, przeszukań i aresztowań miesięcznie. To dwukrotnie więcej niż w ciągu pierwszych dziewięciu miesięcy ub.r.
- Sytuacja stała się nieprzewidywalna. Nie ma bezpiecznych miejsc. Wojsko izraelskie cały czas przeprowadza operacje. Wcześniej robiło to najczęściej w nocy, teraz także w dzień. Ostatnio w mojej miejscowości o godzinie 14, w samym centrum, kiedy dzieci wracały ze szkoły. Rzucili na ulicę granaty z gazem łzawiącym, przeszukiwali sklepy, ludzi - opowiedziała mi przez telefon, kilka dni przed publikacją tego artykułu, prof. Lana Shehadeh z Wydziału Nauk Społecznych Arabskiego Amerykańskiego Uniwersytetu w Ramallah, specjalizująca się w ekonomii politycznej, kwestiach społecznych i stosunkach międzynarodowych.
Samar, 40-letnia nauczycielka, mama dwóch synów: - Po zmroku ludzie nie opuszczają swoich domów, a przemieszczania się między miastami unikają nawet w dzień. Boimy się, kiedy dzieci jadą do szkoły. Żyjemy w ciągłym strachu. Nawet nasze domy nie są bezpieczne. Pod naszą nieobecność do domu weszli izraelscy żołnierze. Zrobili przeszukanie, zabrali pieniądze i biżuterię. Gdzie mamy to zgłosić, do kogo z tym iść? Kto nam pomoże?
"Jesteśmy tu, będziemy, to nasza ziemia"
Jadę do dwóch miejscowości - Bajty i Huwary. W ostatnich latach pojawiają się w światowych mediach z powodu przemocy ze strony osadników, wielokrotnych starć między Palestyńczykami a osadnikami i izraelskimi żołnierzami. To miejsca uznawane za jedne z symboli walki Palestyńczyków o ziemię. Na Zachodnim Brzegu Jordanu mieszka około 450 tysięcy izraelskich osadników, a ich nielegalne osadnictwo od lat jest wspierane przez rząd Izraela.
Huwara leży ok. 7 km od Nablusu, przy głównej drodze biegnącej z północy na południe przez Zachodni Brzeg Jordanu, otoczona jest izraelskimi osiedlami. Siedmiotysięczna miejscowość przypomina dziś miasto duchów. Pozamykane sklepy, niewielkie firmy usługowe, stacje benzynowe i warsztaty samochodowe, z których słynęła Huwara. Za to na drodze między zachodnią i wschodnią częścią i przy wjazdach do miasta stoją izraelskie samochody wojskowe i uzbrojeni żołnierze. Blokada doprowadziła miasteczko do ekonomicznej ruiny.
Od lat dochodzi tu do starć z osadnikami i wojskiem. Jedne z większych miały miejsce w lutym 2023 roku po tym, jak Palestyńczyk (najprawdopodobniej członek Hamasu z Nablusu) zastrzelił dwóch izraelskich osadników przejeżdżających przez miasto. Atak miał być odpowiedzią na przeprowadzoną kilka dni wcześniej przez izraelskie wojsko operację w Nablusie, w wyniku której zginęło jedenastu Palestyńczyków. W odwecie Huwara została zaatakowana przez setki izraelskich osadników, którzy podpalali domy i samochody, zabijając jednego Palestyńczyka i raniąc kilkuset. Potem dziennikarze CNN przeprowadzili śledztwo i okazało się, że izraelskie wojsko nie tylko nie powstrzymało zamieszek, nie chroniło mieszkańców, gdy osadnicy podpalali palestyńskie domy, sklepy, blokowali służby ratunkowe w dotarciu do rannych, ale użyło w stosunku do Palestyńczyków gazu łzawiącego i granatów ogłuszających.
Po zamieszkach prawicowy minister finansów Izraela Becalel Smotricz powiedział, że "wioska Huwara powinna zostać zniszczona". Słowa te spotkały się z potępieniem ze strony ONZ.
