Dążenie do ugody z Iranem w sprawie jego programu jądrowego oznacza poważne problemy dla dotychczasowych sojuszników USA na Bliskim Wschodzie. Burzy się nie tylko Izrael, ale też państwa arabskie z Arabią Saudyjską na czele. Ich przywódcy przyznają nieoficjalnie, że jeśli pozwoli się Iranowi zachować istotną część jego programu, to oni sami uruchomią własne, aby dorównać Irańczykom.
Informacje na temat zdecydowanego stanowiska Arabów przedostają się do mediów w tle szczytu przywódców państw arabskich z Barackiem Obamą. Wszyscy są właśnie w USA. W środę spotykali się z prezydentem w Białym Domu, a w czwartek przenieśli się do w Camp David, gdzie trwały właściwe rozmowy w zaciszu prezydenckiej rezydencji.
Obama stara się przekonać sojuszników, że zarysowana już wstępnie umowa z Iranem nie jest dla nich niekorzystna i jej zawarcie jest w interesie całego Bliskiego Wschodu. Wrogość państw arabskich wobec Iranu jest głęboko zakorzeniona i na dodatek pogłębiana konfliktami w Iraku, Jemenie oraz Syrii.
Nie chcą zostać w tyle
Arabów najbardziej burzy to, że według wstępnego porozumienia ws. irańskiego programu jądrowego Iran będzie mógł zachować znaczną część infrastruktury umożliwiającej wzbogacanie uranu, oraz będzie mógł kontynuować badania na tym polu. Oznacza to, że Teheran będzie mógł dopracowywać technologie, które pewnego dnia może zdecydować się użyć do budowy broni jądrowej. Uzbrojony w bomby atomowe Iran jest natomiast dla Arabów nie do przyjęcia.
- Nie możemy siedzieć bezczynnie i być nieprzygotowani, jeśli Iran zachowa większość swojego potencjału do prowadzenia badań - powiedział anonimowo agencji Reutera jeden z arabskich liderów, który zapewniał, że to samo powie Obamie.
Już wcześniej z podobnym przesłaniem otwarcie występował były szef wywiadu Arabii Saudyjskiej książę Turki bin Faisal. - Co tylko będą mieli Irańczycy, będziemy też mieć my - stwierdził niedawno na konferencji w Korei Południowej. Krytykował przy tym Amerykański "zwrot ku Iranowi" i ignorowanie obaw swoich dotychczasowych sojuszników. - A my byliśmy najlepszymi przyjaciółmi USA w świecie arabskim od 50 lat - mówił, używając czasu przeszłego.
Pakistańskie źródło
Arabscy przywódcy naciskają na Obamę, aby udzielił im formalnych gwarancji bezpieczeństwa, podobnych do tych, jakimi cieszą się państwa NATO czy Japonia. Jest to jednak mało prawdopodobne i Waszyngton raczej nie rozciągnie swojego "parasola nuklearnego" nad Bliskim Wschodem.
Wobec tego jest możliwe, że Arabowie ruszą ze swoimi własnymi programami jądrowymi, o czym niedwuznacznie przestrzegają. - Teraz pytaniem jest, jakie mają w tym możliwości - mówi Gary Samore, były główny doradca Obamy ds. rozbrojenia jądrowego. W najlepszej pozycji są Saudowie, którzy najpewniej dysponują nieoficjalnym porozumieniem z Pakistanem. Jest tajemnicą poliszynela, że Rijad w znacznej mierze sfinansował pakistańskie prace nad bronią jądrową, w zamian za dostęp do opracowanych technologii i być może nawet do gotowych ładunków. Arabia Saudyjska dysponuje też chińskimi rakietami balistycznymi, które mogą przenieść głowice jądrowe.
Mniejsze państwa arabskie nie mają takich możliwości. Najprawdopodobniej oddadzą się pod ochronę Saudów i będą wspierać ich działania. Zmierzający ku coraz ostrzejszej konfrontacji z Iranem Rijad może się nie wahać, o ile nie uzyska zadowalającej kompensacji od USA.
Autor: mk\mtom / Źródło: Reuters, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: USAF