Około tysiąca osób zebrało się w niedzielę w Pradze, aby pokazać swoje poparcie dla protestujących na Białorusi, którzy domagają się ustąpienia prezydenta Aleksandra Łukaszenki. "Na Białorusi nie może się stać to, co w Czechosłowacji w 1968 roku" - zaapelował w mediach społecznościowych premier Czech Andrej Babisz.
W niedzielę duża biało-czerwona flaga Białorusi została umieszczona w centrum serca utworzonego przez ludzi zgromadzonych na Rynku Starego Miasta w stolicy Czech. Niektórzy trzymali flagi, inni transparenty z hasłami "Wolna Białoruś" oraz portrety rywala Łukaszenki, Swiatłany Cichanouskiej.
"Odegrać w tym rolę"
W międzyczasie czeski premier wezwał Unię Europejską do pomocy. "Na Białorusi nie może wydarzyć się to, co przydarzyło się nam w 1968 roku [kiedy doszło do interwencji sił bloku sowieckiego w Czechosłowacji - przyp. red.]. Unia Europejska musi działać. Musi zachęcać Białorusinów, by nie bali się realizować modelu aksamitnej rewolucji z listopada 1989 roku. Dlatego się w to [sprawy białoruskie - przyp. red.] angażuję i dlatego V4 [Grupa Wyszehradzka: Czechy, Słowacja, Węgry i Polska - red.] wraz z krajami bałtyckimi również musi odegrać w tym rolę - napisał na Twitterze Babisz.
Premier przywołał rok 1968, gdy wojska ZSRR i innych państw Układu Warszawskiego dokonały interwencji w Czechosłowacji, kończąc próby demokratyzacji systemu socjalistycznego. Oficjalnym uzasadnieniem interwencji był list grupy komunistów czechosłowackich wzywający do pomocy w obliczu kontrrewolucji. Czeskie media zwróciły uwagę, że Alaksandr Łukaszenka poprosił o pomoc prezydenta Rosji Władimira Putina.
Babisz powiedział agencji CTK, że jego rząd nie będzie zajmował się na poniedziałkowym posiedzeniu sytuacją na Białorusi. Zaznaczył, że jest w kontakcie z europejskimi przywódcami.
Źródło: tvn24.pl, Reuters, PAP