- Po 7 października wciąż dochodzi do agresji ze strony osadników, a z powodu wojskowej blokady drogi biegnącej przez miasto trudno tu żyć - opowiadają mieszkańcy. - Dostanie się ze wschodniej części do zachodniej to parę metrów, a musimy jechać po kilkanaście kilometrów dookoła. Jest niebezpiecznie, boimy się wojska i osadników. Nikt tu nie przyjeżdża, nie mamy klientów, musieliśmy wszystko pozamykać. Nie ma nawet piekarni, więc ludzie zaczęli piec chleb w domach albo jeździć do pobliskich miasteczek po podstawowe zakupy. Dzieci mają utrudniony dojazd do szkoły - mówi 60-letni mieszkaniec Huwary, prowadzący sklepik z narzędziami.
Jadę do Bajty. To około 13 kilometrów na północny wschód od Nablusu. Spotykam się z lokalnym aktywistą, który chce pozostać anonimowy.
Jedziemy na wzgórze, na którym stoi namiot, a w nim pilnujący go mieszkańcy. Naprzeciwko drugie wzgórze - w maju 2021 r. zajęte przez izraelskich osadników. Powiewa na nim izraelska flaga. Od maja 2021 r. przez ponad rok mieszkańcy Bajty organizowali co piątek demonstracje w obronie ziemi. Kończyły się starciami z izraelskim wojskiem.
- Najpierw na wzgórzu stanęły przyczepy kampingowe z osadnikami, potem powoli zaczęły pojawiać się budynki. To pierwszy krok do zbudowania izraelskiego osiedla. Jesteśmy tu, będziemy, to nasza ziemia, nie opuścimy jej - zapewnia aktywista. Odwiedzamy później w pobliżu miasta jeszcze inne wzgórze, które jest obiektem sporu. Była tu kawiarnia, teraz nieczynna, zamknęło ją izraelskie wojsko. Ze wzgórza, kilka kilometrów dalej, widać duże izraelskie osiedle.
- W ostatnich miesiącach obserwujemy przesiedlenia Palestyńczyków, których reprezentowaliśmy w sądach przez dziesiątki lat. Dobrze znamy ich historie, są mocno związani ze swoją ziemią. To, że teraz zmuszeni są opuszczać swoje domy, pokazuje, jak bardzo nasiliła się wobec nich przemoc - mówi Noa Sattah, dyrektorka wykonawcza ACRI. Od 7 października - jak podaje Biuro OCHA - izraelskie władze wyburzyły 330 palestyńskich domów, w wyniku czego wysiedlono 1 993 Palestyńczyków, w tym co najmniej 870 dzieci.
Biuro OCHA od 7 października 2023 r. do 3 kwietnia 2024 r. odnotowało na Zachodnim Brzegu ponad 700 ataków osadników na Palestyńczyków. Przy ponad połowie obecni byli izraelscy żołnierze, a z rąk osadników zginęło co najmniej osiem osób. Z kolei organizacja Human Rights Watch pisze o rosnącej przemocy ze strony osadników, w tym przemocy seksualnej, niszczeniu domów, szkół, kradzieży dobytku, groźbach śmierci.
W styczniu tego roku izraelski dziennik "Haaretz" informował, że władze izraelskie rozdały na Zachodnim Brzegu 7 tysięcy sztuk broni osadnikom i członkom tworzonych tzw. batalionów obrony regionalnej, mających "bronić bezpieczeństwa" na Zachodnim Brzegu.
"Teraz ludzie trafiają do więzienia za wszystko"
Dramatycznie wzrosła liczba aresztowań. Przed 7 października w izraelskich więzieniach przebywało około 5,2 tys. Palestyńczyków. Do 1 maja tego roku liczba ta wzrosła do ponad 9 tys. - podaje izraelska organizacja Centrum Obrony Jednostki (HaMoKed) na podstawie danych tamtejszej służby więziennej.
- Teraz ludzie trafiają do więzienia za wszystko. Wcześniej byli aresztowani za działalność w grupach politycznych, udział w walkach, rzucanie kamieniami w samochody wojskowe, wywołanie starć. Teraz to się zmieniło. Ostatnio aresztowano 59-letnią kobietę z mojej miejscowości, chorą na cukrzycę. Jej winą było to, że za dużo mówiła - relacjonuje prof. Lana Shehadeh.
- W punktach kontrolnych żołnierze sprawdzają nawet nasze telefony. Wcześniej tego nie robili. Kilka osób z mojej miejscowości trafiło do więzienia z powodu postów w mediach społecznościowych - mówi nauczycielka Samar.
CZYTAJ TAKŻE: "JESTEŚMY W ŚRODKU TRAUMY I TO JEST ŚRODOWISKO, KTÓRE DAJE PODŁOŻE DO TWORZENIA 'MORALNYCH POTWORÓW'" >>>
Punktów kontrolnych i wojska unikają też byli więźniowie. Spotykam się z jednym z nich. - Każda kontrola może zakończyć się dla nas pobiciem albo aresztowaniem. Dla izraelskiego żołnierza wystarczy, że sprawdzi w systemie, że odbywałeś karę więzienia i po prostu może cię zatrzymać. Tak aresztowano mojego kolegę, byłego więźnia, zaledwie pięć miesięcy po wyjściu z więzienia - mówi mężczyzna. Nie chce podawać prawdziwego imienia, prosi, by nazywać go Ahmed. Choć na spotkanie ze mną musiał przejechać zaledwie kilka kilometrów, bardzo się tym denerwował.
W więzieniu spędził w sumie 23 lata. Pierwszy raz trafił tam na trzy lata podczas pierwszej intifady pod koniec lat 80. - Byłem wtedy w szkole średniej, rzucaliśmy kamienie i koktajle Mołotowa w izraelskie czołgi i samochody wojskowe, które wjeżdżały do naszych wiosek. Zostałem nawet ranny w twarz - wspomina i pokazuje blizny. Po wyjściu z więzienia wziął ślub, urodziło mu się sześcioro dzieci. W 2000 roku rozpoczęła się druga intifada, trwała pięć lat.
- W pewnym momencie poczułem, że muszę dołączyć. Brałem udział w protestach, w końcu dostałem broń. W trakcie zamieszek zraniłem z niej kilku żołnierzy izraelskich, zostałem aresztowany i skazany na 20 lat więzienia. Kiedy usłyszałem wyrok, myślałem, że moje życie właśnie się skończyło - opowiada.
Pobyt za kratkami pozostawił ślady emocjonalne i fizyczne. Ahmed jest na wolności od roku, próbuje ułożyć sobie życie na nowo, zbudować relacje z dziećmi.
- W więzieniu doświadczyłem tortur fizycznych i psychicznych. Odmawiano nam dostępu do leczenia. Miałem problem z nerką, lekarz więzienny nie pomógł, lewa nerka przestała działać. Dziś mam tylko jedną. Odmawiano nam jedzenia, wody, snu, wyjścia na spacerniak, kontaktów z rodziną, zabierano materace, rzeczy osobiste. Kiedy zmarła moja matka, dowiedziałem się o tym tydzień później z palestyńskiej telewizji, nie mogłem nawet zadzwonić do rodziny. Izraelskie więzienia to miejsca upodlenia, kar fizycznych i psychicznych - opisuje Ahmed.
CZYTAJ TAKŻE: "ZEMSTA NIE JEST STRATEGIĄ, KTÓRA MOŻE PRZYNIEŚĆ ŚWIATU COŚ DOBREGO. PRZYNOSI TYLKO KOLEJNĄ ZEMSTĘ" >>>
Po 7 października pojawiły się informacje o pogarszających się warunkach przetrzymywania i traktowania Palestyńczyków w izraelskich więzieniach, co potwierdza też Noa Sattah z ACRI. - Naszą pracę utrudniają wprowadzone po 7 października tzw. regulacje nadzwyczajne, obowiązujące podczas stanu wojny w Izraelu. Cofnięto wszystko, co w ostatnich latach udało nam się osiągnąć, jeśli chodzi o poprawę warunków więźniów. Obecnie mamy do nich bardzo ograniczony dostęp, ich prawnicy również. Mamy jednak informacje o różnego rodzaju torturach, jak głośna muzyka, przetrzymywanie w ciemnych pomieszczeniach czy krępowanie więźniów, którzy nie stanowią zagrożenia - opisuje Noa Sattah, której organizacja zajmuje się prawami więźniów od lat.
W jej ocenie w najgorszej sytuacji są więźniowie przetrzymywani przez wojsko. - Do nich nie mamy absolutnie dostępu. Nie wiemy, co się z nimi dzieje, a oni również powinni być chronieni przez konwencje międzynarodowe. Złożyliśmy apelację do Sądu Najwyższego o możliwość dostępu do nich prawników i pracowników Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, ale została odrzucona. Od początku wojny obserwujemy zaginięcia zdrowych mężczyzn, którzy trafili do niewoli, szczególnie ze Strefy Gazy. Dotychczas odnotowaliśmy pięć takich przypadków, a przez lata takich sytuacji nie było. To kolejny, bardzo niepokojący dowód na to, że dzieje się coś bardzo złego - mówi Noa Sattah.
O śmierci w izraelskich więzieniach cywilnych co najmniej 10 Palestyńczyków, po 7 października poinformowała organizacja Lekarze na rzecz Praw Człowieka - Izrael.
Pomoc medyczna nie dociera
Pogarsza się też sytuacja placówek i pracowników medycznych. Według Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) od 7 października do 23 kwietnia tego roku wojska izraelskie dokonały na Zachodnim Brzegu ponad 447 ataków na ochronę zdrowia.
Coraz trudniejszy jest też dostęp do placówek medycznych. - Wojskowe pojazdy blokują wjazdy do szpitali i dojazdy na miejsce zdarzenia zespołom ratowniczym. Odnotowaliśmy przypadki osób rannych, które zmarły w domu czy na miejscu zdarzenia, bo pomoc nie mogła do nich dotrzeć; odnotowaliśmy przypadki osób przewlekle chorych, które z powodu blokad nie mogły przedostać się do szpitala, nie były dializowane. Mieliśmy kobietę, która poroniła i nie mogła dotrzeć do szpitala, czy dziecko z napadami padaczkowymi, któremu rodzice sami podawali nieodpowiednie leki i kiedy dojechało do szpitala, jego stan był dramatyczny. Doniesienia, które słyszymy z terenu, są zatrważające - opisuje w rozmowie ze mną Gabriel Nauman, koordynator organizacji Lekarze bez Granic ds. pomocy humanitarnej na Zachodnim Brzegu i w Jerozolimie Wschodniej.
Lekarze bez Granic szkolą ludzi, którzy organizują mobilne kliniki lub mobilne jednostki ratownicze, szczególnie w obozach dla uchodźców, tak by mogły docierać do chorych czy rannych. - Podzieliliśmy nasze działania na obszary geograficzne i poszczególne krajowe organizacje Lekarzy bez Granic z Francji, Hiszpanii i Belgii odpowiadają za konkretne miejsca w Hebronie, Dżeninie czy Tulkaremie. Wzmacniamy lokalne struktury na wypadek sytuacji awaryjnych - mówi koordynator organizacji.
Gospodarczy bankrut
W ostatnich miesiącach dramatycznie pogorszyła się i tak już fatalna sytuacja gospodarcza na Zachodnim Brzegu Jordanu. Gospodarka jest słaba, zadłużona, opiera się głównie na pomocy międzynarodowej, teraz zablokowanej przez Izrael. W około 60 procentach jest też od Izraela zależna.
Przed 7 października do pracy w Izraelu, głównie w sektorze budowlanym i usługach, granicę przekraczało co dzień 120-150 tys. osób. Po ataku Hamasu pozwolenia wstrzymano, co przyczyniło się do zwiększenia bezrobocia. Na koniec stycznia 2024 r. na Zachodnim Brzegu utracono ok. 306 tys. miejsc pracy. Jeśli sytuacja się utrzyma, roczna stopa bezrobocia może osiągnąć 45,5 proc. - szacuje Biuro ONZ ds. Koordynacji Pomocy Humanitarnej (OCHA).
Rządowi Autonomii Palestyńskiej, który jest największym pracodawcą na Zachodnim Brzegu, brakuje po prostu pieniędzy (sektor publiczny liczy ok. 130 tys. pracowników). Wiele z instytucji zredukowało pensje. - Moja i tak niska pensja została obniżona o około 20 procent. Przez to pracuję tylko trzy dni w tygodniu. Fatalna sytuacja gospodarcza ma wpływ na życie nas wszystkich - mówi nauczycielka Samar.
Rozmawiam z jednym z właścicieli sklepów w miejscowości Bajta. Prowadzi go od 17 lat. - W ostatnich miesiącach sprzedaż w moim sklepie maleje z każdym tygodniem. Od 7 października zmniejszyła się o jakieś 70-80 procent. Ludzie rezygnują z kosmetyków do malowania, kremów, które nie są towarem pierwszej potrzeby. Klienci, którzy wydawali na zakupy u mnie 100 szekli, dziś wydają 20 - mówi Nadżib. Niektórzy klienci opowiadają, że aby przeżyć, wyprzedają wartościowe rzeczy: złoto i biżuterię. - Kupują też na kredyt, przychodzą zapłacić za tydzień, za dwa. Czasami się na to zgadzam, ale nie mogę tak prowadzić sklepu, bo będę musiał go zamknąć - przyznaje Nadżib.
W miasteczku Silwad, które liczy ponad 7,8 tys. mieszkańców, rozmawiam z piekarzem. Abdallah wypieka chleb od ponad 50 lat tradycyjną metodą w kamiennym piecu. Przyjeżdżają do niego Palestyńczycy z całej okolicy, niektórzy mówią, że to chleb najlepszy na całym Zachodnim Brzegu. W piątek, muzułmański dzień wolny od pracy, są tu tłumy. - Zwykle sprzedawałem 400-500 chlebów dziennie. Teraz sprzedaję około stu mniej, choć to towar pierwszej potrzeby; widać, że jest coraz gorzej - ocenia Abdallah.
"Teraz wiem, że to było za wcześnie"
W Silwad, gdzie swoją piekarnię ma Abdallah, jest też obóz dla palestyńskich uchodźców, jeden z najmniejszych na Zachodnim Brzegu. Mieszka w nim ok. 600 mieszkańców, a są i takie, w których żyje nawet 30 tys. ludzi. Na całym Zachodnim Brzegu obozów jest 19, w nich zarejestrowanych blisko 775 tys. uchodźców. Obozy zwykle są przeludnione, panuje tu wyższe bezrobocie, a warunki życia są bardzo trudne.
Uchodźcami palestyńskimi - według definicji ONZ - są osoby oraz potomkowie osób, "których normalnym miejscem zamieszkania była Palestyna w okresie od 1 czerwca 1946 r. do 15 maja 1948 r. i które straciły zarówno dom, jak i środki do życia w wyniku wojny izraelsko-arabskiej w 1948 r.".
Spotykam się z 33-letnią nauczycielką Hadil z tutejszej szkoły podstawowej. Idziemy na spacer po obozie.
- Ludzie niechętnie opowiadają o trudach życia, problemach, ale ten obóz jest mały, znamy się, więc wszystko o sobie wiemy. Obóz otrzymuje minimalne wsparcie z UNRWA [Agencji ONZ ds. Pomocy Palestyńskim Uchodźcom na Bliskim Wschodzie - red.], która finansuje szkołę podstawową. Jest bieda, z powodu wysokiego bezrobocia niewiele kobiet pracuje, a mężczyźni nie zawsze mają stałe zatrudnienie. Sytuacja wielu rodzin jest naprawdę bardzo zła - mówi.
Wyjątkowo trudno żyje się samotnym matkom, wdowom, dlatego kobiety w obozie się wspierają.
- Pomagamy sobie na przykład w opiece nad dziećmi. Wspieramy kobiety rozwiedzione, które z powodu rozwodu nie mają oparcia w rodzinie, wspieramy wdowy. Ich sytuacja często jest najbardziej dramatyczna - zaznacza nauczycielka, która sama jest mamą dwóch chłopców i dziewczynki. Wyszła za mąż wcześnie, zanim jeszcze skończyła szkołę i - jak mówi - miała dużo szczęścia, bo rodzina pozwoliła jej kontynuować edukację. Wiele kobiet po wyjściu za mąż rezygnuje ze szkoły. W konsekwencji, gdy zostają same po śmierci męża czy rozwodzie, nie mają żadnego zawodu. Większość z nich nigdy nie pracowała, więc po prostu nie mają za co żyć.
Hadil mówi mi o problemie, o którym słyszałam w niejednym obozie dla uchodźców na Bliskim Wschodzie. Chodzi o to, że z powodów ekonomicznych rodziny decydują się wydawać dziewczynki wcześnie za mąż, nieraz jeszcze zanim skończą 18 lat. - To zdarza się bardzo często. Ja zaręczyłam się w wieku 16 lat, a dwa lata później wyszłam za mąż. Gdy miałam 19 lat, urodziłam pierwsze dziecko. Teraz wiem, że to było za wcześnie, nie miałam młodości. Udało mi się jednak skończyć studia, bo miałam wsparcie męża. Dzięki temu dziś mam pracę i jestem niezależna - opowiada Hadil.
Na rozmowę zgadza się 30-letnia Zahar. Urodziła się w USA, tam zaczęła chodzić do szkoły, ale kiedy miała 10 lat, rodzina z powodu braku wizy wróciła do Palestyny. Zahar właśnie się rozwodzi i sama wychowuje dwie córki.
- Sytuacja samotnej matki jest bardzo trudna. Pracuję dorywczo jako nauczycielka w obozowej podstawówce, ale to nie wystarczyłoby nam na przeżycie, dorabiam więc jako DJ-ka. Gram na uroczystościach tylko dla kobiet. To wyczerpujące, bo pracuję wieczorami, ale dzięki temu mogę utrzymać dzieci - mówi Zahar. - Dodatkowo studiuję anglistykę. Trudno być kobietą w obozie, jeszcze trudniej samotną matką.
Rząd bez poparcia
Równie zła jak gospodarcza, jest sytuacja polityczna. Rząd prezydenta Mahmuda Abbasa, reprezentujący partię Al-Fatah, jest uznawany za skorumpowany i bez wizji na przyszłość. Dodatkowo przez lata osłabiany przez izraelski rząd Benjamina Netanjahu, co miało skutecznie uniemożliwić negocjacje w sprawie państwowości palestyńskiej.
88-letni dziś Mahmud Abbas został wybrany na prezydenta Autonomii Palestyńskiej w 2005 r. Rok później przegrał wybory w Strefie Gazy z Hamasem. Od tego czasu zostało mu tylko rządzenie okupowanym Zachodnim Brzegiem Jordanu. Do dziś nie było tu nowych wyborów.
Pod koniec lutego dotychczasowy premier Mohammed Sztajeh złożył rezygnację na ręce Abbasa, uzasadniając dymisję rządu m.in. brakiem możliwości realizacji reform. Nowym premierem został wykształcony w USA Mohammad Mustafa, który dekadę temu był ministrem gospodarki, a doświadczenie zdobywał w Banku Światowym.
- Zmiana rządu nie jest odbierana przez Palestyńczyków jako coś spektakularnego. Nowy premier to znany biznesmen, zwolennik współpracy gospodarczej z Zachodem. Przez to, że był doradcą prezydenta Abbasa, będzie kontynuował politykę rządu. To raczej próba ratowania gospodarki, ale ten rząd nie ma poparcia na ulicach Palestyny. Ludzie są wyczerpani brakiem bezpieczeństwa, fatalną sytuacją ekonomiczną, ledwo wiążą koniec z końcem, chcą wyborów - ocenia prof. Lana Shehadeh.
W sondażu przeprowadzonym przez Palestyńskie Centrum Badań Politycznych i Sondażowych między 22 listopada a 2 grudnia 2023 roku aż 90 proc. ankietowanych wyraziło opinię, że prezydent Abbas powinien odejść.
Ten sam sondaż pokazał, że "poparcie dla Hamasu na Zachodnim Brzegu wzrosło ponad trzykrotnie w porównaniu do okresu sprzed trzech miesięcy". We wrześniu Hamas popierało zaledwie 12 proc. respondentów, w grudniu - już 44 proc.
- Hamas 7 października pokazał się Palestyńczykom jako jedyna siła, która stawiła opór Izraelowi. Hamas popierają palestyńscy muzułmanie, chrześcijanie, ateiści, nawet ludzie liberalni, którzy nie popierają jego ideologii, islamistycznej wizji, ale widzą w Hamasie jedyny opór przeciwko izraelskiej okupacji, bo rządowi Mahmuda Abbasa zarzuca się, że nie robi nic - wyjaśnia prof. Shehadeh.
Według Noy Sattah z izraelskiej organizacji ACRI, radykalizację, i to po obu stronach konfliktu, powoduje m.in. rosnąca frustracja i często brak możliwości jej wyrażania, chociażby poprzez demonstracje uliczne.
- Próbowaliśmy ostatnio uzyskać w Sądzie Najwyższym zezwolenia na antywojenne demonstracje. Otrzymaliśmy zgodę w Tel Awiwie, który jest żydowskim miastem, potem w Hajfie, które jest miastem mieszanym, ale nie dostaliśmy pozwoleń na zorganizowanie ich w arabskich miastach. Jeśli przez wiele lat populacja, która nie ma możliwości wyrażania swoich emocji, jest tylko ograniczana, zaczyna szukać innych możliwości, zaczyna się radykalizować. Jako organizacja broniąca praw człowieka jesteśmy przerażeni zaostrzeniem sytuacji na Zachodnim Brzegu - opowiada tvn24.pl dyrektorka ACRI.
Głos młodego pokolenia
Jadę jeszcze do Nablusu. To miasto symbol palestyńskiego oporu w trakcie drugiej intifady. Mieszkańcy tamtejszego Starego Miasta wspominają, że w trakcie walk pachniało tam prochem i krwią. Dziś ulice świecą pustkami.
Ma tu swoją siedzibę Jaskinia Lwów, druga obok Brygad z Dżeninu nowa organizacja militarna na Zachodnim Brzegu, założona w sierpniu 2022 r. Na ulicach wiszą portrety mężczyzn, nastolatków, często trzymających w rękach broń. To uznawani za męczenników Palestyńczycy, którzy zginęli w walkach z izraelskim wojskiem. W sklepach z pamiątkami są oferowane ich wizerunki.
- Dziś członkami tej organizacji są ludzie powiązani z różnymi partiami, organizacjami, jak Hamas, Al-Fatah czy Palestyński Islamski Dżihad - tłumaczy mi Raed Debiy.
Raed jest dyrektorem organizacji, która działa przeciwko radykalizacji palestyńskiej młodzieży. Jego Stowarzyszenie Nasion na rzecz Rozwoju i Kultury (Seeds Association for Development & Culture) stara się stworzyć przestrzeń dla młodzieży, by dać jej głos.
Organizacja powstała w 2005 roku, po drugiej intifadzie. Siedziba Nasion jest otwarta, każdy może wejść z ulicy. Na ścianach cytaty z aktywistów pokojowych: Mahatmy Gandhiego, Nelsona Mandeli, Wangari Maathai - Kenijki, pierwszej afrykańskiej kobiety, która została laureatką Pokojowej Nagrody Nobla. Cytat z niej brzmi:
Prawa człowieka nie są czymś, co położone jest na stole, by ludzie mogli z nich korzystać. To sprawy, o które się walczy, a następnie chroni.
Nasiona organizują warsztaty z pokojowego rozwiązywania konfliktów, zajęcia z przywództwa, negocjacji, języka angielskiego, kultury. Można obejrzeć film czy po prostu pogadać. - Miejsce ma stanowić alternatywę dla organizacji paramilitarnych, które z braku perspektyw, desperacji przyciągają młodzież, tu w Nablusie czy w Dżeninie. Wielu z tych młodych ginie w trakcie walk z wojskiem. Czasem wystarczy jedno wezwanie takiej organizacji w mediach społecznościowych, by tysiące młodych ludzi wyszły na ulice. To pokazuje, że to pokolenie chce wyrazić swoje emocje, frustracje, ale decydenci polityczni tego głosu im nie dają, więc idą za radykalnymi ideami. A my chcemy zaoferować im nadzieję na przyszłość - tłumaczy Raed Debiy.
Jednym z projektów organizacji jest Młodzież dla Demokratycznej Zmiany. Uczestnicy przygotowują opracowania z propozycjami zmian dla rządu. - Mają mówić, co chcieliby zmienić. Dajemy im poczucie, że przyszłość zależy od nich. Kiedy wypracujemy dokument w zakresie zdrowia, zapraszamy ministra zdrowia, by z nim go przedyskutować. Za mało jest głosów młodych ludzi w polityce. Chcemy to zmienić. To nowa generacja młodzieży, która dorasta w innych warunkach, musimy ją zrozumieć, słuchając jej głosu - mówi Raed Debiy.
Do tej nowej generacji próbuje też dotrzeć Ahmed, ten, który przez udział w drugiej intifadzie spędził ponad 20 lat w izraelskim więzieniu.
- Mimo mojego doświadczenia wierzę, że dwa narody mogą żyć obok siebie. Ten krąg przemocy zakończy się tylko wtedy, gdy i polityczni liderzy, i oba narody uwierzą w pokój. To jest możliwe poprzez edukację. Kiedy spotykam się z młodzieżą, pytają mnie, dlaczego trafiłem do więzienia, dlaczego zrobiłem to, co zrobiłem. Odpowiadam, że wtedy nie byłem tak świadomy jak dziś i przez to straciłem wiele lat - mówi Ahmed.
Teraz odwiedza szkoły i opowiada swoją historię, by - jak mówi - "młodzież nie popełniła jego błędów". W trakcie pobytu w więzieniu skończył studia. Licencjat uzyskał z nauk politycznych, a magisterium - ze studiów nad Izraelem. Zaraz po wyjściu z więzienia podjął studia doktoranckie na uniwersytecie w Ramallah. Z pokojowego rozwiązywania konfliktów.
Trwająca na Bliskim Wschodzie wojna to już nie tylko działania Izraela w Strefie Gazy, ale i pogarszająca się z dnia na dzień sytuacja Palestyńczyków na Zachodnim Brzegu Jordanu.
Dziennikarka tvn24.pl była na miejscu kilka tygodni temu.
Autorka/Autor: Miłka Fijałkowska / a
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Miłka Fijałkowska